Idziemy spać; kilkanaście koników polnych i po jednej jaszczurce stoi na straży naszych łóżek, innych bestyj jednak Bogu dzięki niema.[szczęściarze, ani komarów, ani karaluchów...]Jak Wam się podoba?
*
Jedziemy przez miasto jedyną ulicą lądową. Pył, kurz i smród przechodzą wyobrażenie. Do niedawna nie istniały w Bang - kok wogóle ulice: Menam służył za jedną główną arteryę; całe miasto zbudowane wzdłuż jego koryta, większa część domów na bambusowych tratwach pływa na rzece; powozy zastępywano milionami czółen i czółenek, od malutkiej pirogi, w której ledwo jedna osoba ma miejsce, a wiosło to wielka łyżka, aż do ogromnych czółen popychanych żerdziami i wiosłami, a stanowiących nieraz sklep i mieszkanie właścicieli.[och, po takim Bangkoku fajnie by sobie było "pospacerować" łódkami!]
*
Choć to najleniwszy zpomiędzy narodów, jednak życie nie na ulicy, ale na werandach swych domostw, krytych rogóżka, spędzają.[Jeszcze leniwsi niż Malezyjczycy? No proszę! :D]
*
Prowadzą nas do stołu, wkoło niego krzesła, szkoda że europejskie, zupełnie jak nowomodne w salach jadalnych używane, kryte skórą ciemno - bronzową, na oparciu słonie królewskie wyciskane. Proszą siedzieć; ofiarują cygara, z puszki niestety według najgorszych europejskich modeli zrobionej, lecz całej srebrnej, bogato rzeźbionej. Dalej przynoszą herbatę; ale co za herbata! jasna, jak najjaśniejsza śliwowica, zapach idealny, o smaku nawet nie mówię.[Zawsze to samo: jak nie siedzi na krześle, tylko na macie, to dzikus, a jak siedzi na europejskim krześle, to szkoda, że tak mało egzotycznie. Ciężko dogodzić...]
*
Wszyscy starzy, więc dawne mody zachowujący, ogolone zupełnie facyaty, ogromne usta od ucha do ucha, wargi mocno czerwone od bettelu, zęby i wnętrze ust jak tabaka w rogu! Dziwnie brzydcy ci ludzie, tem śmieszniej i brzydzej wyglądają, że wcześnie zęby tracą; a krótko strzyżone włosy i golone twarze dają im jakiś pozór starorzymskich senatorów — ale w karykaturze![Też mi się nie podoba żucie betelu, ale karykaturą bym jednak drugiego człowieka nie nazywała...]
*
[Opis króla Tajlandii] Ruchy ma bardzo swobodne, spokojne, bynajmniej nie oryentalne.[I tu zagwozdka: co to znaczy "ruchy orientalne"? Wynika z kontekstu, że muszą być niespokojne i nie nazbyt swobodne - ale jakie, u licha, ruchy?! Który z ruchów człowieczego ciała można uznać za europejski, a który za orientalny i dlaczego tylko te europejskie mogą być swobodne i spokojne?]
*
Bojąc się Europy, widząc, jak wszędzie gdzie stopa białych stanie, tubylcy na zwykłych cooli czyli niewolników schodzą; widząc, jak cywilizacya europejska, przez samo tylko zetknięcie się z krajem, tępi i niszczy politycznie a nawet moralnie krajowca — król, człowiek bardzo szerokich horyzontów i rozwiniętego zmysłu politycznego, chce wziąć od białych to, bez czego czuje, że im ani politycznie ani ekonomicznie nie sprosta; ale brać chce tylko rzeczy, nie osoby.[i słusznie!]
*
Lenistwo straszne i bezgraniczne, to pierwszy zdaje mi się główny rys charakteru Syamczyka. Nietylko, że się nie broni przeciw inwazyi obcych na polu handlu i przemysłu (Chińczycy tu wszędzie jak szarańcza grasują i panują), ale prawie chętnie to widzi, byle miał bettel do żucia i spokój.[ciekawe, dlaczego niegłodny człowiek, któremu nie jest zimno, miałby się rzucać w wir pracy, jeśli nie musi?... A może Tajowie i Malezyjczycy nie są leniwi, a po prostu - nie są chciwi? :P]
*
[opis tajskich "dożynek"] Przepraszam za to powtarzające się ciągle »zdaje się«, ale nikt tu uczciwie i wyczerpująco a pewnie na nic nie chce odpowiadać, tem mniej jasnych wyjaśnień dawać.
Europejczycy tu żyjący, to gromada kupców, którzy tylko o ceny i targi się troszczą, nic prócz tego nie widząc; Syamczyków zaś trudno zrozumieć! [jak dobrze, że żyję w dobie internetu i mam takie rzeczy gdzie sprawdzać!]
*
[po opisie świątyń] Ginę formalnie z rozpaczy, że z tych świątyń ani nic ukraść ani kupić nie można; a jakby się chciało choć po jednym z tych przepysznych smoków bronzowych i porcelanowych i kamiennych kupić — zabrać choć kilka takich tabliczek czy kafelek fajansowych — choć po kawałku takich drzwi hebanowych perłową macicą wykładanych! Są, to rzeczy, o których my pojęcia nie mamy, a rzeczy prześliczne, jedyne w swoim rodzaju, zupełnie odrębnego stylu. Kradli tu zdaje się nieraz Anglicy i inni; to też teraz argusowem na nasze palce patrzą okiem. Bardzo grzeczni ci mnisi co nas oprowadzają, ale zostać samemu choćby na minutę — nie dadzą.[jeszcze czego! Chciałoby się zostać samemu, a już pierwsze zdanie mówi doskonale, co z ciebie za człowiek...]
*
A jednak mimo tej przyjaźni, potrafił jeden z braci królewskich swojem nietaktownem impertynenckiem postępowaniem (wszyscy są niesłychanie źle wychowani) obrazić żonę ministra - rezydenta niemieckiego, i to tak gwałtownie, że tylko na czas interwencya króla samego uchroniła Syam od zerwania stosunków z Niemcami. Biedną panią ministrową za to, że pozwoliła sobie zerwać rosnące w jednym z kanałów Menamu, przerzynających miasto, kwiaty lotosu, czy Victorii regii, w krótkiej drodze zapakowano do ciupy, i to mimo cavassa, mimo ekwipażu, który opodal na swą panią czekał, mimo wszelkich protestów wylęknionej Niemkini.[No tak, Syamczycy źle wychowani, za to Niemka wyciągająca łapy po cudze, i to bez pytania - ona miała rację!... Szkoda, że ją w ogóle z tej ciupy wypuszczono :P]
*
Ta sama klasa ludzi, która zalewała Amerykę i Australię, która zalała już i trzyma Singapore, Malakkę, Penang i t. d., ta sama klasa emigrująca, więc mówiąc dokładniej, Coolis, plebejusz chiński, zwolna zalewa i opanowuje Syam. Lądem i od morza cisną się oni tutaj; w Bang - kok cały, jakby w Turcyi powiedziano, bazar, tj. część miasta handlowa, kramikowa, gdzie przez całe ulice ciśnie się kramik na kramiku, nazywa się już miastem chińskiem. Handel ryżem mają oni w swoich rękach; wszystkie inne gałęzie handlu, jeżeli nie oni mają, to przynajmniej są głównymi pośrednikami; a że Syam bliższy ich ojczyzny, że rasa mniej od innych, od bronzowej, czarnej, czy białej, obca ich rasie — więc Coolis taki, przybywszy tu, zaczyna od tego, że się żeni z syamską kobietą. Często bywa, że w Chinach zostawił już właściwą swą żonę — to mu jednak nie przeszkadza żenić się znowu, i zwykle po niedługim czasie cieszy się liczną progeniturą. Pobywszy tak kilka lat w Syamie, Coolis dorobi się i porośnie w pióra; zaczyna myśleć o powrocie. Żonę swą syamską wraz z dziećmi zostawia; na opędzenie codziennych potrzeb życia wyposaża swą słomianą wdowę zwykle dość hojnie, a sam rusza ku domowi, gdzie, jak twierdzą, pierwsza małżonka z radością go wita. Nie o moralną jednak stronę mi obecnie chodzi, ale o etniczą: kobieta syamska, idąca za Chińczyka, pozostaje tem czem była — dzieci jej jednak, zwykle już są Chińczykami; już noszą warkocz; a choćby go i nie nosiły, to tworzą już nową, od syamskiej różną a do chińskiej nader zbliżoną rasę, która w przyszłości stanie się panią wszystkich tych krajów. [Chińska rasa zaleje świat!]
*
Przyroda podzwrotnikowa inna niż w Egipcie. Tam piasek przechowuje i utrzymuje dzieła ludzkiej sztuki, wbrew nawet woli człowieka — tu człowiek walczyć musi i pilnować się nieustannie, by to co stworzył, nie pochłonęła, nie zburzyła matka przyroda. Klimat zabija człowieka, zwłaszcza białego (febry, bery-bery) — przyroda niszczy, zasłania, rozsadza jego dzieła.
*
Pierwszym i niezbędnym czynnikiem, zapomocą którego może misyonarz działać stale i ze skutkiem na już nawróconych, a zwłaszcza na dzieci, a przez dzieci na rodziców, tak tu jak wszędzie, jest szkoła. W Syamie szkoła elementarna najzupełniej wystarcza. Tu jednak na szalony napotykają misyonarze opór, i to opór bierny, tem straszniejszy, że ze strony samychże dzieci! Dziecko tak przychodzi z domu rozpuszczone, tak przyzwyczajone tylko i zawsze własnego kaprysu słuchać, że biedni Ojcowie rady sobie wcale dać nie mogą. O subordynacyi w Syamie mniej jeszcze mają pojęcia, niż o samymże katolicyzmie. Używanie surowych środków przeciw dzieciom, niemożliwe, bo smarkacze skarżą się rodzicom, rodzice interweniują, i w najlepszym razie kończy się na tem, że dzieci wcale nie przysyłają ani do kościoła ani do szkoły.[buahaha! doskonała odpowiedź cywilizowanych ludzi na europejską, tak modną wówczas, przemoc wobec dzieci.]
*
Na takim więc terenie i w takich stosunkach trudno, aby cywilizacya europejska się przyjąć mogła. I religia nasza tu nie wielkie czyni postępy, choć może religii nie tyle przeżycie, zgnilizna moralna, stają na przeszkodzie, ile, w daleko wyższym stopniu, ów straszny egoizm, będący podstawą, alfą i omegą każdej istoty, tak tu, jak w Chinach, jak w Japonii. Katolicyzm dla tych ludzi strasznie jest nieprzystępny, tak wręcz ich prastarym w krew i kości przeszłym nawyknieniom i wyobrażeniom przeciwny. Syamczyk nie chce, by go nudzono, by mu przeszkadzano w tej egzystencyi, którą z dziada pradziada prowadzi, egzystencyi kociej: jeść, żuć bettel, spać i używać. Król jest wyjątkiem, a choć król wiele może, to jednak przyzwyczaić Syamczyka do pewnego porządku w zajęciach, pewnego natężenia sił w pracy, zmusić np. żołnierza, by swój biały helmet i karabin wyczyścił codziennie, tego nawet Czulalonkorn nie potrafi. Zmuszanie tych leniwych poczciwców do jakiejś pracy, a zwłaszcza nadawanie im jakiegoś poloru europejsko - cywilizowanego, robi mi wrażenie nakładania rękawiczki na rękę trupa; rękawiczka ręki nie odżywi, nie powoła do życia, ale wraz z ręką zgnije. Tu trzeba nowej krwi, nowych, świeżych sił; dodadzą ich Chińczycy, ale i kraj opanują. [Kocia egzystencja! Oczywiście, autor to mówi z pejoratywnym zabarwieniem, a mnie się to wydaje jednym z najcudowniejszych pomysłów na świecie :D]
*
Po półczwarta - godzinnem posiedzeniu, mimo że przedstawienie jeszcze trwało, moi towarzysze już wytrzymać z gorąca nie mogli, wyszliśmy więc. Że tej nocy zasnąć nie mogłem aż gdzieś koło rana, nie dziwiło mnie bynajmniej ani martwiło, bo zgasiwszy światło, miałem ciągle przed oczami te śliczne, barwne, niepojęte, fantastyczne stroje, te walki, te tańce — a w uszach tę muzykę, którą my dziką nazywamy dlatego, że jej nie rozumiemy. [bodaj pierwszy raz widzę, jak białas pisze, że obca muzyka to nie kociokwik, a piękno, którego po prostu nie rozumie. W tamtej epoce to prawdziwy cud! Szacun!]
2015-12-13
Podróż na wschód Azyi II
Dziś przed Wami Syjam w oczach Sapiehy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ma Pani smykałkę do wyszukiwania perełek traktujących Azję Wschodnią.
OdpowiedzUsuń"Podróż na wschód Azyi" mam już na tablecie stąd: https://pl.wikisource.org/wiki/Podr%C3%B3%C5%BC_na_wsch%C3%B3d_Azyi
- jest tam w różnych formatach.
Ale czytać zacznę dopiero jak Pani skończy przybliżać jej treść, bo komentarze są genialne, aż szkoda, że nimi nie jest opatrzony mój egzemplarz.
Tym razem podziękowania należą się mojej Przyjaciółce, która co jakiś czas mi tego typu perełki podrzuca. Dzięki nim nie dowiem się wprawdzie zbyt dużo o samej Azji, ale mogę za to poczytać o ówczesnej Europie i o tym, jak Europejczyk widział świat :)Dziękuję za miłe słowa :)
Usuń