Po pierwsze: ledwo dolecieliśmy. W Kunmingu spadło 6 cm śniegu i odwołano trzy czwarte lotów dnia owego. Nasz też. W centrum było tak:
ale z autostrady na lotnisko to się lodowisko zrobiło. A że w Kunmingu odśnieżarek ani na lekarstwo, a i lotnisko niedoposażone, przeprowadziliśmy niezłą batalię, żeby po długich i ciężkich cierpieniach wskoczyć jednak w Pekinie w samolot do Warszawy.
Po przylocie odkryliśmy, że resztki śniegu nie dotrwają do Świąt i że następnym razem na białe Boże Narodzenie to chyba lepiej zostać w Kunmingu...
ZB bardzo się zaangażował w przygotowania świąteczne. Przyniósł choinkę (krzywą, ale za to z charakterem!), ubrał w najlepszym chińskim stylu(a niby skąd są te wszystkie bombki i światełka?), a potem się wziął za karpia. Pożyczonym tasakiem oprawił cztery ryby i łaskawie zostawił dwa dla Mamy, a pozostałe dwa przyrządził po chińsku - jednego w galarecie z czerwonego sosu, a drugiego w sosie słodko-kwaśnym. Kuchnia con-fusion kontratakuje...
W Wigilię łamał się opłatkiem, spróbował wszystkich potraw, wypchał się po uszy ciastami i grał kolędy, cokolwiek koślawo, ale z sercem :)
Wyciągnęłam go nawet na pasterkę, ale czterdziestominutowe kazanie go przerosło...
Tak czy inaczej: świętujemy. Jest nam ciepło, dobrze, rodzinnie, syto. A przed nami Praga i sylwester!
Co tu dużo pisać. LIKE :)
OdpowiedzUsuńbardzo like, powiedziałabym nawet :)
OdpowiedzUsuńNa pasterce 40 minut jak na chińskim kazaniu? ;-P
OdpowiedzUsuń