Zawsze, kiedy myślę, że nie da się mnie już zaskoczyć kulinarnie, ZB wgniata mnie w ziemię kolejnym przysmakiem. Tym razem nie chodzi nawet o jego talent kulinarny, tylko o to, że nakarmił mnie wyschniętymi kawałkami drzewa...
No sami widzicie, jak to wygląda, prawda? Wcale nie wierzyłam, że jakieś dziwne drzewne narośla nadają się do jedzenia... A są to, moi drodzy, owoce howenii słodkiej, czyli tzw. drzewa rodzynkowego, występującego we wschodniej Azji i akurat w Yunnanie bardzo popularnego. A jeszcze dokładniej - to nie są owoce, tylko przekwitłe szypułki. Brzmi obrzydliwie trochę, ale zapewniam, że są pyszne!! Słodkie, pachnące, wspaniałe! Wyschnięte faktycznie podobne są rodzynkom; konsystencja jest inna, bardziej... drewniana. No i smak, poza słodyczą, zawiera jeszcze coś podobnego miodowej goryczce. Skojarzenie z miodem nie jest zresztą bezpodstawne - ekstrakt z howenii bywa używany jako zamiennik.
Można howenię jeść na surowo - ale jest za słodka, żeby zjeść jej dużo. Można słodzić nią potrawy. Można też z niej robić napoje wyskokowe - i właśnie wczoraj z mojej podsuszonej howenii zrobiłam nalewkę. Jest nadzieja, że będzie ona zdrowa dla wątroby - ponoć owoce howenii pomagają wątrobę regenerować ;) Mówiąc serio - trwają badania nad skutecznością howenii w walce z chorobami odalkoholowymi.
W Tajlandii z kolei howenią służy do wtórnego zalesiania nieużytków. Rośnie szybko, nie zagraża ekologii danego terenu, a w dodatku słodkie owoce przyciągają zwierzęta.
Po chińsku howenia wabi się tak jak w tytule, ale ma jeszcze kilka śmiesznych nazw: miód drzewny, kurze stopki, drzewny koral, złoty hak itd. Chińczycy są w niej zakochani nie tylko z powodu smaku i tego, że leczy kaca. Kochają też drewno, twarde i mocne, chętnie wykorzystywane w meblarstwie.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Chińczycy go lubią - powód iście buddyjski. Ponoć owoc przypomina kształtem 卍 czyli swastykę (mnie jednak bardziej kojarzy się z pokręconą głożyną, ale niech już będzie), czyli pomyślnym zgromadzeniem dziesięciu tysięcy cnót - i dlatego jest również zwany owocem dziesięciu tysięcy żywotów 萬壽果.
Piękna jest. Będzie jak znalazł po powrocie :)
No proszę, u ciebie zawsze się czegoś nowego dowiem :) W pierwszej chwili pomyślałam, że prędzej by się toto nadawało do rozpalenia ogniska, niż do jedzenia, ale skoro mówisz, ze pyszne, to pozostaje mi tylko ci uwierzyć :) Pozdrawiam ciepło. Małgosia
OdpowiedzUsuńNie musisz poprzestawać na wierze! Wiem, że masz zacięcie ogrodnicze - a howenię można w Polsce uprawiać, może się skusisz? :)
OdpowiedzUsuń