Dopóki mieszkałam w rodzinnym domu, żywiłam się "porządnie". Żadnego śmieciowego jedzenia, nawet "hamburgery" robiłam sobie sama na bazie pysznych bułek, warzyw, domowych kotletów mielonych i dużej ilości majonezu. W domu zawsze była szyneczka albo sucha krakowska, a ja wybrzydzałam, odcinając od szynki kawałek tłuszczyku, a fe.
A potem poszłam na studia. Nie dostałam akademika, bo przysługiwał od 100 kilometrów wzwyż, a ja mieszkałam zaledwie 98 km od domu. Zresztą, świetnie się złożyło, bo dzięki temu mogłam mieszkać w wynajętym pokoju z przyjaciółką. W pierwszym pokoju miałyśmy wspólną rozkładaną kanapę; w drugim - wąskie łóżko z segmentów i łóżko polowe, które można było rozłożyć po rozsunięciu kartonów po bananach, które, z położonym kawałkiem deski, robiły za stoliki. Nagle się okazało, że zjadłabym i tłuszczyk z szyneczki, i znienawidzony groszek. Chodziłam na targ tuż przed zamknięciem i kupowałam resztki za grosze, bo sprzedawcom się spieszyło do domu. Nie bardzo się przejmowałam, co właściwie kupiłam. To wtedy poznałam smak mortadeli, salcesonu i zwiędłej sałaty. Nabiał kupowałam tylko po przecenie - w delikatesach na Starowiślnej stał taki koszyk z przecenionymi produktami, którym kończyła się data ważności. Kupowałam na przykład dziesięć jogurtów truskawkowych, ohydnych zresztą. Jeden jadłam z owsianką na śniadanie, drugi zabierałam na zajęcia, na obiad był makaron z jogurtem truskawkowym, a na kolację smarowałam sobie nim bułkę. Po dwóch dniach miałam już serdecznie dość truskawkowego jogurtu, ale za to kupowałam trzy litry truskawkowej maślanki, bo była w przecenie...
Jednym z dań, które nigdy nie pojawiło się w moim rodzinnym domu, a kojarzy mi się nierozerwalnie ze studiami, jest kaszanka. Kiedy pierwszy raz ją jadłam, zatykałam nos i starałam się zapomnieć, z czego ona się składa. Dziś danie to kojarzy mi się dobrze, bo z pierwszymi samodzielnymi krokami w tzw. dorosłym życiu. Kiedy więc ujrzałam na straganie dalijską wersję kaszanki, nie mogłam się oprzeć.
Kaszanka dalijska różni się od polskiej przede wszystkim składem - konkretnie tym, że zamiast kaszy łączy się z krwią ryż - co akurat w Chinach jest dość logiczne. Właściwie ryżanka, bo tak ją nazywam dla wygody, nie pochodzi z Dali - jest to przysmak ludu Naxi, żyjącego nieco dalej na północny zachód, w okolicach Lijiangu. Robi się ryżanki w sposób następujący: niedogotowany ryż bądź takiż ryż kleisty miesza się ze świeżą krwią wieprzową/białkiem jajka i rozmaitymi przyprawami (poza solą jest na przykład rozdrobniony koperek czy zmielony kardamon), po czym wpakowuje w oczyszczone jelito wieprzowe i mocno zawiązuje. W zależności od tego, czy wymieszana jest z krwią czy z białkiem, różni się kolorem, a więc i nazwą - stąd ryżanki białe i czarne. Białe można robić jak rok długi, za to czarne powstawały tradycyjnie głównie w zimie, przy okazji noworocznego świniobicia. Po świętach zabierali je z sobą studenci i młodzi, pracujący w miastach - niby w miastach jest rozmaite jedzenie, ale nie ma jak domowa ryżaneczka... Dziś można je dostać w niektórych supermarketach jak rok długi; najlepsze są jednak te "domowe", których zaledwie kilka sztuk tygodniowo zjawia się na bajskich czy "naszych" straganach. Takie domowe przydybałam w Kunmingu na jednym, jedynym straganie mojego ukochanego targu. Naxi i Bajowie spożywają taką ryżankę po uprzednim ugotowaniu na parze albo usmażeniu. Moim zdaniem taka po prostu na parze bez dodatków jest niesmaczna; ZB to wręcz takiej nie znosi. Dlatego gdy kupiłam ryżankę i przyniosłam do domu celem przyrządzenia "po polsku", gwałtownie zaprotestował i powiedział, że on tego jeść nie będzie i żebym sobie to zjadła sama, jak lubię. Nawet się z nim nie sprzeczałam; po prostu zrobiłam swoje.
Składniki:
*kaszanka/ryżanka
*cebula - dużo, pokrojona w krążki albo półplasterki
*czosnek - ze dwa ząbki, rozgniecione
*ewentualnie sól, pieprz, trochę chilli
Wykonanie:
1) Obsmażyć cebulę i czosnek, ale nie przesadzić - cebula ma być szklista a nie brązowa.
2) Dodać pokrojoną w niezbyt cienkie plasterki kaszankę i smażyć na małym ogniu dziesięć minut, aż zniesurowieje.
3) Spróbować i ewentualnie doprawić. Ja doprawiłam chilli, bo, jak każda Yunnanka, bez chilli żyć nie potrafię.
Zeżarłam taką wprost z patelni, bo się doczekać nie mogłam. I gdy byłam w trakcie jedzenia, wrócił z pracy Najlepszy z Mężów. Co tu tak pięknie pachnie? - pyta. Podziel się! - nakazuje. Dostał talerz obsmażanych ziemniaków z dnia poprzedniego z ryżanką, dużą ilością smażonej cebuli i ogórek kiszony do łapki. Jadł aż mu się uszy trzęsły. Kiedy skończył, zaczęłam go przedrzeźniać: "ja tego jeść nie będę, nie znoszę ryżanki, sama sobie zjedz, jak lubisz". Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby się zarumienić...
Nigdy bym nie pomyślała, że w Chinach jest 'kaszanka-ryżanka" :D
OdpowiedzUsuńTeż mnie zaskoczyła :)
UsuńZa komuny jadlam i taka ze sklepu i taka ktora robil moj s.p. Dziadzio, ale teraz to sie brzydze kupowac w Polsc wedliny a tym bardziej kaszanke bo tyle do tego chemii dodaja. Ach gdybym taka domowa dorwala, czy to kaszanke, czy ryzanke chetnie bym zjadla, tak samo jak Ty z cebulka.
OdpowiedzUsuńTak :) Chiny przy wszystkich swoich wadach mają wielką zaletę - mięso jest tutaj prawdziwym mięsem :)
Usuń