I znów byliśmy w Jianshui (Zbudowanej Wodzie) zbyt krótko, żeby spróbować wszystkiego, na co mieliśmy ochotę. W dodatku niektóre dania było tak trudno znaleźć nawet nam, starym (nomen omen) wyjadaczom: niestety, globalizacja sprawiła, że w Jianshui łatwiej znaleźć kunmińską Joy Bakery niż choćby tradycyjne jianshuiskie ciasteczka... No ale z głodu nie umarliśmy, bo nawet zglobalizowane Jianshui ma turystom wiele do zaoferowania.
Zacznę od absolutnego hitu wyjazdu, dania, które jadłam pierwszy raz w życiu i już za nim tęsknię:
豆团 czyli dosłownie fasolowa kula przypomina konsystencją niezbyt dokładnie rozgniecione purée ziemniaczane, a zrobiona jest z ugotowanej soi. Przyrządza się je z dodatkiem soli, pieprzu i ewentualnie płatków chilli, ozdabia posiekaną zieloną cebulką i podaje jako osobne danie. Pycha!
Pysznościami, z którymi wprost nie moglismy się rozstać i które zamawialiśmy na każdy niemal posiłek były dzikie grzyby. Akurat trwał sezon, więc przed każdą niemal lokalną restauracją siedziały babcie obierające grzyby. Ku naszej ogromnej radości dania grzybowe, które w Kunmingu osiągają zawrotne ceny (około 200 yuanów za talerz prawdziwków smażonych z papryką), tutaj dania grzybowe były czterokroć tańsze! Dlatego korzystalismy ile wlezie i zamawialiśmy wszystkie możliwe kombinacje tutejszych grzybów.
W Kunmingu coraz rzadziej zdarzają się kucharze potrafiący przyrządzić smacznie jelita; coraz rzadsze są też restauracje mające je w ogóle w menu - sądzę, że po prostu za dużo z tym roboty. Dlatego ZB z wielką rozkoszą pożarł półmisek "frytek" z jelit.
Na misieny z psiną tym razem się nie zdecydowaliśmy, przede wszystkim dlatego, że było na to jeszcze zdecydowanie za gorąco. Jak wszyscy wiemy,
psinę się jada podczas Dni Żółtej Ziemi po to, żeby się przygotować do zimy.
|
tutejsze ciasto ryżowe na parze
|
|
Niektóre restauracje reklamują się przede wszystkim najbardziej znanym daniem regionu: kurczakiem z garnka parowego. My akurat nie skusiliśmy się, bo jadamy go dość często w domu.
|
|
a tak wygląda wspomniana "fasolowa kula"
|
W jednej z restauracji wszystkie dania wybraliśmy z wystawkowego menu:
Powyższe dwa dania to smażone kaktusy, lokalna ciekawostka w Kunmingu niespotykana, oraz kwiaty gardenii jaśminowatej smażone z grudniowym mięsem.
Niestety, mimo największych wysiłków, w żadnej lokalnej piekarni nie udało nam się trafić ani na świeże chrupiące jaskółcze gniazda, ani na świeże lwie ciacha. A te z masowej produkcji, dostępne na każdym straganie, były niestety ohydne.
Ostatniego dnia, tuż przed wyjazdem ze Zbudowanej Wody, zachciało nam się pójść na
misieny. No bo jak to tak: być w Jianshui i nie zjeść MISIENÓW?! Zamiast jednak pójść na
kluski przechodzące przez most, jak każdy szanujący się turysta masowy, wybraliśmy się do chętnie wybieranej przez tubylców misieniarni muzułmańskiej, w której zamiast boczku czy innych szynek do zupy dodaje się plasterki przepysznej wołowiny:
W misce poza mięchem, rosołem, misienami i zieleniną, znajduje się oczywiście poplasterkowana pałka wodna czyli "warzywo jak kość słoniowa".
Oprócz tego opchnęliśmy oczywiście tofu z grilla i lokalną pieczoną kaczkę. Zabrakło jednak czasu na
lotosa nadziewanego ryżem (zresztą, akurat taki lotos w Kunming w każdej grillowni i na każdym targu...), zabrakło ochoty na jaskócze gniazda, same czy w kleiku, nie trafiliśmy ani na lokalne kiszonki: ogórki, które ponoć zawsze są chrupiące i marynowane gruszki, ani na "warzywo koziego mleka" 羊奶菜, a mnie nadal nie udało się dotrzeć do nazwy łacińskiej. Nie spróbowalismy pępkowych pomarańcz 脐橙, ale przynajmniej wypiliśmy sporo świeżego soku z lokalnych granatów. Chyba najbardziej żałuję, że nie udało się zlokalizować makaronu z batatów ani nawet batatowych wowotouków. Na przyszły raz zostawilismy sobie także spróbowanie 炒米豆腐. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że już niedługo znów pojedziemy do Jianshui!
Uczty, palce lizać. Ślinka cieknie. Wracają wspomnienia. Moc pozdrowień dla Was
OdpowiedzUsuńPS. Czemu nie mogę pisać komentarzy u Tajfuniątka ?
A nie wiem. Spróbuję odblokować. Odpozdrawiamy!
Usuń