Rajskie widoki spowodowały, że zatęskniłam za Tajlandią i Wietnamem. Bardzo podobała mi się Awkwafina w roli Sisu (serio, smok po prostu na nią wyglądał). Ale... nie chcę się zastanawiać nad tym, czy wtórne, czy niewtórne. Jestem dorosła i od bajek oczekuję tylko tego, żeby Tajfuniątko oglądało je z zapartym tchem. Oglądało. A Tajfuniątko ma nową idolkę: zamiast w kółko oglądać Frozen, teraz chce w kółko oglądać Rayę. Ba, smoki przynoszące deszcz nagle zamieszkały w Bamagimi, więc mogę z ręką na sercu powiedzieć, że film wzbogacił wyobraźnię i świat mojego dziecka.
Dodatkowym powodem do dumy jest dla mnie fakt, że gdy okazało się, że w kinie można wybrać zarówno chińską, jak i angielską wersję językową, Tajfuniątko bez wahania wybrało angielską. Doprowadzając tym do rozpaczy ZB, który zamiast się cieszyć filmem, musiał się skupiać na czytaniu napisów...
Jest wszakże jedna sprawa, która mnie dręczy. Przesłanie filmu - warto zaufać, warto zrobić pierwszy krok i tak dalej. Ale... Raya robi pierwszy krok - i zostaje zdradzona. Później robi następny pierwszy krok - i nagle ta sama osoba mierzy do nich z kuszy. Łatwo powiedzieć - trzeba było mi zaufać (mimo, że miałam kuszę w ręku). Raya ufa po raz trzeci - no, tym razem się udaje, wszystko wraca do normy, wszystko się udaje, hurra!
Ale ja mam opory. Nie chciałabym, żeby Tajfuniątko uczyło się nadstawiać drugi policzek. Nie sądzę, że warto. Dużo bardziej warto zaufać raz - a potem już nie ufać, jeśli ktoś zdradził. Bo jeśli zrobił to raz, to zapewne zrobi to znów. Najłatwiej powiedzieć - trzeba było mi zaufać. Wierzę raczej w uczenie się na błędach niż w ich powtarzanie, aż wreszcie za dotknięciem czarodziejskiej różdżki coś się zmieni...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.