Jestem wielką fanką blogu Na wsi w Japonii. Prostym językiem opisane jest całkiem zwykłe życie na drugim końcu świata. Uwielbiam - zwłaszcza, że zawsze się dowiem czegoś ciekawego. Czas jakiś temu był wpis o japońskich świętach, a w nim akapit o ulicznym żarciu:
Nagle słyszę prychnięcie. Podnoszę wzrok i widzę zniesmaczoną twarz koreańskiego kolegi, wpatrującego się w to, jak jem w trakcie chodzenia. Gdy zobaczył, że potępiające spojrzenie w ogóle nie wywarło skutku i nadal spożywam, zbluzgał mnie najgorszymi (w jego mniemaniu) możliwymi słowy: "zachowujesz się jak CHIŃCZYK!!!" :D
Matsuri to chyba jedyny czas, kiedy Japonczycy bez krepacji jedza na ulicy. Normalnie nie jest to zbyt powszechne. Niektore blogi powiedza wrecz, ze sie tego nie robi i sie tego w Japonii nie spotyka. Bzdura. Oczywiscie, ze Japonczycy jedza na ulicy. Robia to jednak na tyle dyskretnie, ze malo kto zauwaza, a juz na pewno nie przecietny gaijin.Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie moich Japończyków na Tajwanie, którzy obrzucali mnie SPOJRZENIEM, gdy kupowałam uliczne żarcie i spożywałam w trakcie spaceru. A potem sobie przypomniałam, jak zostałam kiedyś skarcona przez koreańskiego żołnierza, który miał nieszczęście być ze mną w klasie. Otóż: żywiłam się wówczas głównie na stołówce; stołówki Uniwersytetu Yunnańskiego są naprawdę ok, za niewielkie pieniądze można się tam było nawtranżalać po samo ucho. O ile jednak żarcie było tam świetne, o tyle huk i gwar na stołówce bardzo utrudniał skupienie się na posiłku. Zanabyłam więc pojemniczek z przegródkami, do którego wygodnie można było naładować ryż, mięsko i warzywa, wszystko osobno, żeby się nie bleblało. Napełniwszy pojemniczek pysznościami, szłam na pobliskie boisko do kosza popatrzeć sobie w trakcie posiłku na śniadych, wysportowanych, spoconych młodzieńców w trakcie gry. Bardzo mi ten widok poprawiał apetyt, nie powiem :D Razu pewnego idę tak sobie w stronę punktu widokowego, a zapudełkowane żarcie mi pachnie. I pachnie. I jeszcze bardziej pachnie. W końcu nie wytrzymałam i, cały czas idąc, zdjęłam pokrywkę, żeby tylko uszczknąć odrobinę minischabowego. I jeszcze odrobinę. No, jeszcze tylko kawałeczek...
Jednak podczas festiwalu normalne zasady dyskrecji zostaja zawieszone. No bo jesli paradujesz po ulicy bez portek, to co sie bedziesz przejmowal, ze w jednej garsci masz papierowy kubek pelen kawalkow smazonego kurczaka (nie tam zadne KFC, tylko ulicznie smazone karaage), a w drugiej - puszke piwa?
I tak to podczas festiwali je sie na ulicy i z ulicy. I nikt sie tym nie przejmuje. I nikt nie uwaza tego za brak manier. Ba! Podczas festiwali zdarza sie ludziom po prostu usiasc na chodniku, i co z tego, ze blokuja ruch innym pieszym, i siorbac zupke, czy jesc cos na patyku.
Nagle słyszę prychnięcie. Podnoszę wzrok i widzę zniesmaczoną twarz koreańskiego kolegi, wpatrującego się w to, jak jem w trakcie chodzenia. Gdy zobaczył, że potępiające spojrzenie w ogóle nie wywarło skutku i nadal spożywam, zbluzgał mnie najgorszymi (w jego mniemaniu) możliwymi słowy: "zachowujesz się jak CHIŃCZYK!!!" :D
Cóż. Weszłam między wrony, to i kraczę jak one :)
E tam. Chińczyk mlaszcze i memla paszczą za trzech (poza nielicznymi wyjątkami). Ale Koreańczyk tego nie zauważy bo sam żre identycznie. Właściwie to azjatyckie maniery stołowe są głównym powodem, dla których wolę jadać - samotnie, na zewnątrz i po godzinach szczytu. Inaczej co przełknęłam - to się cofało.
OdpowiedzUsuńAle tu nie chodzi przecież o mlaskanie, tylko o sam fakt jedzenia na ulicy, który jest najwyraźniej, w mniemaniu Koreańczyka, przestępstwem federalnym...
UsuńNo tak, jak śmiemy robić komuś smaka i pachnieć kurczakami :D
OdpowiedzUsuńJa uważam, że się czepiają dlatego, że sami tak nie mogą, bo "nie wypada" :D
Usuń