Pościelone łóżko w drugiej sypialni. Gruba kołdra, bo wieczory już zimnawe. Kupione masło, mleko do kawy, żółty ser, upieczona pieczeń, którą można rozłożyć na chlebie. Względnie posprzątane. To znaczy: jak na mnie to jest tu błysk, a jak dla pedanta - jest znośnie, jak przymknąć oko. Wyprasowałam wszystko, co było w koszu - nie wiem, jakim cudem ten kosz jest zawsze pełny. To znaczy teraz akurat nie jest, bo wyprasowałam naprawdę wszystko. Wazoniki w liczbie trzy stoją i straszą goździkami. Jest nawet lipton, śmiotki z podłogi dla niecierpliwych. Za chwilę jadę na lotnisko odebrać Rodziców i ich parę przyjaciół. Spędzą oni z nami następne trzy tygodnie. Mam sporo obaw - o zdrowie wszystkich gości, o pogodę, o to, czy podołam okropnie trudnemu zadaniu sprawienia, by pokochali Kunming. Mam nadzieję, że wszyscy przeżyjemy, zdrowi, szczęśliwi, utuczeni pysznym chińskim żarełkiem. Świekra zaprosiła nas na piątkową kolację...
Trzymajcie kciuki!
Trzymam mooocno nieustanna wielbicielka tego bloga Kiara
OdpowiedzUsuń