Podczas pobytu na hubejskiej prowincji przyglądałam się z zachwytem i niedowierzaniem uprawom tytoniu w żłobkach krasowych*. Jakimś cudem tutejsi chłopi zmuszają kamień do rodzenia plonów...
Co kilka kilometrów znajdują się przy drogach takie oto śmietniska na niepotrzebne liście tytoniu:
Nie powiem, zaciekawiło mnie to. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że liście są trujące i można z nich wyrabiać pestycydy. Gdy zostało mi to wyjaśnione, tylko pro forma zapytałam wieśniaków, co robią z tymi liśćmi. Odpowiedź mnie zaskoczyła.
Nic.
Zapytałam, czy wiedzą, że liście są trujące.
Tak, wiedzą, dlatego je odkładają na bok.
A wiecie, że można z nich robić środki owadobójcze?
Tak.
No to dlaczego nie robicie?
Bo za dużo roboty, a niewiele drożej można kupić w sklepie.
Szkoda.
*tak, to dla Ciebie, Kaju :)
To jest jak najbardziej naturalny preparat na robactwo. Do tej pory robiłam go z papierosów. Może uda mi się znaleźć jesienią liście tytoniu/ chociaż , podobno, jest zakaz prywatnej uprawy/. Świetnie niszczy mszyce i inne takie paskudztwa.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle : świetny blog. Jesienią lecę do Chin. Co prawda w inne rejony czyli Szanghaj, Pekin, X'ian, Guilin i Hong Kong ale czytam Twój blog uważnie. A nuż jakaś informacja mi się przyda ? Jak na razie, wiem już , że nie należy kupować wiosennego miodu :)
Zapraszam na blog prowadzony przez moje koty : ww.puszkowewidzimisie.blog.pl. Prowadzą go od niedawna, zachęcone pisaniną innych. Pozdrawiam ciepło. Marta
Chiny czekają :)
Usuń