W Pekinie byliśmy na tyle krótko, że należy nam wybaczyć wizytę w Studni Książęcego Dworu (jak od biedy można by przetłumaczyć tę nazwę) - nie lubię chodzić na zakupy, a w tak skomercjalizowanych miejscach to już w ogóle. Ale mieliśmy tylko dwie godziny na te drobne zakupy, miasta nie znamy, a tam duże zagęszczenie straganów. Niestety, choć Wangfujing jest kreowane na miejsce słynne z przekąsek, prawie żadnego żarcia-śmy nie kupili, bo pachniało tak, jakby już raz było jedzone, więc nadal nie wiem, jak smakują "tradycyjne przekąski pekińskie", no ale niech już będzie. Trochę fotek cyknęłam - a to szaszłyki ze skorpionków, a to pieczone gołąbki, a to żołądki wołowe/owcze, o których jeszcze napiszę, więc na razie nie daję zdjęcia.
Miejsca opisywać nie będę jakoś szczegółowo, bo nawet wiki to za mnie zrobiła. Od siebie dodam, że ceny nieprawdopodobne, badziewie, jakich mało i straszna szkoda, że już prawie nie ma tam sklepów, w których mógłby coś kupić nieturysta. Z wyjątkami - o jednym z tych wyjątków w którymś z następnych postów.
Jedyne moje zdjęcie stamtąd obrazuje dobrze mój stan ducha w Pekinie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.