Domek.
Stosy zarcia.
Na wpol przemarzniete krokusy.
W ramach umartwiania sie postnego wczoraj wyziebilismy dom. Zartuje - to naprawde nie bylo specjalnie, po prostu piec sie shrzanil. Skutek? Dzisiaj rabalam drewno (Dominiku, dziekuje za lekcje pokazowa! :)) i ustawialam je tak, zeby zadymka sniezna go nie zmoczyla (jakies pol kubika przerzucilam). Mam pecherze na rekach. Boli mnie kregoslup i wszystkie miesnie. Lubie prace fizyczna. Gotujemy. Posprzatane juz jest. Jest wspaniale. Czuje, ze zyje. Tesknie za chinskim (z pelna premedytacja nie wzielam slownika; nie powinnam zajmowac sie chinskim, tylko magisterka :P). Mama sie ze mnie natrzasa, bo mam banana na ryjku po kazdym SMSie z Tajwanu. W ogole, mam banana. I co z tego? Lubie banany. :P
Tak, wiem, ze pieprze od rzeczy. Ale nie mozna sluchac chinskojezycznej przerobki Closest Thing to Crazy i nie miec glupawy...
Zycze wesolych jajek i mokrego futerka (zajaczka futerka :P).
Sciskam swiatecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.