Rok temu mniej więcej Kasia M. podarowała mi ścieżkę dźwiękową do filmu Himalaya - Dzieciństwo wodza. Posłuchałam kilka razy i zapomniałam. Widać to nie był dobry czas.
Kilka tygodni temu film przyłapałam w telewizorni; siadłam i nie mogłam oczu i uszu oderwać...
Rzecz prosta - młodzi sprzeciwiają się starym; starzy to tradycja, ale nowoczesność nie zawsze szkodzi; całe szczęście niektórzy starzy potrafią przyznać młodym rację. A oprócz tego o surowych i groźnych górach. O miłości. O poświęceniu. I ta muzyka!!! W muzyce jest wszystko! Zwłaszcza ta walka, surowość, niepewność. Cudowne!!
No i właśnie.
Jak się potem wraca do tej ścieżki dźwiękowej, to można przeżyć duże rozczarowanie. Tak, ładne to jest, ale...
Film jest piękny; może i nie wybitny, ale przykuwa uwagę. Muzyka w filmie dobrze pełni swoją rolę. Ale jeśli się wsłuchać - to równie dobrze mogłaby być ścieżką dźwiękową do filmu z Nepalu, Kambodży, Chin, Litwy i Peru. To nie jest prawdziwa muzyka Himalajów. To tak, jakby chcieć powiedzieć, że Lin Hai jest chińskim Chopinem. Chińczycy twierdzą, że jest, ale żaden poważny muzykolog/muzyk nie będzie twierdził, że Lin Hai (którego skądinąd uwielbiam) jest genialny i że oddaje ducha narodu... Dobrze robi ten swój New Age i tyle.
Wracając do tematu: Himalaya to też dość typowy New Age - tylko jeszcze bardziej zeuropeizowany niż większość. Dlatego dobrze się tego słucha, ale tak samo łatwo wpada do ucha, jak i zeń wypada...
Od czasu do czasu będę jednak pewnie mieć nastrój na właśnie taką muzykę. Może i Wy czasem macie taki nastrój?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.