Tak rzadko oglądam filmy dla dorosłych, że mam okropne zaległości. Pamiętam, że w Polsce lubiłam chodzić do kina; w Chinach nienawidzę, bo Chińczycy są w kinach głośni, rozmawiają przez telefon albo piszą wiadomości i jeszcze w dodatku niekulturalnie jedzą i piją. Niektórzy nawet palą papierosy. Z kolei w domu mamy niby telewizor, ale bez podłączonej kablówki; oglądamy głównie te filmy, które mamy na płytach DVD - nie mamy Blue Raya. No i właśnie niedawno chciałam dla Tajfuniątka kupić Hobbita na płytach, ale okazało się, że w sklepach z filmami nie ma już DVD poza jakimiś niesprzedawalnymi resztkami i że powinniśmy zmienić sprzęt na Blue Raya... No ale to taka dygresja. W każdym razie: wszystko to do kupy sprawia, że mam ogromne zaległości filmowe. Czasem jednak nagle trafi mi się jak ślepej kurze ziarno okazja. Ostatnio taka sposobność pojawiła się w Święto Smoczych Łodzi, kiedy zapadłam na COVID. Przeszłam go jak wyjątkowo ciężką grypę; byłam tak słaba, że ZB musiał mnie prowadzać do ubikacji i karmić. Całe szczęście rozłożyliśmy się jedno po drugim, więc zawsze był ktoś, kto mógł się opiekować tą drugą osobą.
Po COVIDzie długo dochodziłam do siebie. Właściwie dopiero dwa dni temu przestałam czuć zmęczenie po wejściu po schodach do domu (a mieszkamy na drugim piętrze). Dlatego wolne popołudnia spędzałam leżąc i starając się nie myśleć (od myślenia pękała głowa). Zupełnym przypadkiem trafiłam na pierwszy film o Johnie Wicku i... przepadłam. W ciągu następnych paru dni pochłonęłam wszystkie cztery części i - jestem zakochana. Uważam, że jest to rola życia Keanu Reevesa. On jest oczywiście pierwszym azjatyckim elementem i powodem, dla którego mogę o filmie wspomnieć na blogu. Drugim azjatyckim elementem jest tło czwartej części przygód Johna - część dzieje się w Osace, a w dodatku poznajemy dwóch dawnych przyjaciół Johna: Japończyka i Chińczyka, którzy są grani przez fantastycznych aktorów.
Fabuły nie będę zdradzać. Powiem jednak, że dawno się tak dobrze nie bawiłam. No, może przy okazji Kill Billa, chociaż John Wick podoba mi się chyba jeszcze bardziej niż postać Umy Thurman. Pierwsza i czwarta część (zwłaszcza czwarta) wcisnęły mnie w fotel; pozostałe dwie były poprawne, choć do nich pewno nie wrócę. No i Keanu!... Kiedy wychodziłam za Chińczyka, po cichutku marzyłam, żeby nasza mieszanka też była tak udana. Jest oczywiście jeszcze lepsza, bo przecież moja. Ale Keanu też daje radę ;)
Oglądajcie Johna Wicka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.