Tym razem trafiłam na książkę australijskiej debiutantki wietnamskiego pochodzenia - Shirley Le. Autobiograficzną powieść o życiu nastolatki lawirującej między dwoma kulturami i językami pochłonęłam bez konieczności odkładania lektury - pięciogodzinna podróż na trasie Chengdu-Kunming bardzo mi w tym pomogła, ale chyba bardziej znacząca była swoboda pióra i bardzo mi bliskie poczucie humoru autorki, a także - o dziwo! - podobne przemyślenia dotyczące napięć i przepychanek kulturowych. O ile mogłabym się przyczepić, że w żadną historię Shirley nie wchodzi wystarczająco głęboko i przez to pozostawia niedosyt, o tyle sposób prowadzenia narracji i wydarzenia, na których się dziewczyna skupia, a także podejście do tych wydarzeń - miodzio!
Kilka historii utkwi mi w pamięci; kilka pewnie za parę dni zapomnę. Ale nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiła na mnie ta książka - a to całkiem sporo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.