Od dawna robię ocet gruszkowy i jabłkowy ze skórek i gniazd nasiennych. Żal marnować, prawda? Zwłaszcza, że rezultat taki pyszny! Jednak moje ostatnie odkrycie jest jeszcze lepsze - ocet z mango na bazie resztek. Wiecie na pewno, że mało którą pestkę mango można obrać "do czysta". Zawsze zostaje na niej tyle miąższu, że aż się serce kraje. Gdy pewnego dnia dostałam kilo maleńkich mango, z których bodaj jedna trzecia zostawała na pestce, postanowiłam spróbować wykorzystać ten miąższ. Zasypałam pestki cukrem (cukru niewiele, ledwo łyżka, bo mango przeraźliwie słodkie z natury), zalałam przegotowaną, chłodną wodą i nastawiłam. Po zaledwie kilku dniach bąbelkowało na całego; po tygodniu miałam już ocet. Akurat był wyjątkowo ciepły tydzień. W zimne dni trzeba czekać nawet i dwa tygodnie. Jednak bez względu na czas oczekiwania - warto. Nigdy w życiu nie próbowałam bardziej aromatycznego octu. Odtąd robię go regularnie.
Nadaje się do wszystkiego: do sałatek, do marynowania mięs, pewnie nawet do domowych preparatów czyszczących - ale tego jeszcze nie próbowałam. Ja jednak najbardziej go lubię w jeszcze innej formie - wtedy kiedy jeszcze musuje, czyli zaraz na samym początku fermentacji, piję go po prostu jak lemoniadę. Pycha!
PS. Pamiętajcie, żeby zlać ocet do słoika lub butelki o niemetalowej zakrętce.
Chyba tez bede musiala sprobowac :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zasmakuje :)
UsuńJa te pestkę daje psu. Podłoga się klei, ale ma zajęcie na dłuższy czas i nic się nie marnuje ;) pomysł na pewno pyszny
OdpowiedzUsuńJa te wszystkie pomysły kulinarne to chyba z braku psa... ;)
Usuń