Dzisiejszy wpis to część projektu W 80 blogów dookoła świata. Na pewno się stęskniliście - kilka miesięcy blogerzy językowi i kulturowi wahali się, czy mamy jeszcze czas i pomysły. Okazało się jednak, że mamy pomysły, a czas też chyba się znajdzie, więc próbujemy znów podołać zadaniu. Tym razem piszemy o językach w diasporach i o innych jego zmianach. Ja na tapetę wzięłam temat, którego nie dam rady wyczerpać, ani nawet się weń wgryźć tak naprawdę porządnie, ale uważam, że i tak warto spróbować o nim coś opowiedzieć. Podczas wycieczek do Tajlandii zawsze tak samo mnie fascynuje obecność chińskiego jako bardzo rzucającego się w oczy i w uszy języka Tajlandii. Skąd się jednak ten chiński tam wziął?
Chińczycy w Tajlandii, czyli obywatele tajscy chińskiego pochodzenia, to według oficjalnych statystyk około 6 milionów osób (nieoficjalnie około 10 milionów), czyli kilkanaście procent obywateli tajskich. Dla porównania: w Polsce podczas spisu powszechnego ponad 97% ludzi zadeklarowało się jako Polacy, a najliczniejsza mniejszość narodowa (Ślązacy) liczy mniej niż milion osób. Czyli nawet biorąc pod uwagę fakt, że mamy prawie dwa razy mniej ludności, jesteśmy dużo bardziej jednorodni.
Mamy więc chińską diasporę w Tajlandii. Uchodzi ona za jedną z największych na świecie. Ponad połowa tej diaspory wywodzi się z jednego maleńkiego regionu Chin - Chaozhou w prowincji Guangdong. Region ten ma swój specyficzny dialekt teochew, który został zaimportowany do Tajlandii. Inne grupy Chińczyków w Tajlandii to przede wszystkim potomkowie imigrantów grupy Hakka (16%) i imigrantów z Hajnanu (11%). Na przestrzeni ostatnich dwustu lat Chińczycy przeniknęli do bodaj wszystkich warstw tajskiego społeczeństwa; nawet tajska rodzina królewska jest częściowo pochodzenia chińskiego. W związku z bardzo silną taizacją*, większość Chińczyków, którzy mieszkają na stałe w Tajlandii, dobrze włada językiem tajskim; języki chińskie są dla nich "językiem domowym". Bardzo częste są chińsko-tajskie małżeństwa, dzięki czemu Chińczycy się szybko i dość bezboleśnie asymilują; często potomkowie, mimo oczywistego mieszanego pochodzenia, sami siebie identyfikują jako Tajów, nie Chińczyków - jest to ich wybór; nikt nie nakazuje im być Tajami, ale oni się z Tajlandią identyfikują dużo bardziej niż z krajem przodków. Tajski lingwista Theraphan Luangthongkum ocenia, że gdyby wziąć pod uwagę wszystkie osoby z domieszką chińskiej krwi, bez względu na ich własne poczucie przynależności (bądź jego brak), liczba ludności "chińskiej" wzrosłaby nawet do 40% tajskiego społeczeństwa.
Asymilacja Chińczyków dotyczy nie tylko języka i zwyczajów, ale i na przykład religii: taoizm i buddyzm mahajana przeszły w ciekawą mieszankę opartą na tajskim buddyzmie therawada, ale obfitującą w chiński folklor religijny, pojedyncze zwyczaje taoistyczne, a nawet święta związane z chińskim tradycyjnym kalendarzem. Obchodzą sobie na przykład nadal chiński Nowy Rok - który odbywa się w zupełnie innym terminie niż tajski, a i obchody są kompletnie inne. Bodaj jedyną niesynkretyczną grupą religijną chińskiego pochodzenia są oczywiście muzułmanie, którzy wywodzą się głównie z yunnańskich Hui, a żyją głównie na północy Tajlandii (okolice Chiang Mai). Inny aspekt asymilacji to zmiana nazwisk z chińskich na tajskie. Jest to zmiana konieczna, by dostać tajskie obywatelstwo. Można więc powiedzieć, że jeśli trafiamy na tajskiego Chińczyka, który ma zwykłe chińskie nazwisko, to znaczy, że albo niedawno tu przyjechał, albo że nie ma i nie zamierza mieć tajskiego obywatelstwa. Nazwiska tajskich Chińczyków łatwo poznać, ponieważ często zawierają cząstki związane z chińskim mianem - np. Lim w nazwisku Limthongkul to nasze swojskie 林, wymawiane po hajnańsku. Innym sposobem było dodawanie przed tajską transkrypcją chińskiego nazwiska przedrostka Sae-, np. Saechio to tak naprawdę "nazwisko Chio", przy czym samo Chio jest tajską transkrypcją nazwiska 周.
Największa jest chińska diaspora w Bangkoku, Chiang Rai i... na wyspie Phuket. Phuket jest ponoć pierwszym miejscem w Tajlandii, do którego dotarli Chińczycy. Długą historię bytowania Chińczyków w tych miejscach łatwo poznać po architekturze, obfitującej w chińskie elementy. Zresztą, wpływy chińskie łatwo zauważyć nie tylko w architekturze. Chińczycy bardzo wpływali - i nadal wpływają - na tajską gospodarkę; ich smykałka do biznesu sprawiła, że obecnie są ważną grupą napędzającą tajską ekonomię. Na pierwszy rzut oka widać przede wszystkim restauracje oraz firmy importowe, ale jeśli poszukać głębiej, okazuje się, że znajdziemy Chińczyków prowadzących również salony tajskiego masażu, apteki czy zakłady krawieckie. Widać ich również w tajskiej polityce - większość osób zasiadających w tajskim parlamencie ma przynajmniej domieszkę chińskiej krwi. Jest to jeden ze skutków wyjątkowo mądrego traktowania chińskich imigrantów w przeszłości (i nadal): od XVII wieku co bogatsi i sensowniejsi chińscy kupcy byli włączani w grono szlachty. Tak, tak. My wtedy łaskawie pozwalaliśmy Żydom mieszkać po drugiej stronie rzeki...
Wszystko zaczęło się od przyjazdu chińskich kupców nie później niż w XIII wieku; na początku XVII wieku ówczesny król bardzo interesował się obcokrajowcami, a dokładniej: jak wykorzystać obcokrajowców do wzbogacenia własnego kraju oraz do jego ochrony. W wielkiej liczbie pojawiali się więc zagraniczni kupcy oraz zaciężni żołnierze. A potem było jeszcze lepiej - królem został Taksin, syn chińskiego imigranta - zachęcał on Chińczyków do przybywania, tak w celach handlowych, jak i po prostu po to, żeby się osiedlali. Pod koniec panowania Mandżurów w Chinach podatki były tak wysokie, a warunki życia tak kiepskie, że ogromne ilości Chińczyków przyjeżdżały do Tajlandii za ryżem. Co najlepsze - przyjeżdżali prawie wyłącznie nieżonaci mężczyźni, którzy oczywiście zaczęli się wiązać z Tajkami i płodzić mieszane dzieci. Dopiero na początku XX wieku do Tajlandii zaczęły przybywać również Chinki.
Z drugiej strony zaczęli do Tajlandii przybywać również Chińczycy, którzy krajowi raczej szkodzili niż pomagali. Mowa tu o yunnańskich bandytach, którzy regularnie napadali na słabą wówczas Tajlandię, która miała wówczas wystarczająco dużo problemów z białymi kolonizatorami. To spowodowało nastroje mocno antychińskie. Jednocześnie, ponieważ handel - główne zajęcie chińskich imigrantów - wpadł po części w szpony kolonizatorów, Chińczycy zaczęli handlować opium a także ściągać podatki, co jeszcze bardziej nastawiało Tajów przeciw Chińczykom.
Na przełomie XIX i XX wieku tysiące Chińczyków przybyło do Tajlandii drogą lądową; osiedlili się głównie na wybrzeżu oraz w Bangkoku. Bardzo wielka ich liczba przybyła z... Yunnanu. Przybyli w trzech partiach: około jedna trzecia to muzułmanie, szukający w Birmie i Tajlandii schronienia po muzułmańskich rebeliach. Druga partia to ci Chińczycy od narkotyków, którzy osiedlili się głównie w Złotym Trójkącie, z najsłynniejszym, Ma Hseuh-fu, na czele. Trzecia część to republikanie, którzy zwiali do Tajlandii po dojściu Mao Zedonga do władzy. Byli to głównie pracowici rzemieślnicy, drobni przedsiębiorcy itd.: kowale, budowniczy kolei, rikszarze, rzeźnicy itd. Przywozili z sobą idee, które niekoniecznie podobały się tajskiemu królowi - stąd wielka kontrola nad chińskimi szkołami i wydawanymi przez Chińczyków pismami. M.in. edukacja musiała się odbywać po tajsku i wszyscy nauczyciele musieli zdać egzamin z języka tajskiego. Niechęć do przybyszów raczej się nasilała niż blakła - pewnie stąd faszystowskie pomysły tajskiego premiera Plaeka Pibulsongkrama, który, choć sam był chińskiego pochodzenia, porównywał Chińczyków w Tajlandii do Żydów w Niemczech i pewnie chętnie rozwiązałby "kwestię chińską"... W miarę, jak pogarszała się sytuacja osób, które przyznawały się otwarcie do chińskiego pochodzenia (wykluczenie z handlu ryżem, benzyną czy tytoniem, nowe podatki i środki kontroli etc.), coraz więcej osób ubiegała się o tajskie obywatelstwo, rezygnując z chińskiego. W latach '70 XX wieku ponad 90% Chińczyków urodzonych w Tajlandii wyrzekło się chińskiego obywatelstwa i przyjęło tajskie. Dziś prawie wszyscy Tajowie pochodzenia chińskiego uważają tajski za swój ojczysty język.
Języki chińskich imigrantów odcisnęły jednak na języku tajskim piętno w postaci rozmaitych słów (na dole posta znajdziecie linki do dwóch anglojęzycznych artykułów na ten temat). Poza tym - w miastach, w których żyje chińska diaspora, często zdarzają się dwujęzyczne witryny sklepowe; język chiński jest obecny, mimo że tutejsi Chińczycy uważają się za Tajów. Co ciekawe, choć Tajowie chińskiego pochodzenia prawie w ogóle nie pochodzą z rejonów, w których obowiązuje mandaryński, dziś te rodziny wysyłają swe dzieci do Chin czy na Tajwan właśnie po to, żeby nauczyły się mandaryńskiego. Pragmatyzm Chińczyków: nie jest to język ich przodków, ale uważają, że jest językiem tak przydatnym, że dzieci powinny się go uczyć - może tylko pomóc w zrobieniu kariery i kontaktach handlowych. Jest też wielkie zapotrzebowanie na nauczycieli chińskiego w samej Tajlandii - dlatego chińscy studenci studiów nauczycielskich często jeżdżą na praktyki do małych tajskich miasteczek, by o nieludzkich porach uczyć dzieci mandaryńskiego. Dlaczego o nieludzkich? Wprawdzie chiński jest nauczany w szkołach, ale zazwyczaj jako przedmiot nieobowiązkowy, którego lekcje odbywają się na przykład o siódmej czy szóstej rano, jeszcze przed całą resztą zajęć. Chiński przydaje się w miejscach atrakcyjnych turystycznie, ponieważ Tajlandia jest jednym z najukochańszych wakacyjnych miejsc milionów Chińczyków. Zresztą, sam pomysł uczenia się chińskiego nie jest w Tajlandii tak ekscentryczny jak choćby w Polsce: w tajskich radiach można często usłyszeć chińskie piosenki, na tajskie ekrany trafiają chińskie produkcje. Język chiński jest w Tajlandii po prostu obecny, według mnie nawet dużo bardziej niż angielski - który oczywiście też się przebił, jako język ważny w turystyce. Szkoły chińskiego wyrastają jak grzyby po deszczu i z roku na rok przyjmują więcej uczniów. A ponieważ Tajlandię odwiedzają ponad dwa miliony Chińczyków rocznie, to wszędzie zaczęły pojawiać się sklepy czy restauracje opatrzone chińskimi znakami. Dlatego dla mnie, jako dla osoby nie znającej tajskiego, dużym uproszczeniem podczas wizyt w Bangkoku są właśnie chińskie napisy. Inna rzecz, że tak samo, jak opisy angielskie, często są one mało zrozumiałe lub nawet błędne. Poniżej mały zbiór bangkockiej "chińszczyzny", która sama w oczy lezie, nie trzeba się nawet starać, żeby znaleźć:
wielojęzycznie podpisany kokos |
sklep z ciuchami z chińskimi napisami na tajskim targowisku |
...i dwujęzyczna nazwa tego sklepu |
po chińsku nazwa tego dania tak samo nie ma sensu, jak po angielsku :) |
ciekawe, czy w tym domu faktycznie ktoś wyznaje taoizm :) |
Również wycieczkowe trasy bangkockimi kanałami są dobrze opisane po chińsku. |
To wygląda na opis starej firmy - napisy jeszcze tradycyjnie od prawej do lewej. |
reklama chińskich plastrów przeciwbólowych "dzień dobry, śnie!" |
stara chińsko-tajska apteka. Znów napisy od prawej i tradycyjne znaki. |
Za nieładnym blaszanym płotem kryje się stary chiński cmentarz. |
Przy chińskich restauracjach i innych chińskich "biznesach" obowiązkowe czerwone latarnie. |
Nie ma to jak na dachu wieżowca strzelić sobie chiński pawilon. Od razu wiadomo, że to biurowiec Chińczyków. |
Kolejna apteka. |
Trafiłam też na cały kwartał starych chińskich domostw niedaleko pewnego kanału. Na wszystkich poza tajskim adresem są też informacje po chińsku o tym, kto tam mieszka. |
Ostatnie zdjęcie to świadectwo tego, że tajski chiński to nie zawsze prawdziwy chiński chiński. Na tym straganie jest otóż sprzedawana słynna tajska sałatka z zielonej papai, som tam. Na użytek większości turystów stragan opisano również po angielsku: "papaya salad" już z daleka świeci w oczy. Wiadomo jednak, że u Chińczyków ze znajomością angielskiego raczej kiepsko. Stąd chińskie znaki. Jednak zamiast swojskiej 青木瓜沙拉 (qingmuguashala) czyli dosłownie "sałatki z zielonej papai", widnieją trzy znaki: 索姆谭. Znaki, które nie mają żadnego sensu. Ta zbitka nic nie znaczy. No chyba, że przeczytamy na głos: suomu tan. Tak. To fonetyczne "tłumaczenie" nazwy som tam na chiński. Gdyby Chińczyk powiedział Tajowi, że prosi o qingmuguashala, niewielu by go zrozumiało. Za to gdy powie suomu tan, to się Taj domyśli. Tylko... czy Chińczyk się domyśli, że "suomu tan" to sałatka z zielonej papai?...
Taki jest wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o język chiński w Tajlandii. Fascynujące, prawda?
Poniżej znajdziecie nie tylko linki do innych wpisów w ramach akcji, ale też parę linków związanych z Chińczykami w Tajlandii.
Finlandia: Suomika: Język fiński w SzwecjiJaponia: japonia-info.pl: Brazylia - ojczyzna największej japońskiej diaspory
Niemcy: Ostez Vostre Lion: Anabaptyści i niemiecka emigracja w Ameryce
Szwecja: Szwecjoblog: Język szwedzki w Finlandii
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym: Turecki Berlin
*O tym, skąd "taizacja" się wzięła, warto poczytać chociażby tutaj.
Do poczytania:
Tajskie słowa chińskiego pochodzenia cz. I (ang)
Tajskie słowa chińskiego pochodzenia cz. II (ang)
Chińczycy w Tajlandii (ang)
Jeśli interesuje Was zderzenie chińskiej i tajskiej kultury, polecam też tę książkę (ang).
Bardzo ciekawe. A Plaek Pibulsongkram (zresztą on chyba był pół-Chińczykiem) z Twojego linku jest też "twórcą" pad thai - obecnie klasyki kuchni tajskiej (przynajmniej na Zachodzie). Samo danie ma też podobno chińskie korzenie:
OdpowiedzUsuńhttp://www.polska-azja.pl/p-druzgala-pad-thai-dziecko-zamachu-stanu/
Historię znam, ale linku nie przytaczałam, bo artykuł fatalnie napisany...
UsuńA, to usuń, żeby głupot nie propagować :-)
UsuńNie usunę :) Treść artykułu jest ok, tylko redakcji tekstu zabrakło.
UsuńNo redakcyjnie słaby, to fakt, ale ja już nauczyłam się przymykać oko, niestety, od kiedy nawet Bardzo-Poważane-I-Wielkie-Wydawnictwa-Naukowe oszczędzają na redakcji i korekcie. Inaczej pozostałoby mi czytanie wyłącznie składu na produktach żywnościowych ;-)
Usuńja nie umiem przymknąć oka. Może dlatego, że mieszkam od lat na obczyźnie, a jednak się staram pisać po polsku, a nie po polskiemu...
UsuńDobrze, że jest jeszcze wersja angielska, bo zarówno w chińskim jak i w tajskim poległabym już na etapie alfabetu ;-)
OdpowiedzUsuńW Bangkoku angielski jest wszędzie, a większość sprzedawców i ludzi pracujących w usługach włada angielskim w stopniu wystarczającym do komunikacji z obcokrajowcami :)
UsuńI nawet Yunnan ma swoje miejsce we wpisie :)
OdpowiedzUsuńno ba!
UsuńBardzo ciekawy artykuł, jak wszystkie u Ciebie! Niesamowicie rozbudowany, a i tak ma się wrażenie, że to czubek góry lodowej. Proszę o więcej! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Mazur
Gosia
Cieszę się, że uznałaś artykuł za ciekawy. Postaram się pisać więcej tego typu wpisów - jak tylko mi się wydłuży doba :D
Usuń