Podczas wizyty u koleżanki zostałam poczęstowana serem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ser był mongolski i wyglądał jak koci żwirek w wałeczkach, a my byłyśmy w Polsce.
Pierwszy raz taki jadłam. Robi się go z pozostałości po ubijaniu masła jaka. Gotuje się je, a potem pakuje do płóciennych woreczków i wyciska serwatkę, a pozostałe kawałki suszy. Taki ser powinien być słodko-kwaśny i bardzo twardy, w sam raz, by go zapakować do sakwy i wziąć ze sobą w drogę.
Muszę powiedzieć, że była to niecodzienna przekąska, ale bardzo smaczna i aromatyczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.