Powiedzmy, że żyjecie w Pcimiu Dolnym. Nie żebym coś do Pcimia miała, ale wiadomo, że pod względem jakości edukacji będzie stał trochę niżej od, bo ja wiem, Oxfordu. Przychodzicie na świat w Pcimiu, żyjecie w Pcimiu i umieracie w Pcimiu. Ani Wy nie wiecie nic o Wielkim Świecie, ani ten świat o Was.
Bywa tak i teraz.
Sto czy dwieście lat temu bywało tak częściej, na całym świecie, nie tylko w Polsce.
A już bodaj najbardziej było tak w Yunnanie, prowincji nibychińskiej, w której wówczas więcej do powiedzenia mieli Francuzi niż jakikolwiek Chińczyk, a większość "Chińczyków", która tam żyła, nie mówiła żadnym z języków etnicznej większości Han.
W Pcimiu Dolnym Yunnanu, w miasteczku Shiping, które jest znane z pysznego śmierdzącego tofu, "wodorostowych melodii" tamtejszych Yi i bodaj niczego więcej, przyszedł na świat Yuan Jiagu. Urodził się w 1872 roku i o pierwszych latach jego życia wiemy niewiele. Może tylko tyle, że musiał pochodzić z rodziny wystarczająco zamożnej, by mu opłacono naukę. Gdy bowiem w roku 1891 przybył do Kunmingu, został entuzjastycznie przyjęty przez ówczesnych profesorów. Mając 22 lata rozpoczął formalną naukę na akademii. Dziesięć lat mu zajęło przygotowanie do cesarskich egzaminów; Hanlin pomógł, ale pierwsze podejście to i tak był niewypał, więc powtórzył egzamin i... odniósł niebywały sukces! Okazało się, że jest najlepszym z najlepszych, creme de la creme, prymusem - czyli zdobył tytuł zhuangyuan 狀元 - tytuł, który otrzymywali tylko ci, którzy dostali najwyższą notę na najwyższym poziomie cesarskich egzaminów. W całej historii cesarskich egzaminów zhuangyuanów było zaledwie 596! A Yuan Jiagu był jedynym Yunnańczykiem, który ten tytuł zdobył. Gdy się w Kunmingu o tym zwiedziano, starą Pagodę Jukui 聚魁楼 przechrzczono na Pagodę Zhuangyuan 状元楼!
Od 1903 roku był więc rozchwytywany. Dokształcał się w Japonii i w Zhejiangu, ale gdy ojczyzna wzywała (czyli podczas rewolucji w 1911), wrócił w rodzinne strony. Porządny facet musiał być z niego - bo chociaż rewolucjoniści chętnie urywali głowy cesarskim urzędasom, Yuana posadzili na znacznie lepszym niż dotychczasowy stołku. Zajmował się wszystkim - nauczaniem, polityką (hmmm... minister edukacji? ;)), kaligrafią (wymyślił nawet własny styl kaligraficzny - Yuanjiashu 袁家书). Piękne kunmińskie parki - Szmaragdowozielone Jezioro, Park Wielkiego Widoku, Zachodnie Góry i Staw Czarnego Smoka zdobiły tablice opatrzone jego kaligrafiami. Był rządowym doradcą, kustoszem yunnańskiej biblioteki i wykładowcą uniwersyteckim. Dziś się do niego przyznaje Uniwersytet Yunnański, który w tamtych czasach nazywał się Uniwersytetem Wschodniej Ziemi 东陆大学. Ponoć gdy Yuan dowiedział się, że rozpoczynająca właśnie działalność uczelnia boryka się z problemami finansowymi, przyjął wprawdzie posadę, ale zrzekł się pensji, a także wspomógł uczelnię dotacją. Dopiero, gdy uczelnia w 1931 roku przeszła pod rządowe skrzydła, zaczął przyjmować pobory.
Na starość nabył posiadłość nad Szmaragdowozielonym Jeziorem, gdzie się schował przed światem. Jego największą radością stały się ogród oraz porządkowanie i katalogowanie starych yunnańskich pism i zabytków. To on odkrył nagrobek ojca Zheng He i potrafił powiedzieć, co to za budowla. Dawniej było wiadomo, że Zheng He był Yunnańczykiem, ale nie istniały zapiski - skąd właściwie się wywodził. Dzięki odkryciu tablicy nagrobnej można było z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że Zheng He pochodził z okolic Kunyangu.
Co ciekawe, niedługo po naszym pracowitym i mądrym Yuanie, Shiping wręcz zasłynął jako ziemia rodząca uczonych - za czasów Republiki prawie 150 osób z tej wiochy pokończyło szkoły; parę osób wyjechało do Japonii, parę do Stanów, a jeden to nawet do Francji. Reszta nieszczęśliwie została w kraju i obserwowała krwawą wojnę domową...
Miłujący ojczyznę i małą ojczyznę - Yunnan - Yuan przetrwał przepychanki na szczycie, kolejne rewolucje, upadek cesarstwa. Robił swoje, troszcząc się tylko o archiwa, ogród i swoich ludzi (ponoć służący kochali go jak ojca). Jak grom spadła nań wieść o napaści Japonii na Chiny. Nie poradził z nią sobie. Zaniemógł i pod koniec grudnia 1937 roku pożegnał się z tym światem.
Dziś o nim nikt nie pamięta. No, prawie nikt. Od Herbacianego Wujka usłyszałam raz piękną historię, jak to spotkał jednego z byłych służących Yuana. Nie mógł się on swego chlebodawcy nachwalić, ponieważ przed śmiercią zdążył on "ustawić" wszystkich swoich podwładnych - poumieszczał ich w rozmaitych placówkach podług umiejętności i wieku; dopiero wtedy zamknął na zawsze powieki.
Na krótką chwilę pojawia się też w głowach zamożnych ludzi, którym przyjdzie do głowy w jego dawnej rezydencji... zjeść kolację.
Tak, dawna rezydencja jedynego yunnańskiego zhuangyuana zmieniona została w knajpę. I... bardzo dobrze. Gdyby, nie daj buddo, została uznana za spuściznę wykształciucha, mogłaby spłonąć w czasie Rewolucji Kulturalnej. A tak - piękny budynek nadal zdobi brzeg Szmaragdowozielonego Jeziora. Podaje się tam yunnańskie dania; niestety, jedzenie nie jest smaczne, a tylko bardzo drogie.
To właśnie tam zjadłam pierwszą prawdziwie yunnańską kolację po przyjeździe do Kunmingu i zameldowaniu się na uniwerku. To tam byłam też prowadzana przez dziesiątki kasiastych facetów, z którymi swatała mnie chińska Siostrzyczka. Niestety, do mojego serca można trafić tylko przez żołądek, a nie tylko przez drogą oprawę ;)
Idąc nad Szmaragdowozielone Jezioro warto zatrzymać się na chwilę przy tym zabytku i pomyśleć o chińskim intelektualiście starej daty, takim, jakich teraz już uczelnie nie produkują...
posąg Yuan Jiagu znajduje się również na jednym z dziedzińców Świątyni Magnoliowej |
Uszczypnij mnie al czy to co widzę na ostatnim zdjęciu, oparte o ścianę to naprawdę 'to', tej wielkości ??!!
OdpowiedzUsuńAle... co?
UsuńMam na myśli ten ametyst
OdpowiedzUsuńHmmmm.... Ja nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mógłby to być kamień szlachetny, taki prawdziwy - i wystawiony na pastwę wszystkich kelnerów i gości... Nie znam się jednak na minerałach i nie bardzo wiem, czy to podróbka ametystu, czy coś jeszcze innego.
UsuńJak miło się czyta takie opowieści, bo można wtedy pomyśleć, że ten świat nie do końca zwariował, i istnieją ludzie miłujący wiedzę, którzy krok po kroczku idą wytyczoną drogą.
OdpowiedzUsuńChoć to już trochę lat wstecz, ale i dziś tacy są, tylko nie na świeczniku, a w swoim „małym grajdołku”.
Tylko tacy ludzie sprawiają, że warto jeszcze żyć :)
UsuńJaka wielka geoda!!!! *^V^*
OdpowiedzUsuńNiektóre kraje mają i piękne, i przerażające fragmenty historii... (Polska na pewno też!)
I znów się czegoś ciekawego dowiedziałam! Dziękuję za geodę!
UsuńNawet z minerologii można się przypadkiem podszkolić :-)
Usuń