W czasie dżakarandowego sezonu wspominałam o powstaniu "dżakarandowego parku tematycznego", który z prawdziwym parkiem ma wprawdzie niewiele wspólnego, ale faktycznie jest dżakarandowy do kwadratu. Nie tylko mamy aleję dżakarand, dżakarandowe graffiti i dżakarandowe lody; wzdłuż "parku" umieszczone są rozmaite... hmmm... chciałam napisać atrakcje, ale to nie do końca atrakcje. Raczej: punkty cykania okołodżakarandowych fotek. O ile w sezonie były one tak oblepione ludźmi, że nie było nawet po co podchodzić, o tyle teraz, gdy dżakarandy zielenią się już przepięknymi pierzastymi gałęźmi, żywego ducha tam nie było. Nas zresztą też by tam nie było, gdyby nie to, że Dżakarandowa Aleja jest po drodze do naszej ostatnio ulubionej restauracji. Dobrze, że jest po drodze! Dzięki temu Tajfuniątko mogło mieć regularną sesję zdjęciową. Fotografem jest oczywiście zawsze zakochany w Tajfuniątku tatuś...
Co ten Kunming ma w sobie takiego, że uwielbiam po nim spacerować? Zimą, latem, wiosną, jesienią. Rano, w południe, popołudniami, wieczorami i w nocy. Sama, z rodziną, z przyjaciółmi i z turystami. ZB się śmieje, że to nieprawda, że lubię Kunming, ja po prostu lubię chodzić, ale to nie do końca tak. Zanim wyjechałam na studia, nigdy nie chodziłam po mieście dla samego chodzenia po mieście. Obojętnie czy w Bytomiu, czy w Krakowie - moje spacery zawsze miały jakiś bardzo konkretny cel. W dodatku zazwyczaj były pospieszne, bo - zawsze miałam za mało czasu. Teraz czasu mam mniej, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Wykradam go garściami, a czasem ledwie pasemkami, ile się da. Cieszę oczy, daję odpocząć głowie, zapewniam sobie porcję ruchu. Tak, tak, to wszystko prawda. Ale najważniejsze, że za każdym razem od nowa przekonuję się, że kocham miejsce, w którym mieszkam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.