Niecałe dwa lata temu zaczęłam grywać ze znajomymi ZB; kiedy dołączyłam do grupy, byłam tak cienka, że aż wstyd. Teraz z dumą mogę powiedzieć, że obecnie mogę pokonać na korcie wszystkie babki poza jedną, a także paru facetów - zwłaszcza, jeśli oni akurat mają zły dzień, a ja dobry. Gorzej mi idzie w deblu; nadaję się tylko do bycia w parze z ZB, bo on zna moje możliwości lepiej niż ja sama i zawsze mnie asekuruje.
Nieoczekiwanym atutem badmintonowych spotkań okazało się nawiązanie kilku miłych znajomości. Przyjaźniami bym ich nie nazwała, ale lubimy ze sobą wzajemnie spędzać czas nie tylko na korcie; czasem razem jadamy, chadzamy na kawę, pomagamy sobie w razie nieoczekiwanych komplikacji. Właściwie nie wiem, dlaczego mam takie opory przed nazwaniem tych znajomości przyjaźniami. Może czas na zredefiniowanie słowa "przyjaźń" w moim słowniku?
Kondycja coraz lepsza; na pewno pomaga też częste jeżdżenie na rowerze
(godzina dziennie, żeby dotrzeć do pracy i z powrotem) i ogólny tryb
życia. Może kiedyś uda się zrzucić kilka kilogramów, żeby jeszcze lepiej
mi się biegało. Mądrze zrobiłam, gdy zadbałam o to, by praca nie kolidowała z badmintonem...
Z racji lepszej kondycji rzadziej cykam badmintonowe fotki. Dawniej robiłam to, gdy zdychałam i musiałam odpocząć przed następną rozgrywką. Dziś prawie nie schodzę z kortu. A może raczej: nie schodziłam. Jeszcze dwa miesiące temu byłam z siebie szalenie zadowolona: czterdziestka na karku, a może grać dwie godziny z rzędu w badmintona! Nieźle! A potem przyszedł covid. Zachorowała cała nasza podstawowa komórka społeczna, ale zaczęło się ode mnie (przywlokłam z przedszkola). Sam covid miał u mnie postać mniej więcej grypy, ale tak ciężkiej, że ZB musiał mnie karmić i prowadzać do toalety. Teraz, po dwóch miesiącach, niby wszystko jest w porządku, ale wydolność mi się zmieniła. Mam problem z wejściem na nasze drugie piętro; pod drzwiami próbuję opanować zadyszkę. Trasa do pracy dawniej zajmowała mi 20 minut, a teraz około pół godziny, bo na nieszczęście mam spory kawałek pod górkę. Czuję się niby dobrze, ale zaczęłam ucinać sobie dwugodzinne drzemki w środku dnia, bo bez nich nie jestem w stanie dotrwać do wieczora. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do formy. Bardzo tego potrzebuję.
zdjęcie sprzed niecałych dwóch lat. Ależ mi włosy urosły! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.