2012-07-07

王農 Pilny Król

Wang Nong, urodzony w 1926 roku w Shenyangu, od początku dobrze rokował jako artysta. Chwalili go nauczyciele w każdej szkole, do której uczęszczał, określali go jako "urodzonego artystę", już jako początkujący student miał swój styl. A odkąd w tradycyjne malarstwo chińskie zaczął włączać europejskie techniki, stał się wyjątkowy. Na Tajwanie go opisują jako jednego z najbardziej znanych tajwańskich malarzy tuszem. Jego zwierzęta żyja - choć namalowane są kilkoma zaledwie pociągnięciami pędzla. Krowy czy zwykłe pająki
próbują wyjść z papierowego świata, w którym zostały stworzone - a już konie są platońską ideą konia,
nie zniekształconą przez słaby umysł czy kiepską technikę. To właśnie dlatego wystawy jego dzieł odbywają się na wszystkich kontynentach. Dzieła te znajdują się też w wielu muzeach.
Ja oczywiście najbardziej pokochałam jego konie, które 86-letni staruszek maluje z taką samą werwą i swobodą teraz, jak czterdzieści lat temu. Ba, ja chyba nawet wolę konie nowsze, nie wypracowane i uszczegółowione, a dzikie, wolne, nieskrępowane konwencją.
Nie mniej zajmujące są jednak i inne jego dzieła - jak choćby cała seria o operze pekińskiej, której Wang Nong jest zagorzałym wielbicielem (sam zresztą dawniej występował).
A ja mam już osiemdziesiąt lat! Życie jawi się jak we mgle, przecież jestem już stary dziad. I chociaż stuknęła mi osiemdziesiącha, ciało mam zdrowe, nie palę, nie piję i tylko maluję tuszem i śpiewam operę pekińską, a życie płynie mi tyleż elegancko, co niekonwencjonalnie - nie choruję na choroby starych ludzi, dlatego mając lat osiemdziesiąt, czuję się, jakbym dopiero zaczął żyć. A przecież gdy byłem młody, walczyłem na froncie i byłem wieśniakiem;
stałem na lini ognia i rozrzucałem nawóz, pracowałem dorywczo i byłem szefem, uczyłem się i uczyłem innych. Przehulałem ojcowiznę, siedziałem w pace, głodowałem i marzłem, żebrałem by przeżyć. A potem dorosłem, uczyłem i byłem gościem prezydenta. Przekroczyłem i Wielki Mur, i Żółtą Rzekę. Nigdy nie zapomnę słodyczy pierwszej miłości, a i tego, jak się urżnąłem w Suhang [Suzhou i Hangzhou]. Te wszystkie wspomnienia to moje bogactwo i powód do dumy.
Teraz mam lat osiemdziesiąt i właśnie te wspomnienia, beczka miodu z łyżką dziegciu, przelane na papier pokazują mnie, z całym bagażem uczuć, krajobrazów i śladów w pamięci. Tylko w ten sposób możemy stać się oryginalni.
Sztuka to zmiana, to piękno wizualne połączone z pięknem uczuć, to unikalny rytm i rym - bez względu na to, czy mówimy o muzyce, tańcu czy malarstwie. W miarę dojrzewania do zmian, dojrzewa i ocena tego, co winno być długie, a co krótkie, co silne, a co słabe, a wraz z tymi zmianami zmienia się i rytm/rym naszej sztuki. Moje wzloty i upadki, życie rodem z romantycznych powieści, dały moim rymom ciekawy smak, dały też pewność pociągnieciom pędzla i mocy tuszu. Choć cienki szpic pędzla, znaczenie jest głębokie; stado koni wbiega na papier, a ja śpiewam operę, podając dźwięk przewodni na wysokim tonie... Wtedy każda komorka mojego ciała tańczy, drżą wszystkie nerwy, krew wrze w żyłach, całym sobą muszę dać ujście uczuciom. Słodko-gorzki rym, który sam podziwiam. Więcej tworzyć, więcej stwarzać, wiecznie gonić, wiecznie tułać się w wiecznym poszukiwaniu. Jeśliś oddał swe życie sztuce, wiedz, że mając lat osiemdziesiąt dopiero to życie zaczynasz.
(swobodna interpretacja słów wypowiedzianych przez Wang Nonga z okazji imprezy na 80 urodziny)

2 komentarze:

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.