Jestem wtórną analfabetką. Są książki, których się boję. Wiem, że jak zacznę czytać, to będą mi się śnić po nocach i nie będą to przyjemne sny. Takie "Medaliony" na przykład. Zaczęło się zresztą dużo wcześniej, od demonicznego Pinokia, ale w tzw. dorosłym życiu to właśnie literatura wojenna, obozowa zajmuje pierwszy plac. Do dziś nie udało mi się wziąć do ręki "Zdążyć przed Panem Bogiem".
O "Królu szczurów" się nasłuchałam. W ogóle styl Clavella jest przyjemny, daję mu się wessać i potem mi wyobraźnia choruje. "Tai-pan" był git. Kilka godzin i po bólu. Do nikogo się nie przywiązałam, ale śledziłam bieg wydarzeń z przyjemnością. Ale "Król Szczurów"... Trzeba mi było wiele samozaparcia i niskiej ceny w antykwariacie, żeby się na to rzucić.
Rzuciłam się. I teraz śnią mi się po nocach koreańscy strażnicy (wszyscy maja rysy pewnego koreańskiego żołnierza), ryż z pastą krewetkową, krwawa biegunka i to jak dobrze można żyć z handlu.
Brzydzę się sprzedażą. Normalnie nie zwracam na to uwagi - trzeba jeść, trzeba żyć, nieważne. Kiedy czytam o ludziach, którzy "są bardziej przedsiębiorczy od innych", "przecież nie robią nic, czego nie mógłby zrobić ktoś inny, ale to ja pierwszy na to wpadłem", wszystko zaczyna mnie swędzieć, jakbym pchły miała. Wiem, że tak funkcjonuje świat, a idealiści klepią biedę. Ale...
Przeczytałam i nie płakałam - znowu się nie przywiązałam do żadnego bohatera; Clavell potrafi postawić czytelnika z boku, chociaż bardzo blisko. Książki nie zapomnę. A teraz mam ochotę na wszystko inne Clavella.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.