Dwa tygodnie temu rozbolał mnie ząb. Lekcje przetrwałam, pogryzając ziarenka pieprzu syczuańskiego, ale to tylko środek znieczulający, a nie lekarstwo. Nauczona doświadczeniem stwierdziłam, że nie mogę czekać i wybrałam się do tutejszego szpitala miejskiego. Stanąwszy w progu sali stomatologicznej
miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić. Brrr. No ale ząb boli, i to tak, że uniemożliwia spanie. Nawet po środkach przeciwbólowych. Zostaję.
Piątka lekarzy zaczęła dyskutować, kogo wysłać do prowadzenia pertraktacji z kosmitką. Nie, ja nie umiem po angielsku. Ty, a zęby białych są takie same jak nasze? W końcu jeden młodzieniec, przystojny (jak się później okazało) i niegłupi stwierdził: przecież jak otworzy usta, to będzie wiadomo, o co jej chodzi, prawda? I powitał mnie wdzięcznym acz cokolwiek nieśmiałym "Hello", które stanowi połowę jego anglojęzycznego słownika.
Uśmiechnęłam się doń, powiedziałam, co mi dolega, że się boję dentystów i że jeśli trzeba będzie mi wiercić w zębie, to ja proszę o morfinę, czym rozładowałam napięcie, a uśmiechnięty młodzieniec zaprowadził mnie dumnie do swojego fotela i zaczął badać mój stan uzębienia, w międzyczasie prowadząc wywiad środowiskowy (od "jak długo się uczysz chińskiego?" po "czyli będziesz tu jeszcze co najmniej pół roku? Świetnie!"). Swoją drogą, już zrozumienie polskiego dentysty, mówiącego zza maseczki, jest sporym wyzwaniem, a zrozumienie takiego, który mówi zza tej maseczki po chińsku to już lekki kosmos...
Po zapakowaniu lekarstwa nakazał mi przyjść za dwa tygodnie.
Dziś mijał termin, więc się wybrałam.
Spodziewałam się wszystkiego, ale nie dentysty-sadysty, który na mój widok krzyknie z uśmiechem moje imię, odprawi królewskim gestem innych pacjentów i lekarzy, a na nieśmiałą propozycję stażystki, że może ona się mną zajmie, bo już prawie przerwa obiadowa, a mój dentysta się przecież spieszy, z pełnym wyższości uśmiechem odpowie: NIE! ONA JEST MOJA!!!!
Przyjaciółka usłyszawszy tę historię zadała tylko jedno pytanie: "Żonaty?" :D
Lubię to oraz przyłączam się do pytania ;).
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy zonaty, nie pytalam ;)
OdpowiedzUsuńPS. Dom, zrob mi przycisk "Lubie to" jak obiecales, to nie bedzie problemu ;)
No przecież już kiedyś go zrobiłem, tylko gdzieś zaginął w międzyczasie. Myślałem, że za Twoją sprawą :).
OdpowiedzUsuńnie wiem, jakie ufoludki go zjadly... badz aniolem i... "ja chce jeszcze raz!"
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń