W miedzyczasie w Chinach byl Dzien Nauczyciela (12.09) i Swieto Srodka Jesieni (tym razem 14.09), skutkiem czego mialam dlugi weekend. W Dzien Nauczyciela dzieci dla mnie spiewaly i mowily wierszyki tudziez opowiadaly historie, a potem zesmy sie obzerali.
Spiewanie patriotycznych piosenek mnie niespecjalnie bawi, za to jedna historia zwalila mnie z nog. Ten oto szescioletni przystojniak
opowiedzial historie o wilku.
"Byl sobie las, a w nim mieszkal bardzo zly wilk. Gdy juz zjadl wszystkie zwierzatka w lesie, zrobil sie straszliwie glodny. I wtedy nagle przykical zajaczek. Ujrzawszy zajaczka wilk sie zaczail. Koniec". Nauczycielka probowala wybadac, czy aby na pewno historia nie ma puenty, ale dzieciak z uporem twierdzil, ze juz skonczyl :D
Dodatkowy efekt obchodzenia dwoch swiat to cala masa zarcia - bo w to drugie swieto ludzie obdarowuja sie nawzajem owocami i ciastkami ksiezycowymi. Moja bambusowa lawa zostala ozdobiona w ten sposob:
Dlaczego lawa? Bo w kuchni mi sie owoce nie pomiescily...
Lubicie owoce? Ja na przyklad nie umiem tu przezyc dnia bez pomelo i meczennicy jadalnej (marakuja), a o mojej milosci dozgonnej do bananow to juz chyba nikomu mowic nie musze. Tak, tak, przenioslam sie do Jinghongu za chlebem... Ale tak naprawde to przez ananasy... papaje... mango... kokosy... liczi... longany... dzekfruty... Nie mniejsza miloscia darze tez jagodziany rambutany, po chinsku zwane uroczo „rudymi pigulkami” 紅毛丹. Sprobowalam rowniez owocu, ktory po chinsku wabi sie „owocem zoltkowym” (蛋黄果), a z braku polskiej nazwy moge podac co najwyzej lacinska - Pouteria campechiana. Gdyby ta nazwa znana mi byla wczesniej, nigdy bym sie nie skusila :P Owoc calkiem przyjemny. Ale wole owoce flaszowca siatkowatego (tez mi nazwa, po chinsku wabi sie „owoc krowiego serca” 牛心果) – gruba, nieprzyjemna skora ukrywa ziarenka podobne do kukurydzianych, ale czerwonawe, wypelnione slodkawym miazszem – bardzo orzewiajace :) Smaczne sa tez owoce pigwicy, ktore po chinsku wabia sie wdziecznie owocami ludzkiego serca 人心果. Pierwszy raz od pobytu na Tajwanie regularnie jadam pitaje (ohydna nazwa, wole chinska: owoc ognistego smoka 火龍果).
Na Tajwanie modna jest odmiana z bialym miazszem, tutaj modna jest wersja kostarykanska, ktorej miazsz jest rozowy – a plamy po prostu nie schodza, wiec trzeba uwazac ;) Jak rok dlugi mozna sie nimi cieszyc. Wiec sie ciesze - zwlaszcza, ze to wszystko rosnie w okolicy i ceny sa dosc przystepne :D
Dodajac do tego wszystkiego jablka, gruszki i inne „zwyczajne” owoce – mam wrazenie, ze jeszcze nigdy w zyciu nie jadlam tyle witamin dziennie.
Salatki owocowe to moj najukochanszy posilek (a na zupe jest banan). Nie moge sie doczekac, gdy od Kropka dostane w prezencie urodzinowym wyczekany blender – w ogole przestane jesc cokolwiek poza koktajlami owocowymi...
żyć nie umierać. szczególnie te banany mnie kuszą.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że smoczy owoc ma jakąś polską nazwę. Ale też uwielbiam. I pomelo też. Rambutanów nie lubię, bo "drewno" z pestek mi przywiera do miąższu. Wolę "smocze oka." I jackfruity. I gruszki, co wyglądają jak jabłka. I mango! I tego pomarańczowego melona.
OdpowiedzUsuńPyyyycha! :D
jak mnie denerwuje drewno, to je zjadam razem z miazszem :D banany... bananow jest kilka odmian, jest jedna, ktora smakuje jak miod, a miazsz jest ze trzy razy gestszy niz w "naszych" bananach... Kocham te owocki!
OdpowiedzUsuń