Niektórzy narzekają, że nie ma na blogu zdjęć niejakiego Tajfuna :) Głównie są to stęsknieni członkowie rodziny tudzież co mniej wrażliwi estetycznie przyjaciele :) Tym niemniej postanowiłam uczynić zadość prośbom owym i pokazać czarno na białym, że w Chinach również mam w zasadzie nieustająco dobry humor i kiełbie we łbie :)
Był sobie plac...
Był sobie Tajfun na placu...
...na przejściu...
....zaprzyjaźniający się z przedstawicielem władzy...
Trochę się dziwię, że mnie jeszcze za obrazę władz nie aresztowano, ale Chińczycy raczej radochę mieli, że się biała wydurnia...
PS. Cenzura działa. Nie mogę się dostać do większości stron, na które mam ochotę.
PS. 2. Moja ulubiona Mała Piątka zadzwonił dziś do mnie z prośbą o tłumaczenie angielsko-chińskie. W ten sposób nie tylko zasłużyłam sobie na niemalże koutou'a, ale w dodatku poznałam przemiłą Izraelitkę :) A może to byłby niezły sposób na zarabianie forsy??...
Ciesz się, że na swojego bloga możesz wejść...
OdpowiedzUsuńŁiiii! Świetne zdjęcia. Uśmiałam się. I dobrze, że na mojego bloga Cię wpuszczają ;) :P
OdpowiedzUsuń