Przezylam wczoraj - a raczej z wczoraj na dzisiaj - cos cudownego. Spelnilo mi sie jedno z marzen podlotka. Kiedys, dawno, dawno temu, w calej swej glupocie i naiwnosci wierzylam, ze moglabym spiewac. Nie, nie spiewac - SPIEWAC. Bezposrednio po maturze zdawalam na Wydzial Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. To wtedy poznalam cudownego Aleksandra Maceradiego, to wtedy mialam swoj pierwszy koncert :D A potem... Potem dostalam sie na muzykologie, co mi... uprozowilo? Sprozowacilo? No, zmienilo moje zycie w proze - i to kiepskiej jakosci. Byl chor. Bylo karaoke. Ale... to nie jest spiewanie. Prawdziwe spiewanie jest wtedy, kiedy jest zywa muzyka. Kiedy mozesz cos dawac i otrzymywac jednoczesnie. Kiedy muzyka krazy ci w zylach. Prawdziwa muzyka to jest jazz.
Wczoraj wieczorem w Awarii wystepowal Jurek Bozyk z zespolem. Jurek to chodzaca legenda, ale jesli ktos jeszcze o nim nie slyszal, to na wrzucie mozna znalezc kilka jego kawalkow, na youtubce takoz. Spiewa glownie standardy jazzowe i piosenki barowe. Gra na fortepianie swietnie - mniejsza o to, co jest w programie - zadna sztuka sie nauczyc kilkudziesieciu nawet kawalkow. Ale jesli sie go poprosi o cokolwiek, co kiedys slyszal, gra i to w dowolnej tonacji :) Swinguje w dawnym stylu - taki piekny odblask Armstronga czy tez Charlesa. Nie Sinatry - Sinatra jest za grzeczny. To, co gra Bozyk to muzyka prawdziwa, spuszczona ze smyczy :)
Obok niego zespol - puzon, trabka*, banjo, harmonijka ustna. Cudownie przerzucali sie tematami, odbijali pileczke, a kolejni wokalisci wchodzili na scene i rozbrajali publicznosc.
A potem Awaria zrobila sie prawie pusta... Zespol zrobil sie bardziej serdeczny... A ja otworzylam dziob i pierwszy raz w zyciu na rownych prawach wzielam udzial w jam session...
Zapomnialam jak to jest spiewac, wiedziec, ze sie spiewa czysto i miec radoche razem z reszta muzykow, ze udalo sie stworzyc cos pieknego.
Byly standardy z moim ukochanym Blue Moon na czele. Byli Starsi Panowie oczywiscie wlasnie (i nie mowie o sredniej wieku zespolu :P). Byly komplementy. Byl bruderszaft. Bylo zaproszenie do wspolnego muzykowanie kiedykolwiek nastepnym razem zaraz po koncercie w knajpie w domu gdziekolwiek :)
Bylam soba. Mam to w sobie. Bede sie tym cieszyc.
A wszystko dzieki Huanming i Totorzycy :*
***
Kiedy czytam po chinsku, jestem szczesliwa. Kiedy spiewam, pokazuje siebie. Chinski moze sluzyc co najwyzej do ukrycia siebie. Chiny daly mi cel w zyciu, ale ta impreza przypomniala mi, ze kiedys mialam inne cele... Podjelam juz decyzje - jade do Chin szukac szczescia. Ale jak dotad najblizsza Szczescia bylam tej nocy w Awarii...
*nie, nie trabka, kornet, kazdy kretyn by zauwazyl roznice :) Na wszelki wypadek poczytajcie komentarze... :D
O mało co magister muzykologii, a trąbki od kornetu nie odróżnia :D
OdpowiedzUsuńSlonce, kornet to rodzaj trabki :* Por.: http://www.trumpet.art.pl/printview.php?t=1075&start=60&sid=af26a291b02611b619f29585bbb19ac9
OdpowiedzUsuńhymm według Encyklopedii Muzyki (red. Chodowski) nie bardzo kornet jest rodzajem trąbki. Raczej jej kuzynem, nalezy do tej samej rodziny rogów, "kształtem przypomina trąbkę".
OdpowiedzUsuńNo ale ja niestety na muzykolgię nie dotarłam więc sie nie znam.
sori, red Chodkowski rzecz jasna, literówka :)
OdpowiedzUsuńzwracam honor :) Coz. Czlowiek cale zycie sie uczy. Moze to wlasnie dlatego nie zostalam tym magistrem muzykologii ;)
OdpowiedzUsuń