Po pierwsze: to zupełnie absolutnie niemożliwe, żeby taka mała ja kupiła taką masę różności. Ja przecież jestem ubogą studentką, a nie jakimś burżujem! Przecież kasę wydawałam głównie na jedzenie, więc nie powinno mi zostać NIC! To na pewno sprawka jakiegoś dzikiego sobowtóra, który łaził po Chinach i kupował. Książki, herbaty, imponderabilia herbaciane, jeszcze trochę książek... Tylko skąd on, do cholery, wziął klucze?!
Rzeczy mam tak dużo, że na raty to na pocztę zanoszę, paczkuję i wysyłam. Pani z poczty się uśmiecha na mój widok (szkoda, że za tym uśmiechem nie podążyły konkrety, na przykład studencka zniżka albo dostarczenie paczek, które teoretycznie dostawałam od przyjaciół z Polski itp.), a ja klnę, ale po polsku, więc mnie nikt nie rozumie, a przy tym się ładnie uśmiecham, więc nikt nie rozumie tym bardziej. Jeszcze dziesięć dni (26 lipca jadę do Hongkongu). DZIESIĘĆ DNI! Tu już nie chodzi o to debilne pakowanie i tak dalej. To przecież tak naprawdę żaden problem (trzeba tylko przećwiczyć upychanie nogą i sprawianie, by rzeczy były lżejsze niż są w rzeczywistości). Chodzi o to, że... tylu jeszcze miejsc nie widziałam, tyle jeszcze rzeczy chciałabym tu zrobić!
Nie zmarnowałam roku czasu. Żyłam tak, jak chciałam - otoczona powiększającą się powoli acz systematycznie grupką przyjaciół gotowałam, chodziłam na targowisko, uczyłam się krzaków, parzyłam herbatę (tak, to jest właśnie to, co najważniejsze!)... Nie byłam w zimie na zalanych wodą tarasach ryżowych, nie byłam w Wietnamie, Laosie, Kambodży, ale spędziłam chiński Nowy Rok w miejscu, do którego zbyt daleko i niewygodnie byłoby innym białasom. Nie łaziłam po górach i jaskiniach, ale wypisywałam życzenia na czerwonych kopertach z datkami przed kolejnymi weselami. Nie byłam ani raz w Kundu (to taka dzielnica Kunmingu, gdzie dużo barów, białasów i złodziei), ale piłam wódkę miskami z reprezentantami mniejszości etnicznych. Nie mówiłam po angielsku, jeśli nie musiałam, za to rozumiem całkiem sporo słówek z paru yunnańskich dialektów. Umiem gotować tak, żeby Chińczycy nie wiedzieli, że to biała gotowała (wprawdzie tylko kilka potraw, ale co tam!). Bywało tak, że siedziałam w domu zagapiona w ekran komputera, ale bywało i tak, że wychodziłam na kwadrans i wracałam po sześciu godzinach, bo tak mnie od nowa urzekało piękno danego miejsca. Przyjaźnię się z właścicielami okolicznych sklepów i z nauczycielami; rdzenni Yunnańczycy rzadko uważają, że jestem zbyt bezpośrednia. Umiem na oko odróżnić z pięć czy sześć mniejszości yunnańskich, a po strojach parę kolejnych. Wystąpiłam w chińskim "Idolu", zdobyłam pierwszą nagrodę w turnieju pingpongowym, jestem kobietą sukcesu.
Tych dziesięć miesięcy z drobnym haczykiem wiele mnie nauczyło. To, że nie widziałam Wielkiego Muru i Zakazanego Miasta to zabieg celowy - gdybym wszystko zobaczyła, nie musiałabym już wracać. A ja wrócę na pewno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.