2012-11-05

naan 饢 نان‎

W poniedziałki wracam z pracy na piechotę. Po pierwsze, tych 40 minut spacerkiem sprawia mi przyjemność, po drugie po drodze mam ukochany targ oraz sklepik z wietnamską kawą, której ZAWSZE jest za mało, a po trzecie zawsze trafiam na coś nowego.
Tym razem trafiłam na Ujgurów. Sam widok nie jest nowy - przecież uwielbiam ich pilaw, szaszłyczki jagnięce, leghmen czy pieczone pierogi samsa. Zazwyczaj jednak szłam do ujgurskiej knajpki, w której zanabyć mogłam te pyszności; dziś pierwszy raz miałam okazję zobaczyć mały teatrzyk z Ujgurami w roli głównej.
Godzina jedenasta. Ludzi coraz więcej, bo zbliża się pora karmienia, a w pobliżu jest targowisko. Na chodnik tuż za parkingiem dla skuterów wtacza się stragan na kółkach, jakich w Chinach wiele. Dwóch Ujgurów rozbija obóz; wycierają z kurzu metalową stolnicę, a po zdjęciu przykrywki z części drugiej zaczynają rozpalać ogień w tak zakamuflowanym piecu tandoor. W przeciwieństwie do spotykanych coraz częściej w knajpach, ten piec nie jest gazowy, a opalany węglem drzewnym. Temperatura na razie niska, chłopiec stojący przy stolnicy nie spieszy się z przygotowywaniem imponderabiliów: małej poduszeczki przykrytej ręcznikiem, dwóch misek - w jednej sezam, w drugiej sezam z cebulką, długich metalowych prętów z haczykami na końcu no i wielkich siat z przygotowanym wcześniej ciastem drożdżowym.
Z pieca zaczyna bić przyjemne ciepło - za chwilę jednak z czoła starszego Ujgura, odpowiedzialnego za pieczenie chleba, zacznie kapać pot; temperatura w tandoorze może sięgać 400 stopni, a on cały czas musi sprawdzać, który z chlebków już się upiekł.
Chłopiec wyciąga małe kulki z ciasta i zaczyna je rozgniatać i wałkować na podsypanej mąką stolnicy.
Po uzyskaniu okrągłego placuszka ozdabia go dziurkując
przy pomocy małej pieczątki z bolcami. Teraz kładzie placuszek w misce z sezamem czy też sezamem i cebulką;
gdy przyprawy się przylepią, placek bierze na warsztat starszy Ujgur. Układa placek na poduszeczce i wygina brzegi tak, by się lepiej przyczepiły do ścian już buchającego gorącem pieca. Wkłada poduszeczkę z ciastem do pieca i buch! o ściankę z taką mocą, by się chlebek przylepił.
Pieczenie trwa kilka minut, ciasto rośnie w oczach. Już po chwili można je wydobyć z pieca przy pomocy prętów z hakami;
gorący chleb parzy palce, ale jego niebiański smak nie pozwala się tym przejmować. Sezamowo-cebulowa rozkosz...
Po chińsku chleb wabi się nang,
co po rozpracowaniu znaku na części pierwsze oznacza jeść tak, by napełnić się po brzegi jedzeniem. Czyli, w wolnym tłumaczeniu, wpieprzać bez opamiętania. Biorąc pod uwagę niebiański smak naan, wcale się nie dziwię, że został tak właśnie przez Chińczyków nazwany...
W pół godziny po rozłożeniu straganu, wokół naszego przenośnego tandooru roi się od ludzi.
Kupują naan hurtem, po 4-5 sztuk. Tak samo, jak ja...
Naan pochodzi z Persji, ale spotkać go można w całej Azji, do Birmy włącznie. Składniki, bez których nie można się obejść to mąka pszenna, woda, drożdże i tłuszcz - zazwyczaj masło. Można dodać mleko bądź jogurt, ale to jest opcjonalne. Problem w tym, że bez tego pieca, w którym pieczenie trwa zaledwie kilka minut, zrobienie takiego chleba jest niemożliwe. Próbowałam. Wychodzi inaczej, nie jest taki miękki i puszysty, bo pieczenie w dwustu stopniach musi trwać dłużej. Tak więc, choć można w domu wykonać podróbkę, będzie to zaiste tylko podróbka...
W Chinach pojawił się naan prawdopodobnie wraz z Ujgurami, dawno temu, kiedy wszyscy nie-Chińczycy byli traktowani jak barbarzyńcy - stąd dawna nazwa chleba: 胡餅 - barbarzyńskie ciastko. Przez te dwa tysiące lat w literaturze cały czas pojawiają się ujgurskie chleby w różnych odsłonach - w Chinach pełniły rolę sucharków, czyli niepsującego się jedzenia, którym można się obeżreć ;) Jak dawno temu to było? Cóż, podczas wykopalisk w Turpanie natrafiono na naan pochodzący VII wieku, pochowany by karmić zmarłego. Podobno dzisiejsze wyglądają identycznie...
Idę zrobić sobie kanapki na naanie...

10 komentarzy:

  1. nie moge czytac Twoich postow jedzeniowych, bo mam ochote spakowac sie i jechac z powrotem na Tajwan (albo w sumie gdziebadz do Azji); szczegolnie o tej porze roku tak mi sie robi. no nic, przeczytam sobie raz jeszcze i bede snic dzis o chlebkach naan pewnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. tak, ludzie wracający z Azji do Polski narzekają przede wszystkim na brak jedzenia. Ja sobie nie wyobrażam Azjatów mieszkających w Polsce...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jasne, no bo jak mozna zyc na co dzien o kanapkach z serem i keczupem na zmiane z parowka? (Tudziez o drozdzowkach...) Jestesmy dla siebie (i obcokrajowcow) kulinarnie okrutni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przed chwilą zjadłam wielką śniadaniokolację, a i tak się ślinię... Tajwan stanowczo ma wady, a brak naanów po 5 rmb jest jedną z większych ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. u Was były po 5??? U nas są po 3...:)

    OdpowiedzUsuń
  8. petrolhead19/11/12 02:14

    Pierwszy raz jadłem nan w Abu Dhabi, nie wiedziałem ówczas jeszcze jak ten smakowity placek się zowie. W UK stało się bardzo popularne dzięki emigrantom z Pakistanu i Indii, jednak wygląda trochę inaczej niż ten chiński odpowiednik.

    OdpowiedzUsuń
  9. No właśnie mnie też zdziwiło, że tak samo zwące się placki w tutejszych indyjskich knajpach wyglądają i smakują zupełnie inaczej. Potem jednak stwierdziłam, że pierogi w różnych częściach świata też są różne, a koloryt lokalny i te drobne różnice są wspaniałe :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Prawie jak kirgiski - i nazywa się tak samo :)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.