Strony

2015-02-28

łopian większy 牛蒡

Z czym Wam się kojarzy łopian? Szczerze powiedziawszy, mnie kojarzył się dotąd głównie z ekologiczną wersją papieru toaletowego - te cudne, wielkie liście... Trzeba mi było przyjechać do Chin, żeby odkryć znacznie lepszą wersję łopianu - mianowicie kulinarną. A przecież i w Europie jadano łopian większy, był często spożywanym warzywem już w Średniowieczu! Dziś jednak większość Europejczyków o nim zapomniała - jada się go bodaj tylko we Włoszech i Portugalii. Za to w Azji jest bardzo popularny - jadany w Japonii, Korei, na Tajwanie i oczywiście w Chinach. Uprawia się go dla słodkawych korzeni,
choć ogonki liści i łodygi są również jadalne, i to na surowo. Można też je ponoć kisić - nie próbowałam, ale muszą być przepyszne. Już nie mówiąc o tym, że jest łopian również bardzo zdrowy (nawet wiki o tym wie):
Działanie: Wykazuje silne działanie antybakteryjne, grzybobójcze, przeciwzapalne. Działa także moczopędnie i napotnie. Zmniejsza wydzielanie soku żołądkowego, zwiększa natomiast wydzielanie śluzów w przewodzie pokarmowym. Dlatego też korzeń łopianu stosowany jest wewnętrznie w leczeniu nieżytów przewodu pokarmowego, w stanach zapalnych dróg moczowych i pęcherzyka żółciowego, w niewydolności wątroby, zaburzeniach przemiany materii. Wykazuje też pozytywne działanie na skórę. Zewnętrznie stosowany jest do leczenia czyraków, trądziku, świądu skóry, łupieżu. Zapobiega również wypadaniu włosów i łupieżowi. Do tych celów najlepiej jest wykonać z korzenia łopianu macerat, odwar lub sok. Macerat można uzyskać za pomocą miksera, lub tarki ręcznej, sok można otrzymać z maceratu przeciskając go przez sitko, lub za pomocą sokowirówki. Maceratem lub szmatką nasyconą sokiem łopianu obkłada się odpowiednie miejsca na skórze.
Ja oczywiście zakochałam się w korzeniu łopianu nie ze względu na właściwości lecznicze, a z powodu smaku. Spróbowałam w formie gotowanej i smażonej w głębokim tłuszczu; obie przypadły mi do gustu :)
Składniki:
*posiekane w duże kawałki żeberka wieprzowe
*obrane ze skórki i wymoczone 5-10 minut w wodzie kawałki korzenia łopianu
*odrobina soli
Wykonanie:
Ugotować bulion. Jest gotowy, kiedy mięso odchodzi od kości, a łopian można pokroić łyżką.
Ugotowałam tak prostą zupę, żeby odkryć smak łopianu; teraz wiem, że mi się nada do różnych zup miso i innych gotowanych cudów. Również pokrojony i usmażony jak frytki jest przepyszny :) Można go też jeść w sałatce, starty razem z marchewką i pokropiony sosem jest chrupiący i smakowity (np. z sosem japońskim: sos sojowy, cukier, alkohol i kapka oleju sezamowego).
I zanim mnie zlinczujecie, że znów podaję przepis na coś, co w Polsce nie jest w sprzedaży, zastanówcie się, czy podczas spaceru nie widzieliście koszyczków kwiatów łopianu
i czy przy następnym spacerze nie moglibyście się wzbogacić o kilka korzeni...

2015-02-27

Mój Kunming

Kiedy kupiłam rower, jakość mojego życia zdecydowanie się poprawiła. Wszędzie mogłam zdążyć na czas, przy okazji nacieszając się sportem. Miałam nadzieję spalać tak choć procent kalorii. Uwielbiam jeździć na rowerze i właściwie ten sposób przemieszczania się ma dla mnie tylko jedną wadę: nie mogłam robić zdjęć.
Po przeprowadzce do centrum odkrywam na nowo Kunming z perspektywy piechura. Roweru też używam, ale zdecydowanie częściej spaceruję. Szukam okruchów Starego Kunmingu. Jakiś lampion powieszony przy socjalistycznej cegle, jakaś europeizująca fasada, jakiś stary budynek między wieżowcami, jakaś wąska, brukowana uliczka kryjąca skarby. Jeśli mam czas - wchodzę w ten labirynt i uczę się Kunmingu na nowo.

2015-02-25

kunmiński alfabet

Znów biorę udział w akcji "80 blogów dookoła świata" i znów bardzo się z tego cieszę, bo te wpisy są inne od zwykłych. Inne tematy, inne ujęcia tych tematów. Lubię to.
Tym razem uczestnicy akcji tworzą alfabety swoich miejsc - krajów, regionów, miast. Ja oczywiście piszę o Kunmingu, moim miejscu na ziemi - na dobre i złe. Nie wysilałam się: jako hasła wybrałam pierwsze skojarzenia z daną literą.




Akademia Wojskowa
Zawsze mówię, że Kunming jest takim zaczepistym miastem dlatego, że już ponad sto lat temu trafiły tu wzorce z innych kultur. Francuzi budowali kolej, rodzime mniejszości etniczne skazywały tutejszych Chińczyków na tolerancję, a grupa wyedukowanych w Japonii studentów założyła tu szkołę wojskową, która wykształciła potężną grupę wojskowych. Więcej można poczytać tutaj.

Bramy
Każde porządne tradycyjne chińskie miasto było budowane na planie prostokąta, miało potężne mury miejskie i cztery bramy - po jednej na każdą stronę świata - przy czym najważniejsza była zazwyczaj południowa (w końcu z południa przychodzą dobre rzeczy).
Kunming został zbudowany na planie... żółwia. I miał w związku z tym sześć bram: po dwie po stronie łap, jedną zamiast głowy i jedną zamiast ogona. Oczywiście głowa znajdowała się na południu :)
Dziś ani murów, ani bram już nie ma, choć ich lokalizacje zachowały się w niektórych nazwach miejsc: Mała Zachodnia Brama, ulica Północnej Bramy itd. Widzicie tę czerwoną kropkę na mapie? Tam właśnie, przy odbycie kunmińskiego żółwia czyli przy Północnej Bramie, znajduje się nasze mieszkanie :)

Chmury
Yunnan w dosłownym tłumaczeniu znaczy [na] Południe [od] Chmur. Yunnańczycy, a kunmińczycy już bodaj najbardziej, są z nich strasznie dumni. Wysyłają sobie zdjęcia zachmurzonego nieba, podziwiają chmury rozpostarte nad Jeziorem Dian i czekają na chmurzaste zachody słońca. Jeden z najbardziej znanych chińskich pisarzy, Shen Congwen, napisał nawet opowiadanie o yunnańskich chmurach. Jeśli w innych częściach świata rozmowy o pogodzie dotyczą deszczu/słońca/upału/wilgotności/mrozu, to w Kunmingu tematem numer jeden są właśnie chmury.
chmury nad Muzeum Sztuki (dawne Muzeum Yunnańskie)

Ćpun
Tak bym nazwała spokojnie jedną trzecią tutejszych zagranicznych studentów. Kiedy przyjeżdżają, najbardziej rajcuje ich nie inna kultura czy samo życie w innym kraju, o nauce języka nie wspomniawszy, a fakt, że - jeśli ma się takie pragnienie - za grosze można tu dostać marihuanę. Co ciekawe, lokalsi właściwie nie palą skrętów. Za to ziarna marihuany są tradycyjnym lekiem; można je dostać całkiem oficjalnie na każdym targowisku i właśnie dla tych ziaren marihuana jest tu uprawiana.

Dialekt
Mówiąc bardziej ogólnie - grupa dialektów yunnańskich. Mówiąc szczegółowo - dialekt Kunmingu, zasadniczo różniący się od dialektów Dali, Lijiangu i innych yunnańskich miast. Sprawił, że choć znałam tzw. mowę powszechną, za Chiny Ludowe nie mogłam się dogadać z tutejszymi, zwłaszcza starszymi. To właśnie z tego powodu w ciągu pierwszego roku mieszkania w Kunmingu łatwiej się zaprzyjaźniałam z przyjezdnymi, którzy się na ulicach czuli tak samo nieswojo jak ja. Dialekt kunmiński różni się bowiem od mandaryńskiego tak jak, powiedzmy, polski od czeskiego, przy czym sama melodia języka i wymowa poszczególnych głosek różni się tak jak niemiecki od włoskiego. Ten sam tekst przeczytany po mandaryńsku i po kunmińsku brzmi całkiem inaczej. Prosty przykład: yi 一 to po chińsku 1. Po mandaryńsku czyta się to "ii". Po kunmińsku czyta się tę cyfrę "źź" czyli jak głoskę, która w oficjalnym języku chińskim w ogóle nie istnieje... O innym kuriozum związanym z dialektem kunmińskim możecie poczytać choćby tutaj.

Erkuaje
Moja najukochańsza z najukochańszych tutejszych przekąsek. Robione z klejącego (ale nie kleistego!) zgniecionego ryżu placki, cięte później w plasterki albo na makaron, doskonale pasujące do dań ostrych, słonych i słodkich... czyli właściwie do wszystkich, wspaniałe i cudowne erkuaje 饵块 to moja najwcześniejsza kunmińska kulinarna miłość :) Więcej o nich tutaj.

Fuxianhu
Co robi kunmińczyk, który ma trochę więcej wolnego czasu i chciałby się wywakacjować w miłych okolicznościach przyrody? Oczywiście jedzie nad Jezioro Pieszczenia Nieśmiertelnych. Położone jest ono na tyle blisko od Kunmingu, żeby warto było pojechać na weekend, a jednocześnie na tyle odeń daleko, że większości kunmińczyków się nie chce i w związku z tym można tam znaleźć miejsca, w których jest pusto.
Co robią kunmińczycy, którzy tam pojechali wypocząć? Pływają, jeśli potrafią (raczej rzadko), wypożyczają rowery wodne i inne łódki, chodzą do przybrzeżnych gorących źródeł albo pochodzić po okolicznych górach. Nade wszystko zaś spożywają faunę endemiczną i nieendemiczną z tego, słynnego zresztą na cały Yunnan, jeziora. Więcej o nim tutaj.

Grzyby
Mam paru znajomych, którzy twierdzą, że pieczarki to grzyby. Tak, tak. Oficjalnie są. Ale kiedy ja mówię o grzybach, mam na myśli te dzikie, leśne, a nie hodowlane. I choć osiedliłam się w Yunnanie z całkiem innych powodów, fakt, że tutaj od czerwca do późnego listopada jest wprost zatrzęsienie prawdziwków, kurek, a nawet trufli - bardzo utrwaliło moją do Yunnanu miłość. Na kunmińskich targach od grzybów aż się roi; yunnańskie gatunki endemiczne są sprzedawane po parę tysięcy złotych za kilogram. My zazwyczaj poprzestajemy na gatunkach bardziej pospolitych, ale od czasu do czasu szalejemy w pobliskim Yimen, z grzybów słynącym.

Herbata
O tym, że chińska herbata jest najlepsza na świecie, żadnego z moich czytelników przekonywać nie będę. Wśród chińskich najsłynniejszych herbat akurat tych yunnańskich ze świecą szukać - z wyjątkiem jednej herbaty pu'er. Ale, choć nie tak sławne, są niektóre yunnańskie herbaty przepyszne. Nie ten sławetny "Yunnan gold", który straszył ze sklepowych półek PRLu, tylko rozmaite czarne, zielone i fermentowane herbaty, o których już wielokrotnie na blogu pisałam.

Islam
Nie wiem, czy w głowach Czytelników islam kojarzy się jakkolwiek z Chinami. Ja przed przyjazdem tutaj wiedziałam, że jacyś są. Sądziłam, że państwowy aparat nacisku już dawno sobie z nimi "poradził" - to znaczy sprawił, że się wtopili w resztę społeczeństwa. Pamiętałam jedną z lektorek z Instytutu Konfucjusza, która była "muzułmanką" ale wieprzowinę wtranżalała aż miło a i głowę nosiła odkrytą.
W Kunmingu pierwszy raz zobaczyłam dziewczęta w chustach, facetów w tradycyjnych nakryciach głowy, pierwszy raz też przekonałam się naocznie, że wsadzać muzułmanów do jednego worka to jakby chcieć w jednym worku zmieścić wszystkich Europejczyków. W Kunmingu są meczety, są osiedla, na których lubią się osiedlać muzułmanie, ale są też muzułmanie mieszkający wśród innowierców - kiedyś sama mieszkałam nad sąsiadem, który powiesił nad drzwiami półksiężyc. Są tacy, których małżonki chodzą po mieście ubrane jak każda inna Chinka, są i tacy, których żony wybierają chusty. Są też muzułmańskie knajpy. A w nich - Huiowie, specjalizujący się w makaronach i daniach z wołowiny i Ujgurzy, specjalizujący się w plackach naan i pilawach. A przy każdym większym zakładzie pracy czy przy uniwerku są osobne stołówki dla muzułmanów. Ba, niektóre piekarnie czy deserownie się reklamują jako halalowe! Ci muzułmanie, których znam, czują się Chińczykami, nie jakąś osobną grupą. Oczywiście, istnieją też chińscy muzułmańscy separatyści i terroryści; niestety pokazali się również w Kunmingu...

Jajka
Polska przyzwyczaiła mnie do jajek z numerkami, a także do dzielenia ich po wielkości i po kolorze skorupki, a następnie do sprzedawania ich na sztuki. Przyjazd do Kunmingu mnie zaskoczył. Po pierwsze: jajka sprzedaje się tu na wagę. Sam sobie wybierasz z wytłoczki, czy chcesz małe, czy duże. Kolory są, a jakże. I wielkości. Wielkości powiedziałabym nawet, że są dużo bardziej niż w Polsce. Tych podstawowych jest bowiem cztery, na cztery gatunki jajek: jaja przepiórcze, kurze, kacze i gęsie. Jedno gęsie jajo wystarcza na dwuosobową jajecznicę... W dodatku sprzedawane są jajka solone, kiszone, marynowane w herbacie... Nie przesadzę jeśli powiem, że w Kunmingu dostałam jajecznego oczopląsu. A w ogóle to jajka, a raczej nietypowy sposób ich transportu i sprzedaży, są na liście 18 yunnańskich dziwactw.

Konfucjusz
A raczej jego świątynia. A jeszcze szczegółowiej - to, co z tej świątyni zostało. Czyli - prawie nic. Herbaciarnia, park rozrywki dla staruszków, wielkości ogródka działkowego. Przykład tego, co z symbolami Chin robili i nadal robią komuniści. Najlepiej najpierw odwiedzić świątynię Konfucjusza w Pekinie albo choćby i w Zbudowanej Wodzie, a potem tę nędzną resztkę w Kunmingu. I kląć, długo i siarczyście. Więcej informacji tutaj.

Lotnictwo
Kto zna imię i nazwisko jedynego polskiego lotnika wojennego, który stacjonował w Kunmingu, ręka w górę! Był to oczywiście Witold Urbanowicz, a historię jego kunmińskiej przygody można przeczytać tutaj.

Łakocie
Zawsze narzekam na brak czekolady, takiej prawdziwej. Albo na jej kosmiczne ceny, jeśli już się pojawi. Prawda jest jednak taka, że na co dzień uwielbiam bardzo wiele kunmińskich/yunnańskich/chińskich łakoci. Przede wszystkim: pieczone erkuaje ze słodkim sosem sojowym wymieszanym z sosem sezamowym. Ciastka nadziewane różą. Kuleczki ryżu kleistego w słodkiej mączce sojowej. Lotos nadziewany ryżem kleistym na słodko. Słodki, lekko fermentowany ryż. Wodę papajową. Faludę. Kisiel lotosowy. Och, mogłabym tak do rana!

Podstawa wyżywienia każdego szanującego się kunmińczyka. Nazywając je po prostu kluskami ryżowymi, narażamy się na ostracyzm i pełne wyższości spojrzenia ludzi, którzy wiedzą, że misieny to nie są taki zwykły makaron ryżowy; kluska klusce nierówna, a misieny są oczywiście najlepsze. O miłości kunmińczyków do misienów powstał zresztą niejeden esej...

Czyli... drożdżówki. Kunming jest jedynym bodaj miejscem w Chinach, w którym jedną z tradycyjnych przekąsek są nasze swojskie drożdżówki. Kunmińskie must try.

Ojcowie
Jednym z 18 yunnańskich dziwactw jest to, że tutaj to ojcowie zajmują się dziećmi. Noszą, wychowują, bawią się z nimi. Może w XXI wieku jest to cokolwiek mniej szokujące niż te sto-dwieście lat temu, ale mi się i tak bardzo, bardzo podoba. Tyle się nasłuchałam o chińskich "samcach alfa", który pieluszki nie zmieni, bo to godzi w jego honor, że z prawdziwą ulgą obserwuję, jak yunnańscy tatusiowie doskonale sobie z dziećmi radzą, nic nie tracąc z męskości.

Paifang to w uproszczeniu brama wolno stojąca o charakterze nieużytkowym, ozdobnym. Dawnymi czasy były nimi upstrzone wszystkie chińskie miasta. Z nadejściem Nowych Chin niektóre zachowano, większość zburzono, a w Kunmingu niektóre zburzono, a potem zbudowano po raz wtóry, gdy władze się zorientowały, że zlikwidowały wszystkie cechy charakterystyczne miasta. Do takich paifangów należą kunmińskie dwa najsłynniejsze paifangi Złotego Konia i Szmaragdowego Koguta, z których powstaniem wiąże się piękna legenda.

Qiguoji
Czyli kurczak gotowany w ceramicznym garnku parowym - o, takim. Jedna z najsłynniejszych potraw Yunnanu. Uproszczony przepis tutaj.

"Ciastko z mleka" czyli yunnański ser kozi znalazł się tutaj trochę na wyrost, bo nie jest kunmiński, a dalijski. Jednak niewątpliwie innym Chińczykom, a także turystom może się kojarzyć z Kunmingiem, bo po pierwsze jest tutaj bardzo popularny, po drugie nie ma dla niego rdzennej alternatywy, a po trzecie przyrządza się go w Kunmingu na sposoby w Dali nieznane.

Czyli ze wszech miar cudowne jeziorko w środku miasta wraz z przyległościami, będące jednocześnie parkiem, punktem widokowym, punktem orientacyjnym, obiektem historycznym i miejscem badań socjologicznych - bo to tam można się przyglądać kunmińczykom z naprawdę bardzo bliska.

Śnieg - rzecz widywana w Kunmingu tak rzadko, że jeśli się zdarza, to absolutnie wszyscy wylegają na ulice, by strzelić fotę. Trzycentymetrowy opad powoduje kompletny paraliż miasta i lotniska.

Trucizna
Jednym z tradycyjnych yunnańskich produktów spożywczych jest... tojad. O tym, dlaczego się go spożywa, pisałam już tutaj.

Uniwersytet Yunnański
A właściwie nie sam uniwersytet, a jego przepiękny kampus. Położony w sercu Kunmingu, tuż obok Szmaragdowozielonego Jeziora, na pięknym pagórku, został obsadzony jabłonkami i miłorzębami japońskimi. Cudne aleje, których kolory przypominają Miastu Wiecznej Wiosny o istnieniu pór roku; parę zabytków, miłe sercu zaułki, w których tak przyjemnie siąść z książką i wystawić twarz ku słońcu... Jedno z najbardziej urokliwych miejsc w centrum Kunmingu.

Waga
Każdy Polak, który rozpoczyna swą przygodę z chińskim, ma wtłaczane do głowy, że Chińczycy posługują się brytyjskim systemem wag. To znaczy dzielą wszystko na funty, czyli części półkilogramowe, czyli jiny 斤 oraz na liangi 两, czyli dziesiąte części jina. Dla Polaków, przyzwyczajonych do kilogramów (czyli "oficjalnych jinów" gongjin 公斤), system bywa uciążliwy, ale oczywiście można się przyzwyczaić.
Ja nie musiałam. Kunming jest bodaj jedynym miastem chińskim, w którym tradycyjnie sprzedaje się wszystko na kilogramy, nie na jiny. Co gorsza, mówi się na nie nadal "jin" a nie "gongjin", więc przyjezdni najpierw pytają, dlaczego jeden jin jest taki drogi, a potem - dlaczego tak dużo waży :D

Xishan
Zachodnie Góry, czyli pasmo wzgórz na zachód od Kunmingu, już za Jeziorem Dian, z najpiękniejszym na to jezioro widokiem. Legenda głosi, że jeśli dziewczę i chłopak, którzy nie są parą, wejdą wspólnie na Xishan, sparują się. Jeśli za to para wejdzie na Xishan wspólnie, to się rozstanie. Od razu mówię, że legenda jest diabła warta i mimo prowadzenia stad facetów na tę górę (oczywiście nie naraz ;)), nigdy się z żadnym z nich nie spiknęłam. A swoją drogą widoki fajne i miła trasa spacerów.

Jedyny ocalały buddyjski kompleks świątynny w centrum Kunmingu. Świątynia interesująca, ładnie położona, a ostatnio nawet intensywnie odnawiana za pieniądze... tajskiego króla. Spędziłam tam niejedno miłe popołudnie.

XVII-wieczna świątynia taoistyczna, wbrew nazwie - wcale nie złota. Okolona przepięknym parkiem, ukwieconym i upstrzonym drobiazgiem sprzed wieków. Dobry wybór na zimowy spacer, bo właśnie zimą kwitną tu kamelie i azalie.

Źródła
Gorące. Sławne. Dla kogoś, kto bywał tylko w przaśnych bajorkach na Słowacji czy na Węgrzech - koniecznie do spróbowania. Są tutaj "spa" z pięknie wykończonymi dziesiątkami jeziorek, w których ciepła woda dzięki dodatkom pachnie miętą czy różami. Są jeziorka z rybkami obgryzającymi naskórek (ależ to koszmarnie łaskocze!), są baseny z masażem wodnym... No i na takie cuda trzeba do Anningu albo Mile, bo te stricte kunmińskie są oszukane.

A może Wy widzielibyście inne cechy szczególne Kunmingu odpowiednie dla poszczególnych liter? Piszcie, mówcie, co Wam przyszło do głowy :)

PS. Literki P,R i U dziękują Kayce i Turkusowej Cioci :)

Tutaj zaś alfabety z innymi językami i krajami związane:
Esperanto: Językowa Oaza - Esperanckie ABC
Francja: Francuskie i inne notatki Niki - Roussillon w alfabecie; Français-mon-amour - Francuski alfabet; Madou en France - Alphabet de Strasbourg; Love For France - ABC Alzacji, czyli alfabet regionu; Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim : Bretania od A do Z
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Gruzja od A do Z
Hiszpania: Hiszpański na luzie - Las Fallas de Valencia od A do Z
Holandia: Język holenderski - pół żartem, pół serio - Holenderski alfabet
Kirgistan: Kirgiski.pl - O języku kirgiskim po polsku - Kirgiskie ABC
Niemcy: Willkommen in Polschland - Alfabet mojego miasta; Niemiecka Sofa - Niemiecki alfabet; Blog o języku niemieckim - W 80 blogów dookoła świata: Niemiecki alfabet
Norwegia: Pat i Norway - Norwegia od A do Å
Rosja: Rosyjskie Śniadanie - Alfabet miłych słów
Szwecja: Szwecjoblog - Alfabet szwedzkości
Wielka Brytania: Head Full of Ideas - My Personal British ABC; english-at-tea - Brytyjski alfabet; English my way - Subiektywny alfabet angielski

A może Wy chcielibyście dołączyć do grupy tworzącej wpisy na tak ciekawe tematy? Zapraszamy! Piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

2015-02-24

u siebie

Budzę się, kiedy ZB mnie całuje "na do widzenia". Udaję, że się wcale nie obudziłam; nawet mi powieka nie drgnie, kiedy najwspanialszy z mężów opatula mnie wszystkimi kołderkami i kocykami. Tak, jest luty, już po święcie wiosny, ale noce i poranki bywają dramatycznie zimne, a okna, jak przystało na stary kunmiński dom, nieszczelne. Stąd kocyki. Niektóre pamiętają moje studenckie czasy, gdy spałam na prawie-więziennej akademikowej pryczy.
Powieka mi nie drgnęła, ale ZB jakoś się domyśla, że tylko udaję i szepce mi na ucho: "małe zgniłe jajo" 小坏蛋 czyli że niby jestem łobuzem. Zaczynam się śmiać, misterny plan, by zaraz po jego wyjściu jeszcze kimnąć właśnie legł w gruzach. Skoro już się obudziłam i nawet zaczęłam dzień od śmiechu, nie wolno tego zmarnować. Wstaję.
Dzień zaczynam od zrobienia kolejnej fotki moim cudownym kwiatom. Mamy azalie, kamelię i kwitnący właśnie kumkwat. Kumkwat to zdeaktualizowane drzewko bożonarodzeniowe. W pierwszą wspólną Wigilię kazałam bowiem mężowi przynieść do domu drzewko bożonarodzeniowe, a on, nieobeznany z polską tradycją, zamiast kupić małego iglaczka, wrócił z kumkwatem. Gdy zapytałam, skąd mu kumkwat wpadł do głowy, powiedział, że małe owocki, którymi drzewko było wówczas obsypane, wyglądają zupełnie jak bombki. W sumie - miał rację. Można było przyoszczędzić na dekoracjach. A zdeaktualizował się kumkwat w roli drzewka, bo się na nas wypiął i już w żadne następne Święta nie urodził owoców. Teraz jest luty, a wredny kumkwat dopiero zaczął straszyć białymi pączkami kwietnymi. Widzieliście kiedyś, jak kwitnie kumkwat? Ma takie subtelne, drobniutkie białe kwiatki. Gdybym nie wiedziała na sto procent, że to kumkwat, tobym powiedziała, że tak wygląda jaśmin...
Patrzę więc rankiem na kwiaty. Stoją one na zewnętrznym parapecie, wystawione bezpośrednio na słońce i wiatr. To na pewno dlatego tak pięknie kwitną. Robię zdjęcie i wstawiam je na weixina. WeChat znaczy. Ekhm... Ekspaci wiedzą, o co chodzi. To taka aplikacja telefoniczna, która Chińczykom zastępuje fejsbuka, gadu-gadu, pocztę elektroniczną, skajpa i wszystko inne. Można tam podzielić się ciekawym artykułem, poczatować, wysłać zdjęcie do grupy osób albo tylko do wybranej, zrobić film i go pokazać znajomym, porozmawiać w trybie wideo z mężem... To znaczy, tego ostatniego przeciętne Chinki nie robią, robię to za to namiętnie ja. ZB pracuje naprzeciwko domu, dosłownie pięć minut drogi. Oczywiście okropnie za sobą tęsknimy, więc kiedy tylko ma przerwę w nauczaniu, zaczynamy weixinować. WeChatować. Rozmawiać przez tę aplikację znaczy.
Kiedy już wstawię zdjęcia kwiatków i się trochę ponacieszam yunnańskim słońcem, ogarniam się i idę zrobić sobie śniadanie. Po drodze wstawiam kafeterkę; kiedy skończę robić śniadanie, będzie na mnie czekać aromatyczna wietnamska kawa. Mam przyjaciółkę, która sarka, że wietnamska kawa najsmaczniejsza jest wtedy, kiedy jest zaparzona w wietnamskiej zaparzarce i w ogóle jak ja mogę, ale - cóż, uwielbiam kawę z kafeterki. Obojętnie czy włoską czy wietnamską, choć oczywiście wietnamska jest milion razy lepsza.
Śniadanie czasem jest polskie, czasem chińske, czasem kunmińskie. Przykład polskiego: własnoręcznie upieczony chleb tatarczano-pszenny, doprawiony kuminem, posmarowany nowozelandzkim masłem i obłożony yunnańskim kozim serem. Że nie bardzo tradycyjnie? Co tam! Jeśli jest zimno, wybieram śniadanie chińskie - bułeczkę na parze, makaron z mięsnym sosem albo przesmażony z jajkiem i pomidorem wczorajszy ryż. Jeśli zaś mam ochotę na słodkości, to poza chlebem z własnoręcznie zrobionym dżemem z psianek melonowych albo bananów mam jeszcze alternatywę w postaci kunmińskiego śniadania; może to być pampuch posmarowany masłem i posypany cukrem albo tutejsza wersja zupy mlecznej: mahua zalana gorącym mlekiem. Do tego kawa, komputer, pełnia szczęścia.
Kiedy o dziesiątej wychodzę z domu, słonko już mocno przygrzewa. Na targ jadę więc rowerem, ciesząc się wiatrem we włosach i promieniami całującymi twarz.
Na targu zawsze zdarzy się przynajmniej jedno nowe stoisko, z kimś nerwowo reagującym na obcokrajowca. Dziś pan od sałacianego bambusa i selerów naciowych pytał językiem migowym, które warzywo mi podać i jak dużo. Odpowiedziałam czystym mandaryńskim, pan najpierw nie uwierzył, że mówię po chińsku, później się spłonił jak panienka, a jeszcze później zdał sobie sprawę, że już zapomniał, co powiedziałam i musiałam powtarzać jeszcze raz.
W domu rozmraża się mielona wołowina; dokupuję więc dwadzieścia deko świeżej mięty, garść równie świeżej kolendry i dwa pomidory - będzie tajska wołowina z miętą, sosem rybnym i cebulą. Do tego warzywa: poza groszkiem cukrowym i marchewką kupiłam jeszcze wyjątkowo apetyczne kłącza lotosu, wspomniany już sałaciany bambus i troszkę świeżych uszaków bzowych - będzie sałatka. Przeciskam się w stronę wyjścia, kiwając z sympatią do zaprzyjaźnionych sprzedawców. Nie, dziś nie kupię ani sera koziego, ani suszonej wołowiny, ani nawet pieczonej i chrupiącej skóry wieprzowej. Te przyjemności zostawię sobie na jutro. Przecież jutro trzeba będzie kupić świeże warzywa. Świeże, czyli prosto z targu. Te, które spędziły noc w koszyczku albo w lodówce, są już nieświeże. Wyjątkiem mogą być ziemniaki, imbir czy inny czosnek; nawet kapusta pekińska na drugi dzień jest już inna. Może nie w smaku, ale na pewno w konsystencji.
Drogę powrotną obieram przez kampus Uniwersytetu Yunnańskiego. Piękne alejki; studentów niewielu, bo przecież pojechali na chiński Nowy Rok do domów. Ze zdziwieniem zobaczyłam przy mapie kampusu dwie dziewczyny, jedna wygląda na Chinkę, ale druga jest naturalną blondynką, więc zapewne jednak jest przyjezdna. Zagajam, bo słyszę, że nie orientują się w terenie. Też kiedyś nie wiedziałam, która brama kampusu jest bramą północną; z największą przyjemnością mogę im wskazać drogę. Ale po co im brama północna? Bo chciałyby dotrzeć do Szmaragdowozielonego Jeziora. W tym momencie wiedziałam już na sto procent, że ledwo co przyjechały do Kunmingu. Przecież ktokolwiek był tu dłużej niż tydzień, wie, gdzie jest to jezioro!
Pytam blondynkę, skąd jest. Ze Stanów. Pytam Azjatkę, skąd jest. Też ze Stanów. Są koleżankami z klasy i przyjechały razem na jeden semestr nauki chińskiego. Tak naprawdę to poziom chińskiego blondynki jest wyższy od poziomu chińskiego Azjatki - choć jej rodzice są z chińskich rodzin, w domu od zawsze mówiło się tylko po angielsku, a w ogóle to właśnie ta blondynka się zawsze interesowała Azją, jej samej tam nigdy za bardzo nie ciągnęło...
Bardzo mi dziękują za odprowadzenie. Nie wiedzą, że są doskonałą wymówką, żeby przejść znów tymi alejkami, zobaczyć taflę jeziora, nacieszyć się najpiękniejszą częścią Kunmingu. Obym sczezła w dniu, w którym przestanę na piękno tych miejsc zwracać uwagę! Ale jeśli nie mam dobrej wymówki, to mam tysiąc ważniejszych spraw na głowie: trzeba zrobić kolację dla ciężko pracującego w weekendy męża, trzeba mu zacerować gacie (co on, na żelaznym tronie z mieczy zasiada? Który już raz je ceruję?...) i wyprasować koszulki. Dobrze, że dziewczyny się zgubiły - przecież nie mogłam ich zostawić na pastwę losu pięćset metrów od Jeziora. Nie trafiłyby, na pewno by nie trafiły bez mojej nieocenionej pomocy. Kolacja będzie pół godziny później, trudno.
Wiecie, dlaczego opisałam akurat ten dzień? Bo właśnie w takie dni czuję się w Kunmingu najwspanialej. Pokazuję komuś drogę, wymieniam pozdrowienia z przelotnie znajomymi, wykonuję czynności domowe. Jem posiłki kuchni "confusion". Całe moje życie to właśnie taka confusion - zupełnie zaskakująca i nieprawdopodobna mieszanka różnych kultur, zwyczajów, sposobów myślenia, smaków, zapachów...
I to właśnie w tej mieszance jestem u siebie.

rok kozowcy

Przyszedł rok kozowcy. Znaczy yáng​ 羊. Ze względu na niewątpliwe podobieństwo i znaku, i wymowy, w życzeniach pojawiło się słowo yáng​ 洋, mające wiele znaczeń, z "obcokrajowym" - zza oceanu - w pierwszym rzędzie. Dlatego Chińczycy sobie nawzajem życzą w yangowym roku yangowych (czyli Zachodnich): ubrań 穿洋装, samochodów 开洋车, domów 住洋房, zarobków 发洋财, diety 吃洋餐 okraszonej takimiż alkoholami 喝洋酒, mówienia językami 说洋话, a przede wszystkim - poderwania zachodniej dziewczyny 泡洋妞. Z rzeczy zachodnich nie życzą sobie właściwie tylko jednego: "pokazania zachodniego oblicza" 出洋相, które w języku chińskim jest synonimem zrobienia z siebie błazna...
ZB mówi: na tyłku mam dżinsy, jeżdżę Volkswagenem, dom mam obwieszony zachodnimi obrazami, jadam steki, piję hiszpańskie wino i mam zachodnią żonę. To te języki i inne zarobki nie są już takie ważne...

2015-02-23

city

Na dziś - trochę słońca.
Wiecie, że lubię starocie, obdrapane tynki i obiekty trącące myszką. A jednak blask słońca tańczący między wieżowcami też jest pełen uroku...

2015-02-22

Hali Bote!

Nie, to nie w suahili. To chińska wymowa Harry Pottera! Dostałam bowiem piękny komplecik od uczennicy, której już się te książki w domu nie mieszczą.
A ja, owszem, chętnie przyjmę każdą ilość. Zakładam, że się zmieści. MUSI. Przecież jak się przestanie mieścić, to zawsze można wyrzucić pralkę i szafkę na buty, najlepiej razem z zawartością... Uwielbiam czytać książki dla dzieci w innych wersjach językowych. Uwielbiam czytać każde książki zresztą. Nawet po raz drugi, trzeci, fafnasty...

2015-02-21

豆燜飯 ryż duszony z bobem

Kunming to miasto wiecznej wiosny. Chodzi głównie o to, że nigdy nie wiadomo, kiedy się zrobi zimno, nieprzyjemnie i dżdżyście, tak z mojej perspektywy. Jednak starzy kunmińczycy twierdzą, że to przez całoroczny dostęp do świeżych warzyw i kwiatów. Chiński Nowy Rok, który nadchodzi pod koniec stycznia bądź na początku lutego, jest po chińsku zwany Świętem Wiosny. W Pekinie można na tę nazwę spojrzeć z politowaniem - ale Kunming jest wówczas ukwiecony i zielony. W Kunmingu pojawia się wtedy bób, groszek i inne takie. Dlatego też ryż gotowany z młodziutkim, świeżym bobem, jest tu dość typową potrawą noworoczną, przy czym nie znaczy to absolutnie, że po nowym roku się o niej zapomina. Wprost przeciwnie - jeszcze w kwietniu, maju na straganach pełno bobu. A propos - wiem, że jestem okropnym mieszczuchem, ale właśnie tutaj pierwszy raz w życiu widziałam bób jeszcze w strączkach. Pierwszy też raz mozolnie wybierałam fasolki ze strączków, klnąc na czym świat stoi, dopóki nie nabrałam wprawy.
Składniki:
  • bób, powyjmowany zarówno ze strąków, jak i ze skórek (jeśli bób jest naprawdę młodziutki, skórek zdejmować nie trzeba. Ja tego nie robię nigdy, bo dość jest użerania z wyjmowaniem bobu ze strączków...)
  • drobno pokrojona szynka yunnańska - do zastąpienia naszą szynką, ale trzeba wtedy pamiętać, żeby potrawę odpowiednio posolić
  • ryż, dobrze przepłukany. Według niektórych przepisów należy połączyć dwie części zwykłego ryżu z jedną częścią ryżu kleistego, ale świekra twierdzi, że za dużo z tym roboty.
Wykonanie:
  1. Ryż ugotować. Najlepiej tradycyjnie, przy pomocy zhenzi, żeby została nam zupa ryżowa, ale można też zwyczajnie, a zupę ryżową zastąpić wodą bądź lekkim rosołem. Ja w ogóle często do wykonania tej potrawy używam ryżu, który został mi z dnia poprzedniego.
  2. W czasie, gdy ryż się gotuje, trzeba obsmażyć szynkę yunnańską, a potem na niej bób.
  3. Do szynki i bobu wlać zupę ryżową/wodę i dodać ryż. Przykryć i dusić na wolnym ogniu aż do wyparowania płynu.
  4. Wymieszać ryż z bobem i szynką.
To było wykonanie tradycyjne. Ja często zamiast obsmażać szynkę i bób, po prostu gotuję je z ryżem albo przyrządzam jak risotto - to znaczy najpierw obsmażam dodatki, potem dodaję ryż i też go obsmażam, a dopiero potem zalewam wodą/rosołem. Smak nie jest aż taki wyrazisty, ale nadal cudowny. Można też zastąpić bób zielonym groszkiem, ale wówczas nie polecam gotowania razem z ryżem, bo wtedy groszek się Wam rozgotuje.
Inną wariacją na temat jest ryż z bobem, szynką i ziemniakami (należy pokroić je w kostkę i obsmażyć razem z bobem i szynką). Nie patrzcie zdziwieni - w wielu miejscach świata traktuje się kartofle jak każde inne warzywo, a nie jak wypełniacz podobny ryżowi... Połączenie naprawdę smakowite!

2015-02-20

Sylwester

Chińskiego Nowego Roku, oczywiście.
Najpierw dziewięciodaniowa kolacja. Skromna, bo świekra po operacji i jeszcze na diecie. Kurczak, ryba, ryż ośmiu skarbów i inne takie hity, ale bez szczególnej ekstrawagancji.
Po wczesnej kolacji poszliśmy na spacer. Cudowne doznanie - na ulicach pustki, wszyscy jeszcze siedzą po domach i knajpach. W ogóle, Kunming się wyludnił. To znaczy: wyjechali prawie wszyscy niekunmińczycy i nagle okazało się, że zostało około 20%, czyli kunmińczycy właściwi. Że jest cicho, spokojnie, bez przepychanek, walenia łokciami po żebrach ludzi czekających w kolejkach itd. Zamknięta większość knajp i prawie wszystkie sklepy. Cisza.
Poszliśmy na spacer nad nasze ukochane Jezioro. Nadal pustki. Od czasu do czasu dzieci tańczące z zimnymi ogniami, od czasu do czasu zwariowani biegacze, którzy zamiast się obżerać stosami pysznego żarcia, uprawiają sport w Sylwestra. Kilka starych kunminek, sprzedających yunnańskie rękodzieło prosto z fabryki w Kantonie, siedzi przy straganach i ogląda seriale. Przed najwypaśniejszym hotelem w Kunmingu - Green Lake Hotel - płoną ognie. Wieczór i fajerwerki.
Lubię takie Sylwestry :)

2015-02-19

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

Z okazji chińskiego Nowego Roku zagadka noworoczna:

Pytanie: po czym w chiński Nowy Rok poznać, że samochód należy do reprezentanta mniejszości Yi?
Odpowiedź: po kicie igieł sosny yunnańskiej :)

2015-02-18

kozowca

Uwielbiam język chiński z jego dokładność, logikę i wspaniałe słownictwo. Czasem jednak trochę się dziwię, jak można nie odróżniać królika od zająca (oba zwierzęta to 兔 tu) albo kozy od owcy (oba zwierzęta to 羊 yang). Przy wigilii chińskiego nowego roku, który jest właśnie rokiem kozy... to znaczy owcy... to znaczy... kozowca to bardzo dobry wyraz... postanowiłam trochę wyjaśnić.
Po pierwsze: tak naprawdę rozróżnienie istnieje. Koza to yang górski 山羊 a owca - yang wełniasty 绵羊. Jednak jeśli mamy przed sobą tylko znak yang 羊, sprawa zaczyna się robić skomplikowana. Mieszkaniec Mongolii, pytany o to, czy zaczyna się rok owcy czy kozy, odpowie, że owcy, oczywiście, że owcy! A Yunnańczyk, że oczywiście, że kozy. U nas koza jest popularnym stworzeniem - jadamy koźlinę i sery z koziego mleka. W Mongolii na odwrót - owiec jest od cholery, a kóz nie uświadczysz. Więc zwierzęciem domyślnym będzie oczywiście owca.
Kto więc ma rację?
Wszyscy!
Dlatego powstają noworoczne rysunki, maskotki czy kalendarze w obu wersjach:
Niektórzy twórcy chińscy poszli jeszcze dalej. Nie mogąc się zdecydować, czy yang ma być kozą, czy owcą, stworzyli prawdziwą kozowcę: Radosnego Yangyanga 喜羊羊 (który notabene też chętnie składa życzenia noworoczne) wraz z resztą kozowiec (jest ich całe stado):
Widać, że są obecne kozie różki, ale też owcza wełna. A że kreskówka ta zawojowała cały chiński światek, internety zawrzały. Xiyangyang jest w końcu kozą czy owcą? A może kozioowczą krzyżówką? Znalazłam niedawno artykuł, który rozstrzyga raz na zawsze tę dręczącą nas wątpliwość co do tożsamości ulubionego zwierzaka. Po kolei rozważa on różnice w zachowaniu, wyglądzie, diecie i możliwościach reprodukcyjnych widocznych w wiosce zwierzęcych bohaterów, by stwierdzić, że jednak więcej w tych stworzonkach z owiec niż z kóz. I to mimo chwytliwego angielskiego tłumaczenia na "Pleasant Goat". W dodatku, skoro w stadzie występuje kilka pokoleń tak samo wyglądających stworzeń, a ewentualna krzyżówka owcy z kozą choć możliwa, byłaby bezpłodna - szala zwycięstwa przechyliła się już całkiem jednoznacznie na stronę owiec.

A my, Yunnańczycy, i tak wolimy kozy. O!

PS. Nazwa "kozowca" nie została wymyślona przeze mnie. Autorce sformułowania niniejszym serdecznie dziękuję :)