Strony

2015-11-30

John Salminen

Dziś wyjątkowo nie o żadnym Chińczyku, a o amerykańskim malarzu, który kocha Chiny. Tak, tak, tworzy też akwarele paryskie, amerykańskie a nawet tajskie, ale to Chin jest w jego obrazach najwięcej. W dodatku - nie są to zwykłe Chiny. Albo jeszcze inaczej - są to właśnie absolutnie zwykłe Chiny. John Salminen nie upiększa Chin na użytek obrazu. W jego akwarelkach znajdziecie te szczegóły, którzy inni malarze skrzętnie omijają, a fotografowie "naprawiają" fotoszopem. Mamy więc obdrapane, brudne mury, kable - mnóstwo kabli! - a tuż obok nich place budowy, reklamy pierogów i całą tę brzydką/wspaniałą codzienność. Jego Chiny są prawdziwe aż do bólu. I chyba właśnie dlatego tak go polubiłam. Nie tylko ja zresztą - na całym świecie dostaje nagrody za realizm. Wszystkie poniższe zdjęcia pochodzą z jego strony internetowej.
A skąd się o nim w ogóle dowiedziałam? Polecam fanpejdż Chinese Arts. Znajdziecie tam dużo okołochińskiego piękna. :)

2015-11-29

zagadka

Czy potraficie zaśpiewać tę piosenkę?
Pewnie potraficie. Jest to przecież Sto lat, zapisane uproszczoną notacją wraz z fonetycznym zapisem słów, specjalnie dla mojego ukochanego ZB, który tylko i wyłącznie dzięki temu mógł mi poprawnie złożyć życzenia urodzinowe :)

2015-11-28

Lotos w sosie cytrynowym 柠檬藕片

Jestem wielką fanką lotosu. Nie dość, że jest ładny z wyglądu, jako kwiat, to jeszcze ma jadalne nasiona, kłącza i liście. Ba! Te kłącza można przyrządzić na tyle różnych sposobów, że aż mowę odbiera! Można je zblanszować i jeść na półsurowo, smażyć, gotować, piec, nadziewać, grillować, utrzeć na placki, można z nich nawet zrobić kisiel.
Ten przepis jednak mnie zaskoczył - lotos z cytryną? Zaskoczył również wszystkich znajomych Chińczyków. Choć znaleziony w chińskiej książce kucharskiej, lotos tak podany był moim Chińczykom całkowicie obcy. Niektórzy sądzili, że to tradycyjne danie polskie...

Składniki:
jedno kłącze lotosu, poplasterkowane
sok z jednej cytryny
odrobina cukru i octu ryżowego

Wykonanie
Najpierw robimy sos: sok z cytryny plus cukier, ocet i pół szklanki wody podgrzewamy w garnuszku, cały czas mieszając, aż rozpuści się cukier.
Poplasterkowany lotos blanszujemy, odsączamy i zalewamy sosem. Trzeba, żeby się przegryzł przez jakieś 3 godziny; dobrze od czasu do czasu wymieszać plasterki z sosem, żeby smak wsiąkał równomiernie.
Doskonała, orzeźwiająca sałatka :)

2015-11-27

Różowa Pantera

Oczywiście z chińskim akcentem :)


PS. A poza tym - wszystko w porządku. Słonko świeci, piękna jesień :)

2015-11-26

złota kunmińska jesień

Złota Pani znów zawitała do Miasta Wiecznej Wiosny. Delikatnym tchnieniem ozłociła aleje miłorzębów dwuklapowych. I już zieleń miesza się ze złotem w liściastym kalejdoskopie, i znów urzeka mnie to proste piękno.
Zdjęciami jesiennego Kunmingu będę Was męczyć jeszcze długo - jeszcze nigdy nie zdarzył mi się spacer, podczas którego powstrzymałabym się od utrwalania piękna jesieni w fotografiach...

2015-11-25

Prezenty dla fana Yunnanu

25 dzień danego miesiąca = akcja W 80 blogów dookoła świata. Oczywiście jeśli zdążę. I jeśli wpadnę na pomysł, co mogę zmieścić pod narzuconym z góry tematem. I jeśli temat w ogóle do mnie przemówi. Zazwyczaj jednak się udaje, bo to przecież szansa na zerknięcie na mój kawałek świata pod trochę innym kątem.
Tym razem, z racji zbliżających się Świąt, postanowiliśmy napisać o tym, co fan danego kraju/języka/miejsca może dostać pod choinkę od bliskich sprzyjających jego manii. Oczywiście - absolutnie nie ograniczamy Was do robienia prezentów wyłącznie świątecznych! Róbcie te prezenty tak często, jak tylko możecie, przecież dawanie jest stokroć przyjemniejsze od brania, prawda? Kolejność pomysłów na prezenty jest absolutnie przypadkowa, dodawałam je w miarę przypominania sobie, co mnie cieszyło.

Herbata

Yunnan to królestwo herbaty. Setki gór i pagórków porośnięte są herbacianymi krzewami i drzewami, robi się z nich różne gatunki herbaty, ale głównie zieloną, białą, czarną i pu'er. Z pu'eru Yunnan słynie najbardziej, ale jest to raczej prezent dla zadeklarowanych fanów tego typu herbaty; przeciętnemu śmiertelnikowi pu'er rzadko smakuje za pierwszym razem. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że miłość do pu'erów rodzi się stopniowo, ale kiedy już do niej dojrzejemy, na inne gatunki herbaty patrzymy z lekkim politowaniem - bo co to za herbata, której nie da się parzyć minimum 30 razy?... Dla początkujących herbaciarzy polecałabym więc raczej yunnańskie herbaty czarne i zielone. Oczywiście miłym dodatkiem do herbaty są utensylia potrzebne do właściwego jej zaparzenia. Wszystkie te rzeczy, wraz z setkami cudownych herbat można nabyć w Kunmingu w Mieście Herbaty. Przy kupnie serwisu herbacianego zwróćcie szczególną uwagę na słynną ceramikę z Jianshui.

Robaki

Mam przyjaciółkę, która każdą wizytę w Kunmingu zaczyna pytaniem: "czy pójdziemy na robaki?", a jeśli odpowiedź jest twierdząca, zaczyna podskakiwać z radości. Przyjaciółka, nie odpowiedź. Tak, Yunnan słynie ze spożywania insektów - szarańcza, konik polny, zadrzechnia vel robak bambusowy, larwa szerszenia - wszystkie razem i każde z osobna to doskonałe źródło białka i smakowita przekąska zarazem. Dla wszystkich tęskniących za tymi cokolwiek nietypowymi delicjami, Yunnan przygotował... weki. Można więc kupić słoik ulubionych robaków i zawieźć stęsknionemu fanowi Yunnanu...

Fajka

Yunnan słynie nie tylko z herbaty, ale również z tytoniu. O samym tytoniu się nie wypowiem, bo nie palę, nie zamierzam i się nie znam, ale istnieje jedna okołotytoniowa pamiątka, która jest kwintesencją Yunnanu: bambusowa fajka wodna. Bambus się na fajkę wodną świetnie nadaje, ponieważ jest pusty w środku i wygodny w obróbce. Dlatego na każdym większym targu z durnostojami można znaleźć setki fajek - od maleńkich, ozdobnych, aż po wielgachne, takie, które trzeba palić opierając je o podłogę.

Stroje ludowe

Yunnan zamieszkuje ponad 26 grup etnicznych, które w dodatku są jeszcze wewnętrznie podzielone. Mają różne języki, różne pismo, różne zwyczaje - i oczywiście różne stroje. Wyjeżdżając z Yunnanu, sama się obkupiłam w te cudne ciuchy; nie wpadłam wówczas na to, że mogłabym takie stroje podarować komuś w prezencie. Do moich ulubionych należą stroje dajskie, yijskie, bajskie, stroje ludu Naxi, Sani, Hani i Lisu, tybetańskie... Och, właściwie trudno powiedzieć, których nie lubię...

Dalijski tie-dye

Skoro już jesteśmy przy strojach, powiem o najsłynniejszym bodaj yunnańskim materiale, czyli dalijskich tkaninach nierównomiernie farbowanych. Uważam, że świetnie się nadają jako prezent nie tylko dla fana Yunnanu czy Chin, a po prostu dla każdego miłośnika rękodzieła. Tkaniny te są wykonywane teraz właściwie dokładnie tak, jak setki lat temu. Kiedyś podejrzałam cały proces produkcji; jeśli Was to ciekawi, zerknijcie tutaj. Sama mam w domu parę takich obrusów i nawet tradycyjnie wykonaną bluzkę.

Róża

To znaczy właściwie nie sama róża, a produkty z różą. Może Was to szalenie zdziwić, ale Yunnan słynie z różanych produktów - od konfitur przez różane ciasteczka aż po kremy i wody toaletowe. Sama ich chętnie używam - są dobrej jakości, nie uczulają no i - przede wszystkim - pięknie pachną. Chociaż z ręką na sercu powiem, że ja i tak najbardziej lubię różę spożywać na kanapce albo jako nadzienie drożdżowych rogalików... 

I właściwie na tych drobiazgach mogłabym skończyć, bo w sumie są to prezenty ciekawe i - z punktu widzenia fana Yunnanu - fajne. Zapytałam jednak Przyjaciółkę, w Yunnanie mocno zakochaną, co Ona by poleciła jako prezent okołoyunnański. No i strzeliła: po pierwsze - żarcie (no tak, ja nie wymieniłam nic poza robakami, ale dla przeciętnego śmiertelnika półmetrowa laska cynamonu, któraś z licznych przekąsek czy choćby przepyszny yunnański ryż byłyby na wagę złota), a po drugie...

Chuiguo

Czyli specjalny cynowy garnek do przygotowania yunnańskiego gorącego kociołka. Składa się z miski i z kominopiecyka,
dzięki któremu miska jest cały czas podgrzewana; jest to naczynie mocno tradycyjne i faktycznie bardzo yunnańskie, ale może trochę nieporęczne - zajęłoby pewnie prawie całą walizkę... To może polecę, również dla łasuchów, yunnański ceramiczny garnek parowy, z którego wychodzi najlepszy rosół świata?

No dobrze. To wszystko są prezenty bardzo yunnańskie, ale mają jedną zasadniczą wadę - można je dostać tylko w Yunnanie. Co jednak z tymi, którzy chcieliby poczuć się jak w Yunnanie, ale nie mogą chwilowo opuścić Polski? Dla tych idealnym prezentem będzie zapewne książka

Niebo w kolorze indygo

Od razu mówię: nigdy nie czytałam w całości, w ręce trafiło mi zaledwie parę stron i już na tych paru stronach znalazłam błędy rzeczowe. Cóż, dziewczę spędziło w Yunnanie tylko dwa lata - niby dużo, ale prawie cztery razy mniej ode mnie, więc i potknięcia się zdarzają. Jednak soczystość opisów i wspaniałe zdjęcia moim zdaniem równoważą niedostatki. Myślę, że dla każdego zakochanego w Yunnanie człowieka będzie ta książka wspaniałą sentymentalną podróżą.

Na tym skończę. A dla Was - pomysły na prezenty związane z innymi częściami świata:
Francja: Madou en France - Francuska wishlista, czyli prezenty dla frankofila; Francais mon amour - 5 pomysłów na prezent dla miłośnika Francji; Love for France - Co dać frankofilowi pod choinkę?; Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim: Kochanie, co mi kupisz pod choinkę?
Hiszpania: Hiszpański na luzie - Prezenty dla miłośników Hiszpanii?
Kirgistan: O języku kirgiskim po polsku - Pomysły na prezenty dla osób zainteresowanych Kirgistanem
Niemcy: Językowy Precel - 3 pomysły na prezenty dla miłośników języka niemieckiego; Niemiecka Sofa - Prezent dla wielbiciela języka niemieckiego
Norwegia: Pat i Norway - Prezenty, które ucieszą każdego norwegofila
Rosja: Blog o tłumaczeniach i języku rosyjskim: Idealny prezent dla...
Stany Zjednoczone: PAPUGA Z AMERYKI: 10 prezentów dla wielbicieli Ameryki
Szwajcaria: Między Francją a Szwajcarią - Pomysły na prezenty dla wielbicieli Szwajcarii; Szwajcarskie Blabliblu - Szwajcarskie prezenty świąteczne
Szwecja: Szwecjoblog - Pomysły na prezenty dla miłośników Szwecji
Wielka Brytania: Angielska Herbata - Najlepsze pamiątki z Londynu; Angielskic2 - Top Naj prezenty dla Anglofila; Angielski dla każdego - Pomysły na prezenty dla fana języka; English with Ann - prezenty z UK czyli moja wish-lista; LANGUAGE BAY - Pomysły na prezenty dla fana Wielkiej Brytanii - W 80 blogów dookoła świata; English at Tea - Prezenty dla miłośnika Wielkiej Brytanii; English my way - Czym uszczęśliwić anglofana
Włochy: Primo Cappuccino - Jakie prezenty warto przywieźć z Włoch?; Studia, parla, ama - Co podarować wielbicielowi Włoch; Wloskielove - Kilka pomysłów na prezent dla italofila; CiekawAOSTA - Nie tylko włoskie prezenty dla miłośników Włoch

Jeśli chcielibyście do nas dołączyć i też uczestniczyć w takich fajnych projektach, piszcie na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

2015-11-24

pedicure

Choć jesień ma się już ku końcowi, nadal jest na tyle ciepło, że uliczne jednoosobowe firmy kosmetyczne oferują przechodniom pedicure:

2015-11-23

zgniłe jajo 壞蛋

壞蛋 - huài​dàn - to dosłownie "złe jajo", "zepsute jajo". Czyli zgniłe. Jest jednak również draniem, łobuzem, kanalią, łajdakiem a nawet bękartem. Jeśli zwymyślamy kogoś od zgniłych jaj, tak naprawdę powiemy mu więc coś bardzo, bardzo niemiłego.
No chyba, że jest się ZB albo mną. Wtedy zgniłe jajo jest najwyższą formą czułości, dobitniejszą nawet niż oklepane skarby, kochania i inne słodkości czy słoneczka. Oczywiście, udajemy, że się oburzamy, gdy słyszymy, jak to drugie nazywa nas zgniłym jajem, ale oburzamy się z wielką czułością.
Razu pewnego ZB wraca z pracy i od progu mnie wita: Uroczątko!*
A ja go od progu witam: Małe Zgniłe Jajo!
ZB się oczywiście oburza: "a nie mogłabyś do mnie mówić ładniej?".
Odchrząknęłam parę razy i wyartykułowałam głosem najsłodszym z możliwych: Maaaaałe Zgniiiiiiłe Jaaaaaaajo!

*小可愛 = małe urocze, kjutaśne stworzenie

2015-11-22

Zegarki i zegary

Dziś znów spotkanie ze wspaniałym Zhao Zhengwanem.

Gdy wspomnieć o zegarach - któż nas ich dziś nie ma? W czyimże domu brakuje czasomierza? Biorąc pod uwagę wysokość zarobków mieszkańców miast, zegarek od dawna już nie jest luksusem; wiele lat temu wszedł pod strzechy.
Jednak w Starym Kunmingu niewiele rodzin posiadało zegary, a zegarki były jeszcze rzadsze. Na naszej starej ulicy wśród rzeszy sąsiadów bodaj tylko w jednym czy w dwóch domach znajdowały się zegary, rzadkie jak rogi jednorożca i pierze feniksa. Skoro jednak nie było zegarków ani zegarów, jak sobie radzono z oznaczaniem czasu? Najpierwotniejszy sposób to ten z obserwacją cienia. Po obu stronach ulicy stały dawne domostwa, mniej więcej tej samej wysokości. Od rana do wieczora cień wędrował ulicą, a doświadczeni staruszkowie patrząc na kąt padania cienia wiedzieli od razu, która godzina i na co przyszła pora. Na przykład jeśli cień dotarł już na drugą stronę ulicy, to znaczy, że trzeba zacząć gotować ryż na kolację, a jeśli opiera się już tylko o dachówki - nastała pora kolacji. Oczywiście sprawa komplikowała się, jeśli dzień był pochmurny, a jeśli do tego padał deszcz, wszyscy byli kompletnie zdezorientowani. Jeśli jednak chciało się znać dokładnie godzinę, można było zapytać rodzinę, która posiadała zegar. U jednych sąsiadów wisiał wielki zagraniczny zegar, codziennie nakręcany. O każdej pełnej godzinie wybijał miłą dla ucha melodię. Niestety, był stary i chodził raz wolno, a raz szybko - a że nie było innego wzorca, po prostu zostawiano go w świętym spokoju. Zresztą w owych czasach punktualność nie była mocną cechą kunmińczyków; można się było z kimś umówić a i tak jedno- czy dwugodzinne spóźnienia nikomu nie robiły różnicy. Tak więc życiem wielu rodzin mieszkających przy tamtej ulicy rządził przez wiele lat właśnie ten stary, zdezelowany zegar.
W owych czasach moja matka pracowała na przedmieściach. W lecie i na jesieni, gdy dzień zaczynał się wcześnie, wystarczyło spojrzeć na niebo i już mogła z dużym prawdopodobieństwem ocenić, która godzina. Bardziej kłopotliwe było to w zimie, często zdarzały się pomyłki. Najbardziej mi w pamięć zapadły dwie historie. Za pierwszym razem mama została wprowadzona w błąd właśnie przez ten stary zegar - pokazywał on, że jest dopiero szósta, a tymczasem gdy dotarła do fabryki, okazało się, że jest mocno spóźniona. Gdy wróciła, poszła do sąsiadów sprawdzić. Okazało się, że poprzedniego dnia zegar stanął... Za drugim razem mamę obudziło pienie koguta. Wiedziała, że kogut pieje około piątej, więc cała zaspana ruszyła w drogę; kiedy jednak dotarła do pracy, dzień jeszcze nie wstał. Zapukała do drzwi stróżówki, a tam się okazało, że jest dopiero trochę po drugiej. Czyli została wyprowadzona w pole przez piejącego o północy koguta...
Później, gdy było trochę gotówki w zapasie, kupiliśmy mały budzik. Kosztowały zaledwie 5 yuanów, ale w tamtych czasach był to znaczny wydatek. Mając własny zegar nauczyliśmy się odczytywać godziny, rozróżnialiśmy wskazówki godzinowe, minutowe i sekundowe. Dawniej, gdy chodziliśmy pytać innych, nie znaliśmy się na zegarze. Gdy zaś zegary się upowszechniły, zegarki również spowszedniały. Wszyscy pracujący dorośli nosili zegarki, a rękawy specjalnie podwijali bardzo wysoko. Za kilka następnych lat zegarki nosili zarówno dorośli, jak i dzieci - od uczniów gimnazjów przez podstawówkowiczów aż po dzieci w przedszkolach. Dawniej nikt by nawet nie pomyślał, że to możliwe.
Każdy członek mojej rodziny posiada zegarek, ale nadal potrzebujemy zegara. Z przyzwyczajenia kontrolujemy czas właśnie przy pomocy zegara, na niego też zerkamy, gdy trzeba wieczorem zapędzić dzieci do łóżek. Jeszcze bardziej potrzebny jest rano - poprzedniego wieczoru nakręca się go i ustawia budzik, a o odpowiedniej porze dźwięk budzika stawia ludzi na nogi. Przed podróżą służbową, gdy trzeba zdążyć na pociąg czy na samolot, budzik jest najważniejszy. Wspomnienie czasów nie znających zegarów wywoła pewnie śmiech dzisiejszej młodzieży, a to najprawdziwsza prawda, a w dodatku - wcale nie są to czasy tak odległe, jak by się wydawało.
/赵正万,昆明忆旧 Zhao Zhengwan, Kunmińskie wspomnienia/

Przyznajcie się - macie w domach zegary? W moim domu rodzinnym był zegar wiszący, który trzeba było nakręcać. Wszyscy dorośli mieli zegary, a gdy nastał szał zegarków elektronicznych dla dzieci, dostałam prostą wersję i ja. Nosiłam ją z zapamiętaniem jakieś dwa tygodnie, żeby o niej następnie zapomnieć zupełnie - pianistki uprzedzane były, że przed grą na fortepianie należy zdjąć zegarki i bransoletki. Kłopot był z tym zakładaniem i zdejmowaniem. Miałam też budzik. Nawet kilka. Kojarzycie te takie małe budziki na baterie, które strasznie głośno tykały? Stał taki dziad w moim pokoju i tykał, a ja nie mogłam spać. Ze dwa czy trzy takie budziki wylądowały na ścianie, gdy nie mogłam już znieść tykania. A słyszałam je nawet, jeśli włożyłam budzik do szafy i nakryłam go swetrami...
Dziś też nie noszę zegarka. Mam jeden piękny, na specjalne okazje - zakładam, gdy pasuje mi do innej złotej biżuterii. A normalnie - zostaje komórka. A u Was jak to wygląda? Macie zegary czy opanowały Was komórki? :)

2015-11-21

mielec 胗

Czy wiecie, co to jest mielec?
No dobra, ułatwię. Chodzi o żołądek mięśniowy, część ptasiego układu pokarmowego (nie tylko ptasiego, ale u ptaków występuje ZAWSZE). Kojarzycie już? To ta część, w której przy pomocy piasku i kamieni żołądek rozciera żarcie na papkę. Ohyda, prawda?
Oczywiście, skoro jest to ohyda, to znaczy, że Chińczycy to jedzą. Nie tylko Chińczycy zresztą. Grilowane mielce to słynna przekąska Haiti i Azji Południowo-wschodniej. W Indonezji mielec i wątróbka są zawsze częścią smażonego kurczęcia. Duszone jada się w Portugalii, na Węgrzech - przyprawione papryką. W Stanach jada się marynowane żołądki indycze. Jada się je również w Japonii, Pakistanie, Nepalu itd.
W Chinach najpopularniejsze są kacze i kurze mielce smażone w głębokim oleju albo ugotowane w aromatycznym sosie. Oczywiście, istnieją również inne wersje, ale te dwie zdecydowanie wiodą prym. Ja, szczerze powiedziawszy, nie przepadam za wersją gotowaną. Nawet po wielu godzinach są one nadal twarde i ciężkie w gryzieniu. Zdecydowanie preferuję wersję "chipsową".
Wyobraźcie sobie, że sięgacie po aromatyczne, chrupiące, paprykowe chipsy ze świadomością, że do nie węglowodany, a czyste białko. Fajnie, co? :)

Składniki:
  • drobiowe mielce
  • dużo oleju
  • sól, chilli/papryka w proszku
Wykonanie:
  1. Po pierwsze, musimy przygotować mielce. Znajduje się w nich taka żółta błonka, którą koniecznie trzeba usunąć, inaczej mielce będą gorzkie. W tradycji chińskiej usuwa się je, a potem suszy i robi z nich lekarstwa, ale Wy możecie po prostu wyrzucić.
  2. Dokładnie myjemy, suszymy i kroimy na cieniutkie plasterki.
  3. Rozgrzewamy olej i smażymy w nim poplasterkowane mielce jak frytki.
  4. Po odsączeniu z tłuszczu przyprawiamy solą i papryką.
A teraz szepnę Wam na ucho tajemnicę: przyrządziłam tę potrawę tylko raz. Dlatego, że w Kunmingu w co drugiej tradycyjnej kunmińskiej knajpie podaje się nasze mielce smażone z chilli i drobiowymi jelitami jako przekąskę...

2015-11-20

白族扎染 bajskie nierównomiernie farbowane tkaniny

Podczas wycieczki do Dali zajrzeliśmy do jednej z pobliskich wioseczek słynących z "tie-dye". Jak sama nazwa wskazuje, chodzi o to, że tkaniny się wiąże i farbuje, co skutkuje nierównomiernym zafarbowaniem tkaniny. Angielska nazwa nie tylko jest łatwiejsza niż polska, ale w dodatku jest idealnym tłumaczeniem chińskiej nazwy "dżaran" 扎染. Pewnie dlatego tak trudno mi się przekonać do wersji polskiej...
W tej części Yunnanu wioseczek słynących z dżaran jest bardzo dużo; jest to jedna z tradycyjnych bajskich sztuk. Tak, sztuk - bo efektem nie są dość obrzydliwe nierównomierne plamiska na tiszertach, a wspaniałe, precyzyjne obrazy.
Najpierw ręcznie się wiąże materiał w supełki,





czasem nawet podszywając tkaninę cieniusieńkimi igłami. W każdej manufakturze istnieją matryce najpopularniejszych wzorów - często najpierw się zaznacza zmywalnymi farbami wzory, a dopiero później wiąże supełki.

Następnie tkanina jest wielokrotnie farbowana przy użyciu naturalnych barwników. Dzięki temu wielokrotnemu farbowaniu, choć materiał dość chętnie "puszcza farbę", to i tak bardzo długo zachowuje kolor. Już nie mówiąc o tym, że z każdym następnym farbowaniem kolor jest głębszy i piękniejszy... Tą częścią zajmują się inni artyści, którzy m.in. wymyślają ciekawe połączenia kolorystyczne poprzez rozwiązywanie części supełków między jednym a drugim farbowaniem i dzięki maczaniu tkanin w kadziach z rozmaitymi barwnikami. 
Później zostaje już tylko rozwiązanie supełków i wysuszenie materiału.








Naszym oczom ukazują się obrazy zwierząt i kwiatów, "malowane" na bawełnie, lnie, welwecie, jedwabiu czy nawet sztruksie - przy czym trzeba pamiętać, że tylko te dwie pierwsze opcje są naprawdę tradycyjne. Tak samo, wybierając różnobarwne materiały, warto pamiętać, że te najbliższe tradycji zawsze będą miały tło w kolorze indygo i wzór całkowicie biały (czy też beżowy w wypadku lnu).
W manufakturach można nabyć wiele wspaniałości: całe komplety ubrań, zasłony, obrusy, szale, szmaciane torebki czy kapelusze, a nawet komplety pościeli. 
W dawnej chińszczyźnie technikę tę nazywano zhaxie 扎缬 albo jiaoxie 绞缬 czyli po prostu wiązanie węzełków, a efekt - materiałem ze związanymi kwiatami 扎花布. Ponoć pierwsze wzmianki o tej sztuce pochodzą już z II w.p.n.e.; z całą pewnością ubrania tworzone tą metodą były popularne za czasów państwa Nanzhao. Za czasów dynastii Tang bajski dżaran wędrował z innymi specjalnościami regionu aż do cesarza!
Najpopularniejszymi barwnikami są urzet barwierski, Strobilanthes cusia, bylica i tym podobne rośliny, porastające gęsto Błękitne Góry.

Wzory są zaczerpnięte głównie z otaczającej rzeczywistości: motywy zwierzęce (ryby, motyle), kwiatowe itd., ale zdarzają się też motywy mające źródło w bajskiej mitologii.
Jeśli kiedyś się wybierzecie do Dali, dajcie się namówić na wycieczkę do manufaktury dżaranów. No chyba, że jesteście mało odporni na piękno, a portfel macie pustawy - wówczas pod żadnym pozorem nie dajcie się namówić na taką wycieczkę! Nie znam bowiem nikogo, kto wróciłby z takiej wyprawy z pustymi rękami...

PS. Część zdjęć dzięki uprzejmości Turkusowej Cioci.