Jak co tydzień, idę na mój ukochany targ. Przed targiem stoją wielkie tablice ze zdrowotnym kodem do skanowania: od ponad roku trzeba mieć zdrowotną aplikację na smartfon i skanować się przed wejściem do niektórych obiektów, np. muzeów, kin czy basenów. W zależności od tego, czy jesteśmy w strefie ryzyka czy też nie, kod może być zielony lub innego koloru. Konto w telefonie jest połączone z danymi z dowodu osobistego/paszportu. Pełna inwigilacja, ale też - bezpieczeństwo. To właśnie m.in. dzięki tym kodom możemy żyć prawie normalnie - bez strachu i bez lockdownów. Skanuję się więc posłusznie przed wejściem na targ i zakładam maseczkę. Zazwyczaj już nie chodzimy w maseczkach, ale nadal są one wymagane np. przed wejściem do parku czy autobusu. Również przed wejściem na targ. Jeszcze tylko bezdotykowe mierzenie temperatury (powyżej 38 stopni nie wpuszczają do miejsc użyteczności publicznej) i można wchodzić.
Nagle podchodzi do mnie strażnik z kwestionariuszem.
- Proszę wypełnić.
- Co to takiego?
- Kwestionariusz zdrowotny.
- Po co? Przecież zeskanowałam kod!
- Wszyscy obcokrajowcy muszą się zarejestrować.
- Od kiedy?
- Od początku pandemii.
- Pandemia trwa już półtora roku. Nigdy nie musiałam się rejestrować. Dlatego pytam: od kiedy trzeba się rejestrować?
- Od początku pandemii.
- Proszę pana, przychodzę na ten targ co tydzień mniej więcej od dziesięciu lat. Nigdy nie musiałam wypełniać żadnych formularzy. Również w trakcie pandemii, która trwa półtora roku, co tydzień tutaj wchodzę bez problemów. O co chodzi? Dlaczego nagle muszę się rejestrować?
- Wypełnij formularz, albo nie mogę cię wpuścić, bo jest pandemia.
Zdążył się zebrać spory tłumek, w tym sprzedawców, którzy mnie doskonale znają z widzenia. To nic nie pomogło. Musiałam wypełnić idiotyczny formularz, który nie dostarcza nawet połowy informacji, znajdujących się w zielonym kodzie zdrowotnym, który już zeskanowałam.
Podczas spaceru przez targ trochę ochłonęłam. Znajomi sprzedawcy śmieją się, żeby ukryć zakłopotanie. Oni też nie wiedzą, dlaczego akurat dzisiaj zostałam zatrzymana. Mówią tylko, żebym się nie denerwowała, bo przecież to i tak nic nie zmieni - jak mus, to mus. Nie przeskoczę tego, że jakiś nadgorliwy bałwan nagle sobie przypomniał, że mamy pandemię ani tego, że muszę wypełniać świstki, których nie musi wypełniać np. Amerykanin chińskiego pochodzenia, bo on nie wygląda na obcokrajowca, a ja tak. Nie przeskoczę tego, że raz jest tak, a raz inaczej. Nie przeskoczę tego, że wszystkie nowe przypadki COVID są lokalne, przynoszone przez Chińczyków, a i tak to nas trzyma się na celowniku. Nie przeskoczę również tego, że Chińczykom dopłacają za to, żeby wyrobili normę szczepionkową, a obcokrajowiec taki jak ja aktualnie nie może się zaszczepić nawet jeśli bardzo chce*. Nie mam żadnego wpływu na to, że już od dwóch lat nie byłam w Polsce i nie zanosi się na to, żeby było to dla mnie możliwe w ciągu najbliższego roku czy nawet dwóch. Straciłam pozorną kontrolę nad własnym życiem. Przestawiam mózg, żeby myśleć o zakupach i planach na dziś, a nie o tym wszystkim, na co i tak nie mam wpływu.
Głęboki oddech. Drugi. Trzeci.
Dalej jakoś pójdzie samo.
*Już niedługo będziemy się mogli szczepić - ponoć od 14 lipca rusza masowe szczepienie obcokrajowców w Kunmingu. Oczywiście nie będziemy mieć wpływu na to, którą z licznych chińskich szczepionek zostaniemy zaszczepieni.