Strony

2023-08-30

radosne cukierki XX

Kiepsko coś ostatnio z weselami. Ostatnie radosne cukierki dostaliśmy ponad rok temu! Nic to. Te mi trochę osłodzą te czasy.

Mamy i deklarację miłości 520 (To ponoć brzmi zupełnie jak "kocham Cię" po chińsku), i cukiereczki, które nawet samym opakowaniem zdradzają, że są weselne (łatwo poznać po znaku podwójnego szczęścia 囍). Moim faworytem są jednakże szalenie ostatnio popularne ciasteczka owsiane z niewielkim dodatkiem czekolady - to te w różowym opakowaniu. Jeśli będziecie mieć kiedyś okazję, koniecznie spróbujcie!

Radosne cukierki I
Radosne cukierki II
Radosne cukierki III
Radosne cukierki V
Radosne cukierki VI
Radosne cukierki VII
Radosne cukierki VIII
Radosne cukierki IX
Radosne cukierki X
Radosne cukierki XI
Radosne cukierki XII
Radosne cukierki XIII
Radosne cukierki XIV
Radosne cukierki XV
Radosne cukierki XVI
Radosne cukierki XVII
Radosne cukierki XVIII
Radosne cukierki XIX

2023-08-25

Park Dżakarandowy po sezonie

W czasie dżakarandowego sezonu wspominałam o powstaniu "dżakarandowego parku tematycznego", który z prawdziwym parkiem ma wprawdzie niewiele wspólnego, ale faktycznie jest dżakarandowy do kwadratu. Nie tylko mamy aleję dżakarand, dżakarandowe graffiti i dżakarandowe lody; wzdłuż "parku" umieszczone są rozmaite... hmmm... chciałam napisać atrakcje, ale to nie do końca atrakcje. Raczej: punkty cykania okołodżakarandowych fotek. O ile w sezonie były one tak oblepione ludźmi, że nie było nawet po co podchodzić, o tyle teraz, gdy dżakarandy zielenią się już przepięknymi pierzastymi gałęźmi, żywego ducha tam nie było. Nas zresztą też by tam nie było, gdyby nie to, że Dżakarandowa Aleja jest po drodze do naszej ostatnio ulubionej restauracji. Dobrze, że jest po drodze! Dzięki temu Tajfuniątko mogło mieć regularną sesję zdjęciową. Fotografem jest oczywiście zawsze zakochany w Tajfuniątku tatuś...
Co ten Kunming ma w sobie takiego, że uwielbiam po nim spacerować? Zimą, latem, wiosną, jesienią. Rano, w południe, popołudniami, wieczorami i w nocy. Sama, z rodziną, z przyjaciółmi i z turystami. ZB się śmieje, że to nieprawda, że lubię Kunming, ja po prostu lubię chodzić, ale to nie do końca tak. Zanim wyjechałam na studia, nigdy nie chodziłam po mieście dla samego chodzenia po mieście. Obojętnie czy w Bytomiu, czy w Krakowie - moje spacery zawsze miały jakiś bardzo konkretny cel. W dodatku zazwyczaj były pospieszne, bo - zawsze miałam za mało czasu. Teraz czasu mam mniej, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Wykradam go garściami, a czasem ledwie pasemkami, ile się da. Cieszę oczy, daję odpocząć głowie, zapewniam sobie porcję ruchu. Tak, tak, to wszystko prawda. Ale najważniejsze, że za każdym razem od nowa przekonuję się, że kocham miejsce, w którym mieszkam.

2023-08-21

badminton

Niecałe dwa lata temu zaczęłam grywać ze znajomymi ZB; kiedy dołączyłam do grupy, byłam tak cienka, że aż wstyd. Teraz z dumą mogę powiedzieć, że obecnie mogę pokonać na korcie wszystkie babki poza jedną, a także paru facetów - zwłaszcza, jeśli oni akurat mają zły dzień, a ja dobry. Gorzej mi idzie w deblu; nadaję się tylko do bycia w parze z ZB, bo on zna moje możliwości lepiej niż ja sama i zawsze mnie asekuruje. 

Nieoczekiwanym atutem badmintonowych spotkań okazało się nawiązanie kilku miłych znajomości. Przyjaźniami bym ich nie nazwała, ale lubimy ze sobą wzajemnie spędzać czas nie tylko na korcie; czasem razem jadamy, chadzamy na kawę, pomagamy sobie w razie nieoczekiwanych komplikacji. Właściwie nie wiem, dlaczego mam takie opory przed nazwaniem tych znajomości przyjaźniami. Może czas na zredefiniowanie słowa "przyjaźń" w moim słowniku?

Kondycja coraz lepsza; na pewno pomaga też częste jeżdżenie na rowerze (godzina dziennie, żeby dotrzeć do pracy i z powrotem) i ogólny tryb życia. Może kiedyś uda się zrzucić kilka kilogramów, żeby jeszcze lepiej mi się biegało. Mądrze zrobiłam, gdy zadbałam o to, by praca nie kolidowała z badmintonem... 

Z racji lepszej kondycji rzadziej cykam badmintonowe fotki. Dawniej robiłam to, gdy zdychałam i musiałam odpocząć przed następną rozgrywką. Dziś prawie nie schodzę z kortu. A może raczej: nie schodziłam. Jeszcze dwa miesiące temu byłam z siebie szalenie zadowolona: czterdziestka na karku, a może grać dwie godziny z rzędu w badmintona! Nieźle! A potem przyszedł covid. Zachorowała cała nasza podstawowa komórka społeczna, ale zaczęło się ode mnie (przywlokłam z przedszkola). Sam covid miał u mnie postać mniej więcej grypy, ale tak ciężkiej, że ZB musiał mnie karmić i prowadzać do toalety. Teraz, po dwóch miesiącach, niby wszystko jest w porządku, ale wydolność mi się zmieniła. Mam problem z wejściem na nasze drugie piętro; pod drzwiami próbuję opanować zadyszkę. Trasa do pracy dawniej zajmowała mi 20 minut, a teraz około pół godziny, bo na nieszczęście mam spory kawałek pod górkę. Czuję się niby dobrze, ale zaczęłam ucinać sobie dwugodzinne drzemki w środku dnia, bo bez nich nie jestem w stanie dotrwać do wieczora. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do formy. Bardzo tego potrzebuję.

zdjęcie sprzed niecałych dwóch lat. Ależ mi włosy urosły!
PS. Wpis sponsorują rozpoczynające się dziś mistrzostwa świata w badmintonie, które oboje z ZB będziemy śledzić w napięciu.

2023-08-16

jurorka

Jakiś czas temu odezwała się do mnie znajoma, wykładowczyni jednego z kunmińskich uniwerków, z pytaniem czy aby na początku sierpnia nie miałabym kilku wolnych dni i czy nie chciałabym zarobić kilku groszy. Miałam i chciałam, więc skontaktowała mnie z osobą, która miała wszystko zorganizować. Okazało się, że na początku sierpnia odbywał się finał prowincjonalnego konkursu języka angielskiego i na gwałt szukają jurorów. Ponieważ mam zerowe doświadczenie w tej dziedzinie i ponieważ lubię podejmować wyzwania, zgodziłam się z radością, tym większą, że organizatorka okazała się być bardzo miłą i kompetentną osobą. Ku mojemu największemu zdumieniu, okazało się, że to już 19. edycja owego konkursu (nigdy wcześniej o nim nie słyszałam). Poza tym okazało się, że wszyscy inni jurorzy to profesorki anglistyki kilku yunnańskich uniwersytetów. 

Znając poziom angielskiego w Yunnanie, poziom angielskiego nauczanego w podstawówkach i ogólnie będąc raczej w temacie, spodziewałam się... hmmm... no, nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie ośmioletnich dzieci tworzących na poczekaniu zabawne historyjki w obcym języku. Kilkoro uczestników rozwaliło system, jak yijskie dziewczę, śpiewające po angielsku przy własnoręcznym akompaniamencie guzhengu, Kantonka, która zrobiła regularny stand-up, a także dziesiątki innych uczestników. 

To były ciężkie dwa dni. Pracowałyśmy od 8.30 do 18.30 z przerwą na lunch, a drugiego dnia skończyłam sporo po dziesiątej, bo chciałyśmy dać dzieciakom i rodzicom możliwość zadawania pytań. Przepracowanie i ogólne zmęczenie odsypiałam i odchorowywałam (niestety!) następny tydzień. Ale... Było warto. Miałam okazję uczestniczyć w czymś znaczącym. Wierzę, że moje pep talki sprawiły, że w dzieciaki wstąpiła nowa siła i nadzieja, że mogą osiągnąć wszystko.

Dodatkową korzyścią tego wyjazdu jest fakt, że znalazłam kilka nowych koleżanek, z którymi już po dwóch dniach znajomości dogadywałam się lepiej, niż z większością mojego przedszkolnego zespołu po roku. Nikt tu nie patrzył na mnie jak na raroga, który snuje jakieś odjechane wizje; moje komentarze spotykały się z sympatią, a każde nasze spotkanie zmieniało się w fascynujące rozmowy. Brakowało mi takich ludzi wokół. Brakowało mi defaultowego traktowania mnie jak osoby równej sobie. Brakowało ludzi którzy, sami władając bardzo dobrze językiem obcym, doceniali to, jak ja radzę sobie w dwóch językach obcych: w jednym żyjąc, w innym pracując. Nagle poczułam się tak bardzo na swoim miejscu! A jeszcze lepsze samopoczucie pojawiło się, gdy dostałam pierwsze dwie propozycje pracy. 

Może nadszedł czas zmian?...

2023-08-11

Dzień targowy na Kawalerskiej Stomiźnie

Pamiętacie Kawalerską Stromiznę? Tę maleńką uliczkę łączącą Szmaragdowe Jezioro z Lasem Kultury. Już kiedy pojawiły się na niej rzeźby przypominające historię miejsca, a także odnowiono bruk, zaczęło być przyjemnie. Ale teraz jest jeszcze lepiej! Od czasu do czasu ulica zostaje bowiem zamknięta dla ruchu. Zamienia się w targ, zapchany rozmaitymi straganami, z których zdecydowana większość jest szalenie interesująca! To właśnie tu można kupić rozmaite pamiątki z Kunmingu - a muszę Wam powiedzieć, że w Kunmingu miejsc z pamiątkami jest naprawdę bardzo mało. Można napić się profesjonalnie zaparzonej herbaty bądź kawy. Zaopatrzyć się w rękodzieło. Zjeść lokalne przekąski. Ochłodzić się turystycznymi lodami.
stragan Orientalnej Księgarni, specjalizującej się w książkach związanych z historią regionu.
Przy straganie z kawą - sadzonki kawowe
bajskie tkaniny

Bardzo przyjemne (choć tłoczne) miejsce do zakończenia spaceru nad Szmaragdowym Jeziorem. Jest tylko jeden szkopuł: nikt nie wie, kiedy nastąpi kolejny dzień targowy. Szukałam tej informacji we wszystkich dostępnych źródłach, ale wiadomo tylko, że dni targowe są i będą organizowane nieregularnie. 

Ech, szkoda! Tak mi się tęskni za tajpejskimi nocnymi targami, że nawet ta namiastka sprawiłaby mi dużą frajdę...

2023-08-07

jesienne tuczenie 貼秋膘

Dziś, zgodnie z tradycyjnym kalendarzem agrarnym, wypada Początek Jesieni 立秋, jedna z dwudziestu czterech tradycyjnych "pór roku". Jedną z tradycyjnych aktywności tego dnia jest... ważenie się. Należy porównać wagę z tą uzyskaną w pierwszy dzień lata (w tym roku wypadł on piątego maja). Jeśli w trakcie lata się schudło, mawiano, że lato było "gorzkie" 苦夏 - co w chińskim jest synonimem ciężkiej pracy. No i oczywiście chciano to sobie natychmiast odbić, bo zgodnie z tradycyjnymi poglądami Chińczyków, osoby chude były bardziej narażone na rozmaite choroby - vide znak chudości 瘦 zawierający chorobowy klucz 疒 chuáng. No a ponieważ większość ludzi oczywiście chudła w trakcie gorącego i pracowitego lata, narodziła się tradycja "jesiennego tuczenia". Znaczy, dbania o własne zdrowie, aby zbyt szczupłym nie być, bo chucherka niezdrowe są, olaboga... 

Czym Chińczycy uzupełniają jesienne niedobory? Przede wszystkim mięsem. Głównie duszonym, ale zdarzają się także mięsa na zimno czy po prostu wsadzone do pierogów. Głównie wieprzowina, choć oczywiście w różnych rodzinach/regionach panują rozmaite tradycje - niekiedy jada się kurczaka, kaczkę, a nawet ryby. Z drugiej strony należy ograniczyć ostre przyprawy oraz zrezygnować z produktów smażonych. Poza mięsem należy spożywać produkty, które (zgodnie z chińską medycyną) będą chronić płuca: kłącza lilii, nasiona lotosu, same lotosy, pochrzyn czy boczniaki. 

Tradycja wywodzi się z Pekinu, Hebei i Północnego Wschodu - osobiście uważam, że to dlatego, że panuje tam ostrzejszy klimat, a co za tym idzie - trzeba się najeść na zapas, żeby ochronna warstewka tłuszczu chroniła przed zimnem. 

Poza jesiennym tuczeniem znany jest tam także zwyczaj "gryzienia jesieni" 咬秋. Oznacza to jedzenie typowo jesiennych produktów, np. rozmaitych dyniowatych, które mają zapobiegać późniejszym kłopotom żołądkowym. 

Początek jesieni z dawien dawna był też ważnym momentem rozpoczęcia zbiorów. Istnieje powiedzonko: 立秋開頭坐一坐,來年春天要捱餓 (w wolnym tłumaczeniu: kto w początek jesieni siada, ten na przednówku się nie najada), które przypomina o tym, że początek jesieni to nie wytchnienie po ciężkiej pracy, a ostatni etap znoju. Zresztą powiedzonek rolniczych związanych z początkiem jesieni było dawniej sporo - były to głównie ludowe wróżby dotyczące warunków atmosferycznych: o możliwych suszach czy powodziach, o deszczach, wietrze, a przede wszystkim: czy zbiory będą dobre. Dziś mało kto pamięta te powiedzonka, a nawet jeśli pamięta - traktuje raczej z przymrużeniem oka, traktując jak nieszkodliwy folklor. Za to do samego jesiennego tuczenia niektórzy naprawdę podchodzą szalenie poważnie. 

A ja? Cóż. Szczerze powiedziawszy, po covidzie znacznie spadła mi wydolność, a apetyt pozostał bez zmian. Ewidentnie nie mam za sobą "gorzkiego lata". Jesienne tuczenie odpuszczę sobie więc i ruszam do ćwiczeń, dzięki którym mam nadzieję pozbyć się sadełka... 

Słówka na dziś: 

  • 貼秋膘 jesienne tuczenie 
  • 貼 [贴] tiē - dodać, suplementować, dokleić 
  • 秋 qiū - jesień 
  • 膘 biāo - tłuszcz hodowlanego zwierzęcia; sadło

2023-08-02

Raj pierwszej miłości Fang Si-chi

Książka Lin Yìhan to doskonałe lekarstwo na głęboko zakorzenione i trudne do wyplewienia wpędzanie ofiar przemocy w poczucie winy. To również (niestety!) doskonałe lekarstwo na głębokie wewnętrzne przekonanie, że winny, jeśli jest znana jego tożsamość, nie uniknie kary. I wreszcie: to opis koszmaru każdej matki. 

Nie powiem nic o warstwie literackiej. Umknęła mi. Tak głęboko wczułam się w historię, że nie potrafiłabym sklecić nawet dwóch zdań na temat narracji. 

Nigdy po tę książkę nie sięgnę po raz drugi. Ale też nigdy jej nie zapomnę. 

No i, do licha ciężkiego, uczmy swoje córki! Rozmawiajmy z nimi. Pokazujmy nie tylko piękno świata, ale i zło. Bez paranoi, ale też bez ogródek. Zasługują przecież na szansę obrony... 

PS. Warto przeczytać słowo od tłumacza.