Strony

2023-12-31

sylwestrowo

Jako podsumowanie roku postanowiłam z każdego miesiąca wybrać jedno zdjęcie, które pokazuje coś ważnego. Nie o wszystkim pisałam na blogu, ale jeśli się pokrywa, to wrzucam również linki. 
Styczeń:
W styczniu zaczął się Rok Królika
Luty:
Cosezonowa wyprawa do Magnoliowej Świątyni 
Marzec:
Nasza pierwsza wspólna wizyta w głównej części Ogrodu Botanicznego
Kwiecień:
maraton w Shiping
Maj:
wspólny spacer pod dżakarandami
Czerwiec:
kolejny wspólny bieg, tym razem w Kunmingu
Lipiec:
Weekend na yunnańskiej wsi zabitej dechami
Sierpień:
Wycieczka do Tonghai (na zdjęciu wejście do parku Eleganckich Gór)
Wrzesień:
Wspólne świętowanie urodzin ZB
Październik:
Wycieczka na pola herbaciane w Pu'er i stworzenie naszej pierwszej herbaty
Listopad:
Tort, którego nie musiałam sama sobie upiec
Grudzień:
Wycieczka do darmowego obecnie parku Expo

Każdy wybór jest bardzo ale to bardzo stronniczy. Tak pokazane życie jest instagramowe i wręcz obrzydliwie spokojne! Gdzież tu problem z covidem, na którego zapadliśmy po kolei i było tak ciężko, że aż strach? Gdzie fakt, że po covidzie miałam przez pół roku zadyszkę nawet po wejściu na pierwsze piętro? Gdzie kłótnie (tak tak, nawet nam się zdarza...) i ciche dni? Gdzie te miesiące, podczas których ani raz nie udało mi się pójść na kawę z którąś lubianą przeze mnie osobą? Gdzie nieprzespane noce? Gdzie miotanie się przed podjęciem decyzji, że jednak nie podpiszę następnego kontraktu z dotychczasowym miejscem pracy? Gdzie decyzja o rozpoczęciu terapii, gdy okazało się, że już nie daję rady? Gdzie potrącenie przez skuter i kolejna tu-popatrz-blizna do końca życia? Gdzie uszkodzenie mięśnia pośladka i płacz przy każdym korzystaniu ze schodów (a windy nie mamy)? Gdzie złe słowa od osób, które uważałam za bliskie? Gdzie niespełna dwutygodniowy wypad do Polski, który był najtrudniejszą wyprawą w moim życiu?... 
Świadomie wybieram ciepłe, rodzinne zdjęcia. Chcę zapamiętać dobre chwile, a jestem już wystarczająco dojrzała, by wiedzieć, że o wszystkim kiedyś zapomnę, jeśli nie będę chciała o tym pamiętać i trochę nad tym popracuję. Wolę zachowywać w pamięci obrazy nas razem, nas szczęśliwych, nas rozumiejących muzykę duszy, nas nierozłącznych.
Przetrwaliśmy. Nadal się kochamy, nadal się do siebie uśmiechamy, nadal mamy tyyyyle wspólnego, nadal lubimy razem spędzać czas. To się pewnie jeszcze zmieni (już się boję momentu, gdy Tajfuniątko będzie nastolatką) - ale cieszmy się tą chwilą. Szczęśliwego Nowego Roku!

2023-12-29

变·同 One is Many

Jeszcze we wrześniu miałam okazję podziwiać wystawę dotyczącą wykorzystania tradyjnej chińskiej kaligrafii w malarstwie współczesnym - a może wykorzystania współczesnych technik malarskich w chińskiej kaligrafii? Fascynujące dzieła. Niektóre mogłyby być fotografiami, a jednak są namalowane pędzlem. W innych subtelna kaligrafia zmienia się w graffiti. Niektóre wykorzystują klasyczne motywy i współczesne podejście, a inne - współczesne tematy i tradycyjną kreskę. Fantastyczne!

2023-12-27

Cztery wesela (całe szczęście obyło się bez pogrzebu)

W ramach przerwy świątecznej proponuję lekką rozrywkę - francuską komedię Za jakie grzechy, dobry Boże?. Nie dość, że w sposób szalenie zabawny pokazuje zderzenie betonu z multi-kulti, to jeszcze z ciepłym humorem i bardzo optymistycznie pokazuje, co z tego zderzenia mogłoby się narodzić. Oby nasza cywilizacja szła właśnie w tę stronę! Oczywiście, skoro polecam film na blogu, mamy też wątek chiński :)

2023-12-24

Jaką rybę przyrządzimy na Święta?

Różnie bywało. Były smażone, pieczone, na parze. Były ostre, słodko-kwaśne, w czerwonym sosie (mmmm, galaretka palce lizać!). Były gatunki powszechnie znane, ale również nasze, tutejsze, endemiczne. Było przy nich dużo roboty albo cokolwiek mniej. Od paru lat zazwyczaj przygotowywałam po prostu jakieś sushi z łososiem czy tuńczykiem i to by było na tyle, jeśli chodzi o zachowanie tradycji. Tym razem jednak planujemy hit syczuańskiej kuchni - rybną kwaśnicę 酸菜鱼.
   
W skrócie: filetujemy rybę, krojąc ją na cieniuchne plasterki. Na reszcie mięsa z kręgosłupem i głową (bez skrzeli, bo gorzkie!) gotujemy rybny bulion doprawiony dużą ilością imbiru. Następnie obsmażamy jeszcze trochę imbiru plus chilli i czosnek, a jeśli bardzo lubimy smak drętwo-ostry, to jeszcze pieprz syczuański, a na obsmażone przyprawy wrzucamy kiszonkę naszego wyboru - w wersji syczuańskiej najczęściej będzie to kiszona gorczyca, ale w Yunnanie mamy wiele niekanionicznych wersji, o czym później. Do tego dolewamy nasz bulion, a gdy całość zacznie wrzeć, dodajemy nasze plasterki ryby, najlepiej zamarynowane wcześniej w winie ryżowym i obtoczone w mące ziemniaczanej/kukurydzianej, ewentualnie z dodatkiem białka. 
Wspominałam jednak o niekanonicznych yunnańskich wersjach. My będziemy celować raczej w smak podobny do tego, który pokochaliśmy w Pu'er:
Dodano sporo rozmaitych ziół, raczej z puli spotykanej w Tajlandii czy Laosie niż w Syczuanie. Chilli nadal było sporo - trzy rodzaje, w tym świeży, marynowany i prażony, ale smak - obłędny!
Na dziś tyle, kochani. Nie miałam mocy przerobowych na świąteczne pocztówki z Tajfuniątkiem czy mną w roli głównej, na kolędy na saksofon z akompaniamentem czy choćby na jakieś bardziej osobiste życzenia. Ba! Nie miałam mocy przerobowych do tego stopnia, że na wigilijnym stole poza rybą pojawi się tylko barszcz z torebki (z ziemniakami) i piernik oraz pierniczki (dary Przyjaciół). Ubierać choinkę i przystrajać co się da będziemy dopiero dziś. Ubrani przez cały dzień w dwie warstwy ciepłych piżam, bo w Kunmingu 6 stopni i nie mam zamiaru ubierać się elegancko, skoro mogę ciepło.
Biorę więc głęboki oddech, patrzę na nieogarnięte mieszkanie, nieogarnięte Święta i nieogarniętą mnie i życzę samej sobie, żebym już zawsze potrafiła odpuścić. Żebym była wyspana, wypoczęta, niezestresowana, żebym uśmiechała się do tych najważniejszych osób, które całe szczęście mam przy sobie i żebym potrafiła machnąć ręką na resztę. 
I Wam, moi mili, życzę tego samego.

Update z wieczora: dzięki ogólnemu brakowi spiny zdołaliśmy jednak wspólnie pomuzykować świątecznie, ku wielkiej radości całej rodziny. Odpoczywajcie i róbcie to, co dla Was ważne i przyjemne. Wesołych! 

2023-12-21

Meczet w Jianshui 建水清真寺

Za każdym razem tak samo mnie zdumiewają meczety wyglądające jak chińskie świątynie, różniące się od buddyjskich czy taoistycznych na pierwszy rzut oka tylko kolorystyką: często mają zielone dachy i białe ściany, nie ma tu nigdzie czerwieni. Tym razem jednak pewnie w ogóle przegapiłabym budynek - ładny, drewniany, z zielonym dachem - gdyby nie napis Wielki Meczet 清真大寺 nad wejściem. Ach! Obok na ścianie napis po chińsku: patriotyzm to część wiary 爱国是信仰的一部分. Coś jak Bóg, honor, ojczyzna, ale inaczej - bo w Chinach jest wielu bogów, którzy zresztą z honorem niekoniecznie mają jakikolwiek związek, a poza tym wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że na świątyniach buddyjskich czy taoistycznych nikt takich haseł nie pisze. Pojawiają się za to tam, gdzie są muzułmanie i... chrześcijanie. Bo to rebelianci i trzeba im przypominać, że wiara wiarą, ale o miłości do Chin nie wolno zapominać. Nie jest to zresztą wynalazek współczesnych władz chińskich ani nawet pogląd narzucany muzułmanom chińskim wbrew ich woli. Tak naprawdę już za Mingów i Qingów istniało w Yunnanie sporo muzułmanów, którzy poza znajomością Koranu potrafili się też wykazać znajomością pism konfucjańskich; te wykształciuchy postulowały połączenie jednego z drugim ("回儒一体") dla uzyskania idealnego kodeksu. Jednym z najsłynniejszych chińskich muzułmanów parających się piórem i próbujących odpowiedzieć na problemy tutejszych muzułmanów był Yusuf Ma Dexin, daleki potomek pierwszego obsokrajowca, który rządził Yunnanem, o którym zresztą warto poczytać, a który kiedyś odwiedził Jianshui (w tamtych czasach - Lin'an). 

Samo Jianshui, pełne mniejszości etnicznych i ludzi rozmaitych wyznań, wydaje się doskonałym miejscem dla kultywowania dialogu konfucjańsko-muzułmańskiego. Pierwszy jianshuiski meczet powstał niewiele później od Świątyni Konfucjusza, czyli ma już ponad siedem wieków. Jednak od 2007 roku jest właściwie cały czas w remoncie, a dla wygody wiernych powstała nowa świątynia. I tu faktycznie widać, jak próbuje się wprowadzić w życie połączenie zasad islamskich z konfucjańskimi - na ścianach cytaty z Koranu a tuż obok cytaty z Konfucjusza. Zgodnie z muzułmańskimi założeniami nie ma tu oczywiście żadnych malowideł przedstawiających ludzi, jednak chińskie kaligrafie związane np. z czterema skarbami gabinetu też tu przysiadły w kąciku. Współcześni muzułmanie - ci, którzy zostali zaakceptowani przez oficjalne władze, czyli ludzie zajmujący wysokie stanowiska w chińskich stowarzyszeniach muzułmańskich - powiadają, że jeśli chodzi o kompas moralny islamu i konfucjanizmu, jest on bardzo zbliżony, tak samo jak tradycyjne chiński wartości współgrają z głębokim humanizmem islamu. I tak właśnie, dążąc do fuzji tych dwóch systemów filozoficzno-religijno-wszelkich innych, u wygiętych chińskich dachów powieszono chińskie dzwoneczki, na ścianach wypisano chińskie kaligrafie i konfucjańskie idee, a na wszelkie zastrzeżenia, że przecież w islamie nie robi się tego a tego - zawsze jest jedna reakcja: każda religia, nawet islam, może wchłonąć coś dobrego i pięknego a pochodzącego z innej religii. W Koranie nie ma szczegółowych instrukcji odnośnie stylu architektonicznego, za to pojawia się zalecenie, by wchodząc między wrony krakać jak one. 

I tak właśnie co tydzień modli się tu kilkuset z mieszkających w Jianshui kilku tysięcy muzułmanów, a w Ramadan i ważne muzułmańskie święta przybywają tu tysiące ludzi. A jednocześnie, skoro patriotyzm ma być częścią wiary, we wszystkie chińskie święta państwowe powiewa tu chińska flaga i wybrzmiewa chiński hymn. Do tego, że niemuzułmanie jadają w halalowych knajpach, wszyscy w Chinach są przyzwyczajeni. W drugą stronę rzadziej to działa, ale też się zdarza. W Jianshui ekumenizm wzniósł się o dwa poziomy wyżej: nie tylko same mury świątyni stanowią tego świadectwo. Jianshuiczycy mówią, że często widzą jianshuiskiego imama podróżującego czy też spotykającego się z głównym mnichem najważniejszej lokalnej świątyni... buddyjskiej. Ponoć kiedys zdarzyło się, że ujrzawszy ich razem, pewien policjant przybiegł w nerwach, chcąc ich na wszelki wypadek rozdzielić, a oni ze śmiechem powiedzieli mu, że nie rozumie idei harmonii społecznej, tak ważnej w dzisiejszych Chinach...

Tuż obok świątyni znajduje się muzułmański... hmmm... luksusowy pensjonat, cały w drewnie, z ogrodem, jeziorkiem i innymi takimi. Można tam przysiąść na chwilę z herbatą, nawet jeśli jest się innowiercą.

2023-12-17

Kroniki dziwnych bestii

Lektura zajęła mi ładnych kilka dni. Choć historie były wciągające i nieźle napisane, szkatułkowość i niespójności czasowe spowodowały, a także irytacja główną bohaterką sprawiły, że trochę się męczyłam. A jednak - warto było. Po pierwsze bestialskość ludzi i humanizm bestii były tu świetnie rozegrane. Po drugie: jeszcze nie czytałam współczesnej chińskiej prozy tak świetnie korespondującej z dawnymi chińskimi bestiariuszami. Po trzecie - i dla mnie chyba najważniejsze - całość odczytałam jak daleko idącą satyrę na współczesne społeczeństwo chińskie. Choć całość dzieje się w wyimaginowanym mieście, problemy społeczne, które się tu pojawiają, mogłyby równie dobrze zostać zaczerpnięte z pierwszych stron chińskich gazet. Czytanie Kronik... jako dzieła fantastycznego byłoby samo w sobie dość interesujące, jednak tak naprawdę najwięcej satysfakcji sprawiło mi znajdowanie odniesień do polityki chińskiej ostatnich siedemdziesięciu lat i szukanie właściwego kontekstu w świecie realnym. W związku z tym była to lektura bardzo zajmująca. 

PS. Koniecznie przeczytajcie posłowie tłumaczki, która zresztą zna autorkę, Yan Ge, osobiście.

2023-12-15

通海古城 Starówka w Tonghai

Miasteczko Tonghai liczy sobie ponad sześćset lat. Do dziś zachowały się w lepszym lub gorszym stanie dwadzieścia cztery ulice. To dużo czy mało? Trudno odpowiedzieć. Nie tylko dlatego, że ulica ulicy nierówna; niektóre są króciuchne, inne przydługie; jedne bogate, drugie ubogie; jedne główne, a inne to zakamarki, na które trudno trafić. Przede wszystkim - ta tak zwana starówka jest wciąż odnawiana i choć na budynkach pysznią się tabliczki informacyjne ukazujące historię poszczególnych budynków, dziś już te budynki są sklepami, hostelami bądź restauracjami typu fast food, a stary, nierówny, wyślizgany bruk zamienił się w sztampowe płyty.

Dawnymi czasy Tonghai, zamieszkane nie tylko przez Hanów, ale też przez muzułmanów Hui i kilka innych grup etnicznych (przede wszystkim Mongołów, Yi i Hani), było ponoć szalenie ciekawe architektonicznie; domostwa zamieszkałe przez ludzi o różnych wyznaniach, zwyczajach i o różnym sposobie życia stanowiły namacalny przykład tych różnic. Dziś różnice te się zatarły; czy to znak czasów czy tylko niestarannej konserwacji zabytków? A może zawinił prosty fakt, że te zabytki cały czas pełnią funkcje użytkowe? Zapewne zawsze były reperowane na bieżąco, bez prób zachowania dawnego charakteru. Ważne, żeby nie kapało na głowę, a nie to, czy aby dach jest wywinięty zgodnie z mingowskimi założeniami estetycznymi... 

Wszystkie drogi prowadzą do Kuige 奎阁, Pawilonu Kroczowego, znajdującego się w sercu starego miasta. Wędrujemy tonghajskim brukiem, myszkując między zaułkami, ale po jakimś czasie zawsze wracamy do tego pawilonu, odnowionego, lśniącego wręcz nowością. Teraz nie ma po co zawieszać na nim oka, jednak za czasów, gdy Tonghai było przystankiem na Szlaku Końsko-Herbacianym, na pewno był najważniejszym punktem orientacyjnym. Oczyma wyobraźni widzę zarówno rozkwit miasteczka, istotnego nie tylko z racji umiejscowienia na najważniejszym szlaku handlowym, ale również dlatego, że Świątynia Konfucjusza była centrum naukowym - wyszły stąd setki wykształciuchów. Widzę też oczyma wyobraźni, jak zbudowano kolej yunnańsko-wietnamską i po 1910 roku Tonghai powoli acz nieubłaganie zaczyna umierać.

Osobiście sądzę, że tonghajska starówka nie nadaje się do zwiedzania. Myślę za to, że miło byłoby po niej pomyszkować podczas dłuższego pobytu. Zobaczyć, kto jest lokalny, a kto tylko przyjechał robić biznesy; kto jest z jakiej grupy etnicznej, poobserwować zwyczaje tutejszych ludzi... Cóż. Może kiedyś się uda?