Tysiąc z kawałkiem lat temu zbudowano tuż przy
Dali Świątynię Chongsheng 崇聖寺 wraz z jej trzema pagodami. Jednym z rzemieślników, pracujących nad tym cudem, był nieśmiertelny o imieniu Weichi Gongtao (尉遲恭韜). Na czas budowy zamieszkał w pobliskiej wiosce, u pary bezdzietnych rybaków. A byli oni ludźmi o złotych sercach, więc do swego gościa odnosili się z szacunkiem i troską, dbając o jego wygodę i samopoczucie. Traktowali go serdecznie, jak bliską rodzinę, a on im odpłacał tym samym.
Gdy skończono budować pagody, a mistrz Weichi miał opuścić wioskę, postanowił nagrodzić ich również nieśmiertelnością. Gdy staruszkowie posnęli, przyniósł półtora kilo mąki i upiekł z nich dwa ciastka.
Następnego dnia staruszkowie odprowadzili mistrza Weichi pod pagody, okraszając pożegnanie obfitymi łzami; on zaś wyciągnął z tobołka ciastka i, podając je staruszkom, rzecze: "Tyle lat żeście się mną opiekowali i dogadzali mi we wszystkim, zmęczeni i postarzali, a ja poza tymi dwoma ciastkami nie mam dla Was nagrody. Weźcie je, proszę, i zjedzcie, gdy tylko wrócicie do domu. Mam nadzieję, że się wkrótce znów spotkamy".
Kiedy jednak staruszkowie wrócili do domu i już-już zamierzali spożyć ciastka, do ich domu wparzyła siostrzenica, mówiąc, by ich nie jedli. Siostrzenica mieszkała po sąsiedzku; traf chciał, że przyuważyła jak mistrz Weichi poprzedniego dnia miesi ciasto. Zabrakło mu podówczas wody, więc splunął był w ciasto, żeby je dobrze wyrobić. Gdy powiedziała to staruszkom, z obrzydzeniem spojrzeli oni na ciastka, połamali je na kawalątka i nakarmili nimi koguta i trzodę chlewną. Któż mógł przypuścić, że właśnie wtedy wydarzy się cud?! Stare kogucisko i tłusta maciora z prosiakami w okamgnieniu zmienili się w złotego koguta i złote świnie, błyszczące w świetle słońca. Staruszkowie i siostrzenica przetarli oczy ze zdziwienia, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Po chwili staruszek oprzytomniał i chciał koguta złapać, ten jednak wbił się w powietrze, przysiadł na chwilę na jednej z pagód, a potem odleciał w siną dal. Szukając bezpiecznego schronienia, obleciał bez mała cały świat, jednak koniec końców wrócił do naszych trzech pagód i usiadł na wierzchołku jednej z nich.
Siedem złotych świń udało się staruszkom zagnać do chlewu i zamknąć. Gdy o cudzie tym usłyszeli wioskowi, przybiegli pooglądać złote świnki i pogratulować staruszkom nagłego szczęścia.
Posiadającym dom wypełniony żywym, chrząkającym bogactwem staruszkom ani przez myśl nie przeszło, żeby przepuścić pieniądze na madżonga ani żeby schować je samolubnie w skarpetce. Chcieli się podzielić ze wszystkimi. Gdy się o tym dowiedział lokalny bogacz, zły oczywiście, zwołał jeszcze do kompletu skorumpowanych urzędników i ich bandziorów, żeby świnki ukraść. Staruszkowie starali się im zagrodzić drogę; niedobrze na tym wyszli. Bogacz machnął raz łapskiem, a staruszek przywitał się z ziemią. Jednak maciora nie w ciemię bita, przyskoczyła do bogacza, tryknęła go raz a dobrze, a on tak rąbnął, że krwawił jak zarzynane, nomen-omen, prosię i jeszcze sobie głowę rozbił. A maciora harcuje dalej: tryks! tylnymi raciczkami wypchnęła bandziorów z podwórka staruszków i tak po kolei rozprawiła się z urzędasami, aż posiniaczeni byli jak śliweczki i tylko patrzeć, czy równo puchną. A złota maciora z prosiaczkami umknęła nad
Jezioro Erhai, gdzie próżno by ich szukać.
Gdy złote świnki uciekły, staruszkowie byli mocno zawiedzeni. Nie rozpaczali jednak nad utratą bogactw. Złościli się tylko na chciwość bogacza i urzędników, przez którą świnki musiały uciec z domu, świnki, które były ostatnią pamiątką po mistrzu Weichi. Całą noc oka zmrużyć nie mogli, więc gdy tylko wstał świt, poszli pod chlewik rozpaczać. A tu niespodzianka! Coś w chlewiku błyszczy! Wchodzą do środka, a tam... Nie, nie świnki. Po prostu, świńskie łajno zmieniło się w dziesięć sztabek złota!
Uszczęśliwiony staruszek mówi: "nie możemy zachować ich dla siebie. Nam wystarczy jedna sztabka, resztę podzielimy sprawiedliwie między sąsiadów". Ale nawet posiadając sztabkę złota staruszkowie nie zmienili ani na jotę stylu życia. Żyli oszczędnie, a staruszek co dnia wyruszał na połów.
Dnia pewnego wiosłował sobie staruszek po Jeziorze Erhai, niezmordowanie rzucając sieci, pech jednak chciał, że nie ułowił ani jednej ryby. Właśnie gdy miał zbierać sieci i wracać do domu, oślepił go blask. A co to? Przecie to złoty łańcuch, którym była uwiązana świnia! Początkowo zamierzał pociągnąć łańcuch i zaprowadzić świnię do domu, im dłużej jednak nad tym myślał, tym bardziej mu nie w smak były problemy, które by z tego wynikły. Już widział, jak bandyci znowu próbują ukraść świnię, a jego samego przy okazji wdeptać w błoto. Skoro świnie znalazły schronienie w jeziorze, niech tu sobie zostaną. Odczepił łańcuch, zostawiwszy sobie jedno ogniwo na pamiątkę, i puścił świnię wolno.
I znów dowiedział się o tym bogacz. Zebrawszy opryszków, zmusił staruszka do wypłynięcia z nimi na jezioro i do pokazania im miejsca, w którym znalazł łańcuch. I faktycznie, znów udało mu się ten łańcuch wyłowić. Bogacz i opryszki ciągną łańcuch i ciągną, a on się wydłuża i wydłuża, co dla bogacza jest oczywiście powodem do radości. Krzyczy bogacz: ciągną, ciągnąć łańcuch, ślamazary! Aż pociągnięta łańcuchem świnia się obudziła. Jak nie ruszy z racicy, tak wszyscy trzymający kurczowo łańcuch bandyci z bogaczem na czele wpadli za nią w wodę i tyle ich widziano. Podobno nakarmili sobą wielkie ryby w jeziorze...
A staruszek szczęśliwy i spokojny wrócił tą samą małą łódeczką do domu.