Wszędzie szukam naszych yunnańskich osiemnastu dziwactw, bo oczywiście za każdym razem okazuje się, że jest ich osiemnaście tylko teoretycznie, a tak naprawdę każdy wybiera własne z tych około osiemdziesięciu, które w ogóle zarejestrowano.
Tym razem trafiliśmy na yunnańską zastawę stołową z dziwactwami:
Dziwactwo szóste: na całym świecie jest wielki popyt na trawę (oczywiście nie chodzi tu faktycznie o trawę, a o rozmaite yunnańskie zioła, które faktycznie cieszą się wielką popularnością zarówno w Chinach, jak i w całej chińskiej diasporze).
Dziwactwo osiemnaste: jak rok długi kwitną kwiaty.
Uwielbiam nasze dziwactwa!
PS. Niestety nie wiem, czy zastawa stołowa w tej knajpie obejmowała wszystkie dziwactwa, czy tylko tych kilka. Może następnym razem się uda sprawdzić?
Przeczytałam zbiór opowiadań Murakamiego zatytułowany Mężczyźni bez kobiet. To oczywiście tylko tytuł, a tak naprawdę to właśnie kobiety są najważniejsze w tych opowiadaniach. Galeria indywiduów, z jakimi się w tych opowiadaniach stykamy, to mężczyźni bezradni, melancholijni, zranieni - antybohaterowie tak w zasadzie. Ciekawie było zerknąć na świat ich oczami; lubię sposób prowadzenia postaci u Murakamiego.
A jednak samą książkę oceniam raczej nisko. Dlaczego? Otóż ja tę książkę musiałam przeczytać po raz drugi, ponieważ poprzednim razem nie zdążyłam napisać recenzji, a później wchłonęło mnie życie i wyobraźcie sobie, że ja z tego poprzedniego czytania NIC nie pamiętałam. Nie że zatarły mi się szczegóły czy wrażenia, czy też kilka opowiadań uleciało z pamięci, ale resztę mgliście kojarzyłam. Nie. Nie pamiętałam kompletnie nic. Bohaterowie książki są nudni, ich przygody są nudne, a całość po przeczytaniu natychmiast wylatuje z pamięci, bo nie ma w niej - przynajmniej dla mnie - nic interesującego.
Normalnie nigdy nie chodzimy na koncerty orkiestry mojego męża z jednego zasadniczego powodu: orkiestra jest kiepska i po prostu nie warto. Jednak tym razem wyjątkowo zabrałam Tajfuniątko pod pachę i nie bacząc na zdziwione spojrzenie ZB, zapakowałam całą naszą trójkę w autobus, który nad podwiózł prosto pod Kunmiński Ogród Botaniczny 昆明植物园. Jeszcze nigdy w nim nie byłam, więc chciałam koniecznie sprawdzić, czy w ogóle warto.
I och! Zakochałam się. Roślinki sensownie rozmieszczone, dobrze opisane. Pięknie, klimatycznie, ludzi bardzo mało - i to nie tylko dlatego, że pogoda była dość denna. Wspaniałe miejsce nie tylko na spacer i koncert, ale też po prostu na piknik. I tak właśnie to przedpołudnie wyglądało: koncert, buszowanie po parku, a na koniec piknik.
I tylko jedna rzecz mnie zadziwiła: dlaczego koncert na teoretycznie świeżym powietrzu został pomyślany w Ogrodzie Czosnku, którego kwiaty woniały tak, że ze świeżego powietrza nic nie zostało?...
Z autobusu trzeba było jeszcze kawałek dojść, bo koncert był nie od frontu.
najsmrodliwsze kwiaty świata?...
Myślę, że jeszcze tam wrócimy i to niejednokrotnie! Niekoniecznie na koncert, brrrr....
Dzisiejszy wpis powstał w ramach współpracy z japonia-info.pl czyli pod egidą Unii Azjatyckiej.
Z okazji Międzynarodowego Dnia Sushi ciekawostka: sushi z ogórkiem. I zanim sobie pomyślicie "phi, jaka ciekawostka, przecież wszyscy władają ogórki do sushi", zdjęcie:
Tak! Sushi nie z ogórkiem w środku, a na zewnątrz, zamiast paska nori. Można też wykorzystać długi, szeroki pasek z cukinii. Reszta zostaje ta sama, co w tradycyjnym sushi z kawiorem, ale ogórek nie tylko zmienia doznania estetyczne, ale i smakowe. Już nie mówiąc o tym, że ratuje sytuację, gdy mamy w domu niby wszystko, co potrzebne do zrobienia sushi, ale nagle okazuje się że wodorosty spleśniały. Nie, nie leżały otwarte przy zlewozmywaku. Po prostu znów zaczęła się w Kunmingu pora deszczowa...
Tutaj poczytacie o dziwacznym sushi. Dlaczego dziwacznym? Cóż, jeśli nie przeczytacie, to się nie dowiecie ;)
Znów Tajfuniątku i mnie psim swędem udało się wcisnąć na przedstawienie w Teatrze Śpiewu i Tańca, koło którego mieszkamy. Tym razem była to... hmmm... folkowa mieszanka tańców, zrealizowana właśnie przez nasz zespół teatralny. Jak perełki rozsypane na perskim dywanie pokazywały się kolejne taneczne numery, pełnymi garściami czerpiące zarówno z yunnańskiej tradycji, jak i z bogactwa tańca współczesnego. Również i stroje były ciekawą mieszanką. Ach!
Czy było coś, co mi się nie podobało? Tak! Program! Który wprawdzie był bardzo poetycki i mniej więcej mówił, czego można się spodziewać, ale niestety laik nie mógłby wiedzieć, jakie rodzime tradycje były inspiracją tych tańców. Ja po tylu latach w Yunnanie mogę z całkiem sporym prawdopodobieństwem rozpoznać naszych 25 mniejszości - po stroju, muzyce lub tańcach, a czasem nawet po konkretnych zwyczajach. Jednak w programie nie było na ten temat żadnej wzmianki. A szkoda.
Tajfuniątko było zafascynowane i ja urzeczona. Chcę takich więcej!
Od dawna robię ocet gruszkowy i jabłkowy ze skórek i gniazd nasiennych. Żal marnować, prawda? Zwłaszcza, że rezultat taki pyszny! Jednak moje ostatnie odkrycie jest jeszcze lepsze - ocet z mango na bazie resztek. Wiecie na pewno, że mało którą pestkę mango można obrać "do czysta". Zawsze zostaje na niej tyle miąższu, że aż się serce kraje. Gdy pewnego dnia dostałam kilo maleńkich mango, z których bodaj jedna trzecia zostawała na pestce, postanowiłam spróbować wykorzystać ten miąższ. Zasypałam pestki cukrem (cukru niewiele, ledwo łyżka, bo mango przeraźliwie słodkie z natury), zalałam przegotowaną, chłodną wodą i nastawiłam. Po zaledwie kilku dniach bąbelkowało na całego; po tygodniu miałam już ocet. Akurat był wyjątkowo ciepły tydzień. W zimne dni trzeba czekać nawet i dwa tygodnie. Jednak bez względu na czas oczekiwania - warto. Nigdy w życiu nie próbowałam bardziej aromatycznego octu. Odtąd robię go regularnie.
Nadaje się do wszystkiego: do sałatek, do marynowania mięs, pewnie nawet do domowych preparatów czyszczących - ale tego jeszcze nie próbowałam. Ja jednak najbardziej go lubię w jeszcze innej formie - wtedy kiedy jeszcze musuje, czyli zaraz na samym początku fermentacji, piję go po prostu jak lemoniadę. Pycha!
PS. Pamiętajcie, żeby zlać ocet do słoika lub butelki o niemetalowej zakrętce.
O tym, jak ciepło jest w Kunmingu (przynajmniej teoretycznie) świadczyć może chociażby to, jak bardzo rozpleniła się tu lantana, roślina rosnąca w tropikach i subtropikach. Ten rosnący jak na drożdżach półkrzew całą późną wiosnę i lato zdobi moje miasto cudnymi żółtymi, pomarańczowymi, różowymi i czerwonymi kwiatami. Najlepsze jest to, że zmieniają barwę w miarę kwitnienia - zaczynają od żółci i stają się coraz ciemniejsze.
Ponieważ wszędzie, gdzie się zaplączą, muszą być regularnie przycinane, aż chciałoby się ukraść i wsadzić te pięknisie w wazon. Niestety, wszystkie części rośliny są trujące, zapach jest obrzydliwy, a w dodatku nawet dotykając samych liści, włochatych i ohydnych, można dostać wysypki. Skąd to wiem? Ano, z autopsji, oczywiście...
Moje najnowsze odkrycie: ładny jazzujący azjatycki alt, śpiewający covery jazzu i popu. Dziewczyna pochodzi z Filipin, ale działa w Japonii. Chyba najbardziej mi się spodobała jej płyta z coverami Legranda, ale zniknęła z internetu zanim zdążyłam się z Wami podzielić. Więc zamiast niej - inny ładny kawałek. Enjoy!
Na przełomie kwietnia i maja moje oczy cieszył codziennie przepiękny, egzotyczny żywopłot. Za Chiny Ludowe nie potrafiłam jednak znaleźć informacji, jaka to jest roślina. Pomógł mi wspaniały Chlorofilowy Dziennik, który niniejszym serdecznie polecam, jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś o tutejszych roślinach i ich uprawie.
Jest to świerzbiec (mucuna), najprawdopodobniej świerzbiec właściwy, pochodzący z Azji Wschodniej, Wysp Korzennych i Filipin, rozprzestrzeniony w całym regionie (ale tylko tam, gdzie jest wystarczająco ciepły klimat). Jest uprawiany, ale łatwo wymyka się spod kontroli i jako zdziczały rośnie gdzie bądź. Jest rośliną leczniczą - nasiona są wykorzystywane w leczeniu choroby Parkinsona. Odmiany, które słabo parzą, nadają się na paszę oraz nawóz. Jednak w Kunmingu ceni się przede wszystkim ich walory estetyczne, w związku z czym wiele osiedli sadzi te półkrzewy jako żywopłoty.
Ich chińska nazwa doskonale opisuje cechy fizyczne tych roślin. Zowie się bowiem świerzbiec ciemną fasolką (owoce są zebrane w strąki) o kłujących włoskach: 刺毛黧豆 cìmáolídòu.