Strony

2022-02-27

Wu Sangui i Chen Yuanyuan

Chen Yuanyuan 陈圆圆, żyjąca w latach 1624–1681 to jedna z ośmiu najsłynniejszych kurtyzan dynastii Ming. Była nie tylko wyjątkowo utalentowaną i piękną muzyczką i tancerką, ale również bohaterką wielu opowieści. A zgodnie z jedną z nich było to tak:

Chongzhen, ostatni cesarz dynastii Ming, na próżno próbował umocnić władzę. Li Zicheng, zwykły chłop, zdołał nie tylko wzniecić powstanie, ale również podburzyć chłopstwo i kupców, a także skonsolidować wszystkich niezadowolonych w karne wojsko i zdobyć Pekin. Jednak zanim to się stało, Chongzhen zamartwiał się w pałacu, nie jadł i nie spał. Jego doradcy uważali, że przesadza i zamiast pomóc mu rozwiązać problem rebeliantów, próbowali ukoić stroskane serce cesarza winem, kobietami i śpiewem. Ojciec ulubionej cesarskiej konkubiny, Tian Wan 田畹 posłał na południe po lokalne piękności, jednak gdy ujrzał Chen Yuanyuan, zapomniał o swych obowiązkach względem tronu i zostawił ją dla siebie.

Niedługo potem Li Zicheng zaczął niebezpiecznie zbliżać się do Pekinu, a cesarz niewiele myśląc wezwał na pomoc generała Wu Sangui 吴三桂, by bronił on wejścia do miasta. Tian Wan wydał dla Wu Sangui wielką ucztę z programem artystycznym. Gdy generał ujrzał na scenie piękną Chen Yuanyuan, w jego sercu zapłonął ogień pożądania. Zaprosił ją do swego stołu i spełniał z nią kolejne toasty. Przerażony Tian Wan spytał generała, cóż pocznie on z wrogiem stojącym u bram? A Wu, pijany miłością, odrzekł: jeśli dostanę Yuanyuan, obronię dom mego władcy przed wszelką szkodą. I uprowadził dziewczynę, nie czekając nawet na odpowiedź gospodarza. 

I ruszył do boju, dziewczynę zostawiwszy w domu swego ojca. Nie przewidział jednak tego, że Li Zicheng opanuje stolicę. Wu senior poddał się bez walki, a Chen Yuanyuan wraz z innymi dobrami ruchomymi została zabrana przez wojska Li. Już, już Wu Sangui też miał się poddać, jednak posłyszał, że Li, podatny na piękno i pozbawiony jakiejkolwiek moralności, przywłaszczył sobie i piękną konkubinę. Wu Sangui zapałał gniewem i stwierdził, że skoro nie umie obronić własnego domostwa, potrzebna mu pomoc. I poprosił o bratnią pomoc Mandżurów. Tych nie trzeba było długo namawiać: przybyli i ustanowili własną dynastię Qing.

Krótkie było panowanie Li Zichenga - jego dynastia Shun przetrwała ledwo miesiąc. Uchodząc z miasta, przy okazji pozabijał wszystkich zakładników, z domownikami Wu Sanguia na czele - wyłączając oczywiście konkubinę, z której więcej pożytku i przyjemności było za życia. Wu Sangui, pędzony gniewem i pragnieniem zemsty, ścigał Li niczym zwierzynę.
Ale cóż to? Okazało się, że piękność została w Pekinie, gdzie znaleźli ją żołnierze generała. Ten stwierdził, że wobec tego zabierze ją z miasta i pojedzie tam, gdzie będą mogli żyć długo i szczęśliwie. Czyli do Kunmingu. Przybywszy tutaj, ogłosił siebie królem Yunnanu 云南王, a Chen Yuanyuan miała być królewską konkubiną. Ona jednak się nie zgodziła! Rozzłoszczony Wu pojął za żonę inną, straszliwie zazdrosną panienkę. Żeby w ataku zazdrości nie zrobiła ona krzywdy  kurtyzanie, wysłał Wu naszą Yuanyuan, by mieszkała w osobnym pałacu. 

To wydawało się dobre rozwiązanie. Czego oczy nie widzą... Jednak z drugiej strony - co z oczu, to z serca. Z czasem Wu przestał odwiedzać Yuanyuan tak często, a i ona przestała na te wizyty czekać. Pewnego dnia usłyszała, że znudziła się królowi i postanowił on ją zabić - pewnie za dużo wiedziała. By uniknąć tego losu, Chen ogoliła głowę i została mniszką w kunmińskim klasztorze na górze Pięciu Wspaniałości 五华山. 

Wu Sangui niedugo pokrólował. Proklamował wszak niepodległość Yunnanu, a Mandżurom nie mogło się to spodobać. Kangxi wysłał do Yunnanu żołnierzy i już w 1682 roku przybyli oni, najechali miasto, zniszczyli, co mogli i zabili podwójnego zdrajcę. Legenda głosi, że po śmierci ukochanego Chen Yuanyuan utopiła się z żalu w Lotosowym Stawie, tuż obok klasztoru. Nad stawem do dziś znaleźć można kamienną tablicę z podobizną kurtyzany i wierszem na jej temat. 




2022-02-24

Eileen Gu 谷爱凌

Nie oglądałam igrzysk olimpijskich. Nie miałam czasu ani ochoty. Co jakiś czas rzucają mi się jednak w oczy migawki, które mniej mają wspólnego ze sportem, a więcej - z polityką. Jest sobie na przykład Eileen Gu, która ma mamę Chinkę i ojca Amerykanina. Obecnie reprezentuje Chiny i wygrała dla nich złote medale. Ma dopiero osiemnaście lat, a już zarobiła sobie na spokojną emeryturę. Jej twarz atakuje z telewizji i billboardów, bo reklamuje wszystko, co tylko zdołają wymyślić wielkie firmy. Znani mi Chińczycy ją kochają. Mój mąż i jego rodzina marzą o tym, żeby Tajfuniątko było następną Eileen. 

A jednak - dziewczynie wciąż jedna i druga strona zadaje zupełnie idiotyczne pytania. Czy w końcu jest Chinką czy Amerykanką? Czy zapomniała, że to USA nauczyło ją jeździć na nartach? Dlaczego używa insta, chociaż w Chinach jest on zablokowany? A potem jeszcze gorzej: dlaczego zdecydowała się rezprezentować Chiny, chociaż to taki okropny kraj? 

To jest osiemnastolatka, która ma pełne prawo czuć się i Chinką, i Amerykanką. Tak samo, jak moje Tajfuniątko czuje się i Polką, i Chinką. Wybiera kraj, który daje większe możliwości w danym momencie, a na jej wybory wpływa nie tylko przynależność kulturowa, ale milion innych rzeczy - ciekawość, chęć zarobienia pieniędzy a także marzenia o sławie, a może po prostu zwykła nuda? A może wszystko po trochu? Kiedy moja świekra mówi, ża Tajfuniątko będzie następną Eileen Gu, ja modlę się, żeby nigdy nie była na świeczniku i nie musiała odpowiadać na te wszystkie idiotyczne pytania. Żeby nikt nie zmuszał jej do podjęcia wyboru. Żeby sama brała garściami z każdej napotkanej kultury wszystko, co jej się spodoba i żeby mogła swobodnie odrzucić wszystko, do czego poczuje niechęć. A jeśli już pech sprawi, że będzie sławna - modlę się o to, żeby dała radę unieść taki ciężar.

2022-02-22

na całej połaci

W tym roku zima przyszła dopiero pod koniec lutego. Dokładnie: wczoraj. Zaczął padać śnieg. A że sypał całą noc, a rano zrobiło się jeszcze zimniej, dziś wszyscy kunmińczycy wylegli na zewnątrz, żeby cieszyć się śniegiem i lepić bałwany. Oczywiście - wliczając w to moją córkę i mojego męża, którzy śmiali się w głos, łapiąc językiem śnieżynki. Niemal cały dzień spędziliśmy na górze Yuantong. Ja - robiąc zdjęcia; ZB i Tajfuniątko urządzili zaś sobie wojnę na śnieżki i lepienie kolejnych bałwanów.
śnieg nie oszczędził kamelii w pełnym rozkwicie, ani pączkujących już jabłoni czy śliw...
nawet nie wiem, które z nich miało więcej radochy ;)
salwowaliśmy się ucieczką przed wojowniczo nastawionym Tajfuniątkiem
taki kadr. Kolory w ogóle nie zmienione
Dachy świątyni Yuantong przykryte śniegiem
Tajfuniątko nic sobie nie robiło z poważnego wieku ojca swego ;)
swoją drogą, trzeba przyznać, że nieźle celuje - za każdym razem prosto w twarz
oto reklama... lodów tematycznych, które niedługo zaczną tu sprzedawać :D
ćwiczenie na spostrzegawczość: kto znajdzie pawia?
przed restauracją, do której udaliśmy się na kolację, przywitała nas taka rodzinka :)
za to właśnie cudne ujęcie zapłacił ZB całą twarzą w śniegu :D
Cieszę się wszakże, że zima w Kunmingu trwa ledwie dwa dni. Wszyscy wiedzą, jak trudno jest tu przetrwać zimę - bez porządnej izolacji, bez centralnego ogrzewania, bez sensownej temperatury w mieszkaniu czy w dowolnym innym budynku. Więc trzymam kciuki za to, żeby jutro chmury się rozeszły i żeby za dwa dni było już normalnie. Dobrze?
 
PS. Już następnego dnia wyszło słońce!

2022-02-21

nejtiw

Zapomniałam, jak jest po chińsku palma. No, miałam to na końcu języka, ale w końcu się poddałam i przeszukałam słownik w komórce. Była mi potrzebna w trakcie dyskusji. 棕櫚 [棕榈] zōnglǘ, no tak, oczywiście! Wypowiadam ją bardzo ostrożnie, starając się utrwalić sobie to brzmienie. Swoją drogą, to straszne, że nawet najmocniejsze utrwalenie nie pomaga na zawsze. Za parę lat znów będę nagle potrzebowała palmy i znów nie będę pamiętać, jak się ją wymawia. Wiem, że tak będzie - bo przecież nie pierwszy raz sprawdzam ten wyraz. Mówię więc interlokutorowi ostrożnie palmę na pierwszym i drugim tonie, a on najpierw udaje, że mnie nie rozumie, a potem powtarza te dwa wyrazy, zmieniając ton drugiego znaku na trzeci: zōnglǚ. Więc ja powtarzam właściwą wersję. A on: nie, nie zōnglǘ tylko zōnglǚ - kładzie mocny akcent na trzecim tonie. Mówię: nie masz racji. Właśnie sprawdziłam w słowniku. Drugi ton, wznoszący. Ale arogancki kutas oczywiście wie lepiej, bo jest nejtiwem, więc powtarza swoje i mówi - ten słownik najwyraźniej jest zły. 

Całe szczęście akurat miałam pod ręką słownik papierowy. Szukam, jednocześnie mówiąc - wiem, że mam rację; szkoda, że nie potrafisz się przyznać do błędu. On, wcielenie mizoginii łamanej przez udawane dżentelmeństwo doprawione mansplainingiem: dobrze, niech będzie jak chcesz - i powtarza po mnie właściwą wersję, oczywiście przesadnie, okraszając całość pobłażliwym uśmieszkiem mówiącym "nie chcę się kłócić, bo przecież ty i tak zawsze wiesz najlepiej". 

Jestem już solidnie wkurwiona (przepraszam za łacinę, ale naprawdę ciśnienie tak mi skoczyło, że trudno użyć innego sformułowania), kiedy odnajduję rzeczone słowo. Czarne na białym, w oficjalnym słowniku używanym przez wszystkich Chińczyków z kontynentu. Podaję mu słownik.

Patrzę z ironią. Czekam. 

"To jakieś dziwne. Anyway..." - i próbuje zacząć rozmowę na inny temat. Zażądałam przeprosin. Wybuchła kłótnia. Dużo gorzkich słów o utracie twarzy i o tym, że to przecież tak naprawdę nieważny drobiazg i że zawsze się czepiam. Rozeszliśmy się w swoje strony w niedobrej atmosferze. 

To, że jesteś niedouczonym i aroganckim idiotą jest naprawdę mniej ważne od tego, że jesteś głupim chujem, który nie potrafi się przyznać do błędu, który nie może z godnością przyjąć tego, że obcokrajowiec cię poprawia, że utrata twarzy bardziej cię boli niż sam fakt, że popełniasz głupie błędy we własnym języku. 

Oczywiście, że nie musiałam się kłócić. Ale... to nie ja się kłóciłam! Ja powiedziałam poprawnie. To ty zacząłeś się kłócić ze mną, próbując przeforsować swoją - błędną! - wersję. Dlaczego mam ustępować idiocie? 

Ach, tak. Zapomniałam. "Bo sprowadzi cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem". A jednak - zawsze walczę. Nie życzę sobie protekcjonalnego traktowania "tak, tak, masz rację" z głupim uśmieszkiem. Tak!!! Mam rację! Doucz się, pajacu. To nie ja psuję atmosferę. Prawda nie psuje atmosfery. Próba wmówienia mi, że się mylę, choć patrzę w słownik, a potem brak przeprosin - to psuje atmosferę. Nie ja, tylko ty, cholerny analfabeto. To nie ja wysłuchałam, co mówisz i zaczęłam cię poprawiać z poprawnego na niepoprawne. Sam jesteś sobie winien: zepsucia atmosfery, stracenia twarzy i w dodatku zniszczenia naszej znajomości. Nie chcesz się ze mną już widzieć, bo jestem kłótliwą zołzą? Świetnie! Ja się nie chcę z tobą widzieć, bo jesteś aroganckim idiotą-analfabetą i mizoginem. 

Nie pierwszy raz. Niestety, nie ostatni. Nie ostatni raz ktoś będzie mnie z wyższością poprawiał, bo przecież jest nejtiwem, a ja nie. Nie ostatni raz ktoś będzie mi zarzucał, że się czepiam, że wszystko psuję, że przy mnie się nie można normalnie odezwać. 

Ale, dupku, to nie ja zaczęłam całą drakę. Ja tylko poszukałam w słowniku słowa, które wyleciało mi z pamięci. Cała reszta to twoja własna zasługa. Więc powiem ci coś: kiedy następnym razem ktoś coś powie, zastanów się dwa razy, czy aby na pewno wiesz lepiej. A jeśli już powiesz coś źle, a ktoś cię poprawi, podziękuj z całego serca, zamiast się handryczyć. Jesteś dłużnikiem każdej osoby, która dała ci wiedzę. Pokory trochę, do jasnej cholery. 

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Języka Ojczystego. Życzę Wam i sobie, żebyśmy w każdym języku potrafili się przyznać do błędu.

2022-02-20

当美空普 Dangmeikongpu

当美空普 Dangmeikongpu to nie żadne czteroznakowe chińskie przysłowie, a chińska transkrypcja nazwy pewnego święta ludu Naxi. Święto owo przynajmniej od czasów mingowskich obchodzone jest dwudziestego dnia pierwszego miesiąca księżycowego, czyli właśnie dziś. Nazwa święta oznacza mniej więcej "otwarcie drzwi wielkiego domu", przy czym ten wielki dom oznacza dom przodków, który mieści się w świątyni buddyjskiej w Białych Piaskach. Tego dnia otwierano na oścież drzwi budynków świątynnych, do których zzwyczaj mieli dostęp tylko mnisi; miejscowi mogli wejść, zapalić trociczki i pomodlić się do wybranego buddy. 

Wprawdzie dziś można zupełnie normalnie wejść do budynków świątynnych (choć oczywiście nie do wszystkich i nie we wszystkie miejsca), jednak samo święto przetrwało. Dziś jednak często robi się z niego pokazową "ceremonię ludu Naxi"; zamiast w świątyni odbywa się na przykład na jakimś dużym placu, a obserwują ją nie tylko sami zainteresowani i uczestnicy, a oficjele, zaproszeni goście i turyści. Nie zdziwcie się więc, jeśli przybywszy dziś do Białych Piasków, zobaczycie świętujących tubylców.

2022-02-17

Staw Czarnego Smoka

W okolicach chińskiego Nowego Roku corocznie odbywa się w parku przy Stawie Czarnego Smoka Święto Kwitnącej Śliwy. I faktycznie - to najcudniejsza pora, by pójść przyjrzeć się gałązkom obsypanym kwieciem, a także nawdychać się boskiego aromatu. Zabraliśmy więc Tajfuniątko pod pachę i ruszyliśmy na całodniową wycieczkę.
jak dwie krople wody ;)
Przy okazji załapaliśmy się na jarmark prezentujący niematerialne dziedzictwo kulturowe Yunnanu; robienie takich figurek (te akurat pokazują mniejszość etniczną Yi) też się pojawiło, choć większość straganów pokazywała tradycyjne przekąski...
Tajfuniątko atakuje ZB
Od dzikich tłumów na asfaltowych ścieżkach prowadzących do świątyni uciekliśmy szybko w las.
Okazało się, że również tutaj są w sprzedaży turystyczne lody - te konkretnie z kwiatami śliwy, oczywiście :)

Tajfuniątko było zachwycone. Zarówno samym parkiem i legendą o smoku, jak i spacerem przez las, ale chyba najbardziej - piknikiem. Podczas każdej przerwy na łyk wody (było dość gorąco) proponowała, by może coś przekąsić. A że ZB wziął plecak wyładowany żarciem, piknik udał się wyśmienicie. 

To był dobry dzień. 

Park Czarnego Smoka 2019 - fotorelacja 

Kto tańczy na Nowy Rok?