Strony

2015-12-31

Szczęśliwego Nowego Roku!

Ostatnie okruchy drożdżowego ciasta, ostatnia porcja bigosu. Spokój i - w zasadzie - cisza. Kunmińczycy też się bawią w "nasz" Sylwester - ale to na Placu Złotego Konia i Szmaragdowego Koguta albo w innych "młodzieżowych" częściach miasta. Tam są bitwy na sztuczny śnieg, tam fajerwerki, hałas i tłum. 
A tutaj - spokój. ZB, muzyczka i ja. 
Co nam przyniósł 2015 rok? Pierwszy rok mieszkania we własnym mieszkaniu, z dnia na dzień bardziej "naszym". 
Praca ZB, która miała być na pół etatu, okazała się być pracą na każde zawołanie szefa.
Moja kolejna współpraca ze szkołą była miła, ale skończyła się już we wrześniu; odtąd tylko tłumaczenia i prywatni uczniowie.
Był czas wielkiej troski, który przekonał mnie, że dobrze robię, ciesząc się każdym dniem - i że mam prawdziwe szczęście, mając z kim dzielić to szczęście. Troski też dzielimy, ale chyba dzielenie szczęścia jest jeszcze ważniejsze.
Był krach na chińskiej giełdzie, z którego wyszliśmy zwycięsko - z chudszym kontem, ale z wiarą, że damy radę i bez wzajemnych pretensji.
Powoli nadchodzą zmiany. W przyszłym roku przestanę Was dręczyć codziennymi wpisami; mam mniej czasu, a zobowiązań mi przybędzie. Zawsze dbałam o to, żeby pomysły zapisywać w szkicowniku - to po to, aby nie zapomnieć, że miałam Wam o czymś opowiedzieć, coś opisać. A tymczasem okazało się, że w szkicowniku mam prawie trzysta rozpoczętych wpisów, a czasu brak. Więc będę pisać rzadziej, ale postaram się nadrobić te wszystkie zaległości. Powolutku, pomalutku, krok po kroczku.
Mam nadzieję, że i rok 2016 okaże się dla nas łaskawy. Wierzę również, że będziemy potrafili tę łaskawość losu docenić.
Czego i Wam życzę.

2015-12-30

na zewnątrz

To codzienny widok przed jedną z naszych ulubionych knajp. Wystawione na słoneczko miniuprawy warzyw, suszące się pasy mięsa - od ganby poczynając na zwykłym boczku kończąc. Zazwyczaj przed knajpą można zobaczyć również wywieszone po praniu obrusy, ścierki i mopy, a także kelnerów i kucharzy, siedzących w kółeczku i przygotowujących "zapasy". Jakie zapasy? Na przykład łuskają kilogram czosnku, obierają kilogram imbiru, z potężnej miski mięty wybierają tylko świeże listki, te ze zdrewniałymi łodygami trzeba bowiem odrzucić. Robią bazy do sosów, przygotowują zestawy - pokrojony w paseczki ziemniak i trzy papryczki chilli, różyczki brokuła i łycha czosnku itd. Jeśli knajpa specjalizuje się w gorących kociołkach, przed południem i przed kolacją trzeba przygotować świeże warzywa: poporcjować, pokroić w plasterki, sprawdzić, czy w miseczkach jest sos ostrygowy/olej sezamowy/sufu... Dlaczego jednak robią to wszystko na zewnątrz, a nie w kuchni?
Powodów może być kilka. Yunnańskie słońce jest milsze niż ciemna kuchnia. Oszczędzenie prądu też jest nie od rzeczy. Kuchnia może być za mała, by wielu pracowników się w niej swobodnie mieściło - a może właśnie ktoś w środku sprząta albo coś przygotowuje? Względy towarzyskie też są nie od rzeczy - wiele par rodzi się w Chinach przy wspólnej pracy przy żarciu. Dla mnie jednak bodaj najważniejsza jest obietnica zawarta w przygotowywaniu składników: przechodniu, spójrz! Mamy świeże warzywa najwyższej jakości. Uważnie oddzielamy ziarno od plew, żaden zgniły czosnek nie zagrzeje u nas miejsca. Wszystkie produkty spożywcze myjemy pod bieżącą wodą. Paznokcie naszych kucharzy są czyste.
Oj, różni się to od standardów unijnych i sanepidowskich, różni. Ale - zapewniam, że przy odrobinie wprawy można łatwo odróżnić knajpę, w której biegunka jest wpisana na listę efektów ubocznych spożycia kolacji od takiej, w której można spokojnie zasiąść do stołu...

2015-12-29

Zhang Podwójna Korzyść 张双利

Zawsze lubiłam staruszków. Kiedy byłam mała, kochałam się w połowie kolegów mojego Brata - czasami po kolei, czasami we wszystkich naraz. Z perspektywy dwunastolatki dwudziestoletni faceci byli już przecież okropnie starzy, prawda? Miałam też lekkiego fisia na punkcie całkiem dojrzałych aktorów zamiast, jak wszystkie koleżanki, kochać się w Leonardo DiCaprio itp. Nie powinno więc nikogo dziwić, że gdy natknęłam się w chińskich internetach na zdjęcia tego starszego pana, zaraz wyszukałam tych zdjęć więcej... i więcej...

Ten urodzony we wczesnych latach pięćdziesiątych facet od dziecka lubił scenę. Śpiewał, tańczył, występował przez całą podstawówkę i szkołę średnią. A potem... wylądował w kopalni w charakterze pracownika fizycznego. Całe szczęście z pasji nie zrezygnował; kiedy tylko były po temu warunki, wrócił do zawodu artysty. I tak od lat osiemdziesiątych występuje, teraz już głównie w serialach, ale i filmy się jeszcze zdarzają. Żeby było śmieszniej, w filmach jest po prostu brzydki. Zazwyczaj gra jakiegoś wieśniaka albo podleca, jest wstrętnie ubrany i w ogóle. A już najgorzej wygląda tam, gdzie jest jeszcze stosunkowo młody. Był wtedy zupełnie nieatrakcyjny, a gdy się postarzał, nagle wyprzystojniał :D
Hmmm... O jego talentach aktorskich się wypowiadać nie będę. Popatrzę sobie za to jeszcze na zdjęcia...

2015-12-28

Podróbki

Była więc polska tradycyjna Wigilia w samym sercu Kunmingu. I Święta też były dość tradycyjne - znaczy obżarstwo i lenistwo.
Całkiem po polsku, ale pełne podróbek.
Były uszka. Wprawdzie z chińskim ciastem, ale za to farsz polski, grzybowy.
No, prawie polski - bo zamiast prawdziwków wykorzystałam jedyne dostępne w tym czasie suszone borowiki żółte - boletus auripes. Od prawdziwków różnią się głównie tym, że mają żółte nóżki. Smak wystarczająco podobny, żeby było ok.Wsadzone do prawdziwego barszczu.
Buraki kupiłam przez internet, bo w Kunmingu nie ma. Uprawia się je za to pod Szanghajem i za bardzo niewielkie pieniądze dystrybuuje po całych Chinach.
I pierogi były. Dwa rodzaje. Z kapustą, cebulą i grzybami oraz ruskie.
Właściwie całkiem tradycyjne. Tyle, że kapustę sama ukisiłam w moim cudownym tanzi,
cebula była czerwona (zwykłej nie ma u nas w sprzedaży), a grzyby - jak już wspominałam. Z ruskimi nie lepiej. Jedyna zachowana bez zmian część to ziemniaki. Bowiem ani cebula (czerwona, jak już wspominałam), ani ser (oczywiście nasz kozi, yunnański - rubing) nie były ani trochę podobne. No ale przyprawiłam tak, że robiły za niezłą podróbkę. Oczywiście, ciasto też chińskie, gotowiec kupiony na targu. Duże ułatwienie życia, bo smak przecież podobny. Co ciekawe, w Chinach inne ciasto jest do uszek - 餛飩皮, a inne do pierogów - 餃子皮. Wydaje mi się, że różnica polega na jajku i gorącej/zimnej wodzie w cieście, ale pewna nie jestem.
Oczywiście były ryby. Od karpia zachowaj, ościste to-to i niedobre. Zwłaszcza w porównaniu z sajrą, moją ukochaną morską rybą. Która upieczona nadaje się do jedzenia w całości, wraz z ośćmi i łbem (rarytas dla ZB). Była też ryba w galarecie - ale nie w naszej, a w takiej, która się zrobiła z czerwonego sosu na bazie imbiru, czosnku, cebuli i sosu sojowego.
Zamiast trzeciej ryby - meduza. W sałatce, na zimno.
W cieście drożdżowym zamiast kandyzowanej skórki pomarańczy kandyzowany cytron. Akurat miałam pod ręką. Ciasto drożdżowe, tak samo jak chleb, rosło w lodówce, w nocy. Podczas kunmińskiej zimy nie ma absolutnie żadnej możliwości, żeby wyrosło w cieple, bo ciepła nie ma, ani tyci-tyci. Dobrze, że się nauczyłam, że można robić ciasto wieczór wcześniej i dać mu dojrzeć w lodówce... Była najprawdziwsza masa makowa - mak błyskawiczny, do zalania gorącym mlekiem, ale smakował makiem.
Zresztą prawdziwego i tak bym nie mogła zrobić, bo nie mam maszynki, żeby przemielić. W drugim cieście nadzienie z dżemu morwowego. Z trzeciego kawałka ciasta zrobiłam rogaliki nadziewane konfiturą z róży.
Dalijską, nie polską.
Był chleb pszenno-żytni z pachnotką (to te czarne ziarenka).
Purree ziemniaczane, buraczki (kuchnia z resztek - bo niby co miałam zrobić z resztą buraków po barszczu?).
Na koniec pierniczki ze świeżym imbirem, świeżo zmielonym cynamonem i takimiż goździkami.
No i kompot z suszu. Poza śliwkami, jabłkami i gruszkami suszony ananas, suszone mango i suszone pomidorki koktajlowe. Pycha.
Sztuczna choinka, maleńka, żaden prezent się pod nią nie zmieścił; została zasłonięta kompletnie.
Muzykowanie z ZB - parę amerykańskich i "światowych" kolęd.
Na kolacji - moje tajtaje. Chyba się dobrze bawiły, chociaż polskie smaki nadal traktują z dystansem.  Zdumiało je, że Wigilia to nie tylko żarcie, ale też rozmowy, tradycje, opłatek z życzeniami, prezenty również dla dorosłych, kolędy. Zgodnie powiedziały, że z wielką przyjemnością wprowadziłyby takie zwyczaje we własnych domach - by można było odetchnąć od codziennego pośpiechu.
Po kolacji spacer nad Szmaragdowozielonym Jeziorem. Cisza, spokój, gra świateł na wodzie.
W pierwszy dzień Świąt przyszli na kolację świekrowie. Bigos, barszcz i buraczki podbiły ich serca. Zwłaszcza buraki w obu wydaniach. Nigdy wcześniej nie jedli takiego cudactwa; delikatny smak i wspaniały kolor ich zachwyciły. Wiecie, Chińczycy traktują czerwień jak najlepszą wróżbę świata. Świekra z wielkim apetytem wypiła dwie szklanki kompotu z suszu, świekr pałaszował bigos z chlebem przy akompaniamencie mruku rozkoszy.
 
Może i cokolwiek podrobione, ale te Święta były naprawdę dobre.

2015-12-27

Podróż na wschód Azyi IV

Kolejna część obserwacji Pawła księcia Sapiehy.

[widok na Kanton] Tu ciekawy, w oczy bijący ma się dowód, jak Chińczycy się umieją cisnąć, byle miejsca oszczędzić. Miasto liczące, jak mówią, między 1.200.000 a  1.600.000 mieszkańców, na rozległość, według naszych pojęć, nie powinno więcej jak 200.000 ludu mieścić. To jedna z cech charakterystycznych czystej krwi Chińczyków południowych, tem różnych od współziomków Mandżurów i północnych Chińczyków, których miasta na całe mile kwadratowe się rozciągają. Ale zdaje mi się, że to klimat głównie na to wpływa, boć i w Europie i reszcie Azyi i Afryce, czem gorętszy klimat, tem ludzie gęściej budują, tem ulice węższe, bo cienia potrzeba.
*
[o chińskich sądach] A jednak zdaje mi się, że nawet wobec tych okropności, trudno nie postawić sobie pytania: jak mogłoby się to społeczeństwo ostać, gdyby nie było tej istotnie okrutnej surowości, i w następstwie tego panicznego strachu przed sprawiedliwością? gdyby za najmniejsze przewinienie nie karano śmiercią, nie  torturowano, nie katowano? W społeczeństwie, gdzie w gruncie rzeczy wszystkiem, alfą i omegą, jest interes osobisty, egoizm, gdzie wszystko się do tego interesu naginać musi, gdzie ogromna większość tej 500-milionowej ludności Niebieskiego państwa, mimo że pisać i czytać umie, jest w duszy dziką, powodującą się przeważnie tylko namiętnością, materyalnemi żądzami, nie zmiękczoną wpływem religii — w społeczeństwie takiem, co może jaki taki ład utrzymać? Co zdoła pohamować zapędy gniewu, nienawiści, zazdrości, głodu?[a cała obecność bogobojnych obcokrajowców w Chinach nie była - skądże! - powodowana chciwością, a tylko łagodnością i dobrą wolą. To opium to Chińczykom sprzedawali, żeby im pomóc w poznaniu Boga pewnie...]
*
Czytając lub słysząc o kombinacyjnych traktatach filozofów chińskich — a każdy wykształcony Chińczyk filozofuje — o wierszykach zgrabną ręką u dołu fantastycznego krajobrazu, wyglądającego z poza gałązki kwitnącej jabłoni, wypisanych, o pełnych świetlanych alegoryj wierszach, które ojciec dla córki, syn dla matki, narzeczony dla narzeczonej, przyjaciel dla przyjaciela, każe z okazyi święta jakiegoś, jasnymi jedwabiami i złotolitą nicią na jedwabiu i atłasie wyszywać — mimowoli dziwić się trzeba, że w tem samem społeczeństwie, ten sam może autor niewinnej, dziecinnej, rzewnej poezyjki, którą wczoraj pannie I. lub O. ofiarował, dzisiaj każe 100 pałek bambusowych wyliczyć jakiemuś nieszczęśliwcowi tylko dlatego, że tenże nie chce się dobrowolnie do zbrodni przyznać.
Zdaje mi się, że aby wytłumaczyć ten fenomen, ten dziwny aliaż egzaltowanych, jakichś księżycowo - różowawo - chmurkowatych uczuć, i barbarzyńskiego okrucieństwa, trzebaby wziąć pod uwagę inny zupełnie od naszego ustrój nerwowy wschodnich Azyatów i inne pojęcie sprawiedliwości — jedno i drugie tłumaczy się niedostatkiem ich religii.[Ergo: Hitlerowcy też byli Azjatami...]
*
Że u wice - króla i na wice - królu brudno i ubogo, nic dziwnego. Zasadą każdego urzędnika chińskiego (podobno i rosyjskiego także) jest podczas urzędowania, a zwłaszcza przy wszelkich uroczystościach, wogóle tam, gdzie oko trzecich osób go widzi, występować z całą możliwą prostotą, by robić na obcych wrażenie niedostatku, ubóstwa. Ma to na celu przedewszystkiem nie wzbudzać apetytów fiskalnych centralnego rządu, który widząc zamożność swych funkcyonaryuszów, podobnie jak swych poddanych, lubi się z nimi dzielić ich zasobami, obdzierając ich wtedy bez miłosierdzia prawie aż do ostatniej koszuli. Za każdą większą lub mniejszą posadę, według jej znanej rentowności, musi otrzymujący ją opłacić się grubo w Pekinie. Niechże w Pekinie się spostrzegą, że za mało wzięli, niech się tsungli-yamen przekona, że np. gubernator X. dorobił się bardzo grubo na swem stanowisku, to nietylko że wydusi z niego wszelkie zasoby do ostatniego dolara, ale jego następca będzie musiał o tyle a tyle więcej zapłacić za nadanie sobie owego gubernatorstwa. Więc we własnym i sobie podobnych interesie nie wypada pokazywać, czy i co się ma.[Jak ci chińscy oficjele nic się przez te ponad sto lat nie zmienili! :D]
*
Mylne jest przeto i na powierzchownej tylko znajomości oparte przekonanie ogółu, że Chińczycy są  brudni. Brudni na zewnątrz, prawda — ale proszę zobaczyć ich prywatne mieszkania, ich  willegiatury, ich panie zresztą. Nic czystszego, nic bardziej  eleganckiego, bardziej wyrafinowanego jako zbytek sobie wystawić nie można. Dość pojechać na owe flower-boats, kwiaciane czółna na »rzece pereł«, która środkiem Kantonu płynie, i widzieć tam owe piękne śpiewaczki, w ślicznych kostiumach; owe kanapki i krzesła plecione z najcieńszej ryżowej słomy — wszystko tam wymyte
i wymuskane jak w pudełeczku.[powierzchowny brud Chińczyków bardzo mnie urzekł :D]
*
Obok maszyny państwowej, organizmu wielce ciężkiego, istniejącego doprawdy tylko siłą własnej ciężkości — organizmu ciążącego strasznie na ludności, znienawidzonego przez społeczeństwo, które jak może tak przed nim ucieka i od niego stroni — obok niego istnieje tu jeszcze organizacja potężna, zdrowa, jedynie mająca poszanowanie i faktycznie utrzymująca to społeczeństwo w kupie, a nią jest rodzina. Serbsko-chorwackiego należy mi tu użyć wyrazu: zadruga, bo nasze słowo rodzina nie oddaje tak dokładnie istoty rzeczy.[...] Owa niezliczona moc instancyj, biurokratyzm, którym skrępowana jest administracya i sądownictwo, przedajność urzędników — to główne i potężne, niewzruszone podpory familii chińskiej, bo one czynią wyłamywanie się z pod jej praw i władzy wstrętnem, niemożliwem [A komunizm zniszczył rodzinę, a nie poprawił reszty... ech...]
*
O Chinach i Chińczykach, mimo że od tylu wieków Europa z nimi jest w ciągłych stosunkach, mimo że kiedyś tak świetne u dworu pekińskiego europejscy misyonarze zajmowali stanowisko, wiemy właściwie nader mało. Nietylko ogół — bo ogół europejski niczem się nie zajmuje co poza obrębem koła, którego średnica równa się długości nosa odpowiedniej jednostki — ale nawet świat uczony, nic prawie o Chińczykach nie wie.[buahaha, to też się przez prawie sto pięćdziesiąt lat nie zmieniło ;) No, wśród uczonych jest cokolwiek lepiej, to prawda, ale z tzw. europejskim ogółem - trafił w sedno!]

Tyle na dziś. A następnym razem - Japonia!

2015-12-24

*

To w tytule to śnieżynka. Tydzień temu spadł pierwszy śnieg i wprowadził tak nieoczywisty w Kunmingu świąteczny nastrój. Oczywiście, natychmiast zaczęłam nucić Let it snow, broniąc się jednocześnie rękami i nogami przed wyjściem z domu. Ba, z łóżka...
Oczywiście dzieciaki natychmiast zaczęły lepić bałwany - tak rzadko mają okazję! A mnie przypomniała się piosenka. Oczywiście o bałwanie. Upraszam jednak uprzejmie, byście porzucili polską konotację bałwan-idiota na rzecz ogólnoświatowego człowieka śniegu, który jest o tyle nieszczęśliwy, że szybko się topi. Piosenka w wykonaniu ślicznego Wang Leehoma i uroczej Mavis Fan.



好冷
jak zimno!
雪已經積得那麼深
śnieżne zaspy tak już głębokie
Happy Christmas to you
我深愛的人
najmilszy/najmilsza

好冷
jak zimno!
整個冬季在你家門
Caluteńką zimę przed drzwiami Twego domu


Are you my snowman/Am I your snowman
我癡癡 癡癡地等
Czekam, czekam jak głupia

雪一片一片一片一片
śnieg płatek do płatka
拼出你我的緣份
ułożył się w nasze przeznaczenie

我的愛因你而生
dla Ciebie narodziła się ma miłość
你的手摸出我的心疼
Dotyk Twej dłoni obudził czułość w mym sercu


雪一片一片一片一片
Śnieg płatek za płatkiem
在天空靜靜繽紛
spokojny i niezmierny na niebie

眼看春天就要來了
widać, że nadchodzi wiosna
而我也將也將不再生存
i ja już za chwilę, za chwilę zniknę.


Wraz z tą romantyczną piosenką przesyłam wszystkim Czytelnikom serdeczne życzenia świąteczne. Niech Wam się darzy!

2015-12-23

polski obiad

Od czasu do czasu dopada mnie przemożna tęsknota za polskimi smakami. Piekę wtedy chleb pszenno-żytni (w necie mogę kupić ruską żytnią mąkę!), robię awanturkę z sardynek z białym serem albo parówki z czosnkiem. Ostatnio mnie wzięło do tego stopnia, że kupiłam, przez internet oczywiście, trzy kilo buraków. Tak, tak, drodzy państwo, w Kunmingu buraków nie ma, więc je za bajońskie sumy sprowadziłam z okolic Szanghaju. Wiadomo - na Wigilię barszcz być musi. Nie samym barszczem jednak człowiek żyje, więc zakasałam rękawy i urządziłam prawie całkiem tradycyjną polską kolację:
Kotlety mielone, buraczki na gęsto, a do tego ugotowane na parze ziemniaki i cukinia. Podane na zwykłych talerzach, a nie w miseczkach, ze zwykłymi sztućcami, a nie z pałeczkami. Jak szaleć to szaleć. ZB się w międzyczasie nauczył bardzo ładnie posługiwać sztućcami, widok płaskiego talerza go nie przeraża, a wręcz kusi. Polskie smaki... Cóż, zaczęło się od chęci podlizania się żonie, by po etapach okazywania jawnego zaskoczenia i czasem nutki niepewności dojść do momentu, w którym polskie potrawy (wybrane, ale jednak!) bardzo mu smakują. Buraczki wprost uwielbia, a już najbardziej na drugi dzień - miesza je wtedy z ryżem i się napawa kolorem.
Jemy więc polski posiłek, a ZB jakoś w połowie popuścił pasa i rzekł:
Wiesz, to ma sens, te Wasze sztućce. Te same potrawy podane z pałeczkami byłyby niesmaczne. Kotlet jest w sumie dobry, ale jak na Chiny - za mało doprawiony. O ziemniakach to już w ogóle nie wspominam. A konsystencja buraczków sprawia, że pałeczkami się ciężko nabiera. Jedzenie takich potraw pałeczkami byłoby udręką, w dodatku niesmaczną, bo jakieś to wszystko niewyważone. Ale kiedy jem widelcem i nożem, w każdym kęsie mieszczą się i słodko-kwaśne buraczki, i delikatne ziemniaki, i pieprzno-słone kotlety. I każdy kęs jest pyszny!...
Od razu Wam mówię, że moim zdaniem to działa w obie strony. Jedzenie sushi czy kaczki po pekińsku naszymi sztućcami jest po prostu bez sensu...

2015-12-22

maskotka

Niektóre miasta - nie tylko chińskie zresztą - mają swoje maskotki. Maskotką Chengdu jest oczywiście panda, maskotką Krakowa oczywiście smok.
Czy zgadniecie, co jest maskotką Kunmingu?
Tak. Syberyjska mewa. Dlatego, że stada tych przebrzydłych ptaszysk okupują co zimę wszystkie kunmińskie zbiorniki wodne...
Maskotki są oczywiście dostępne tylko sezonowo.

2015-12-21

Uniqlo

Czy słyszeliście o Uniqlo? Ja, przyznam się szczerze, usłyszałam o tej firmie stosunkowo niedawno, bo zaledwie parę lat temu. A przecież jest to firma, której podwaliny sięgają 1949 roku! Oczywiście, od tamtych czasów wiele się zmieniło, łącznie z nazwą marki, ale jedno pozostało bez zmian: jest to firma odzieżowa, która proponuje zwykłe ubrania, niedrogie i dobrej jakości, a w dodatku całkowicie odporne na upływ czasu i modę. Jeśli właśnie nie możesz nigdzie kupić prostych dżinsów, bo modne są zwężane i z brokatem, to idziesz do Uniqlo. Jeśli chcesz kupić bluzkę z długimi rękawami, taką zwykłą, bez naszywek i wzorków - idziesz do Uniqlo. Jeśli chcesz kupić kurtkę dowolnego koloru, prostą i nieskomplikowaną - idziesz do Uniqlo, bo tam jeden krój będzie dostępny w dziesięciu różnych kolorach.
Ja nie znoszę ubrań "modnych". Wybieram takie, które są ponadczasowe. Zwykłe spodnie, zwykła bluzka. Styl zmieniam dodatkami - te zwykłe ubrania pasują zarówno do adidasów, jak i do skórzanej torebki i ładnej biżuterii. Można je łączyć na bardzo wiele różnych sposobów przecież!
Skąd się o tej firmie dowiedziałam? Tu małe zaskoczonko: choć jest to firma raczej młodzieżowa, zaprowadziła mnie tam... świekra. Tak, pani po siedemdziesiątce przyszła kiedyś na kolację w zajefajnej kurteczce. Skomplementowana postanowiła mnie zabrać "na zakupy" - wszystkim innym bym odmówiła, ale Jej nigdy nie mam serca odmawiać. Weszłam do sklepu (który przy głównym kunmińskim deptaku zajmuje całe piętro domu handlowego) i się zakochałam... Wyszłam z czterema ciuchami grubszej kategorii i obietnicą, że jeszcze tam wrócę.
W dodatku urzekła mnie chińska nazwa sklepu: 優衣庫 youyiku - w wolnym tłumaczeniu Skarbnica Świetnych Ciuchów.
Tutaj ich strona internetowa, jeśli chcecie sobie przejrzeć ofertę:) A jeśli kiedyś rzuci Wam się w oczy sam sklep - wejdźcie koniecznie.
Albo lepiej nie wchodźcie...

2015-12-20

Podróż na wschód Azyi III

Następny odcinek przygód Pawła księcia Sapiehy. Tym razem wrażenia z Chin, w szczególności z Kantonu i Hongkongu.

Gdy tak stoimy i gapimy się na tego kolosa — budzi nas z ekstazy hałas jakichś drewien rzucanych na kamień. O dziwo! to nasz kelner Chińczyk, z największą powagą i nabożeństwem, stawia Buddzie pytania. Pzykucnął na ziemi, ręce wzniósł po wysokość głowy, dłonią do Buddy obrócone — i oddał najpierw pokłon potrójny (dworski ukłon chiński). Dalej wyciągnął dwa kawałki drzewa, formy rogala, okryte chińskiemi literami; rzucił raz, drugi i trzeci drewniakami o ziemię, za każdą razą uważnie odczytywał napisy, studyował jak się drewienka układały, z czego dowiadywał się, w jakiem obecnie zdrowiu są jego rodzice i krewni, i o innych jeszcze kwestyach, z któremi nie chciał się nam zdradzić. Potem znowu się pokłonił i rozpoczął modlitwę dziękczynną. Wydobył z kieszeni ogromny papier żółtego koloru (wszystko co się do cesarza i bogów odnosi, jest zawsze żółtego koloru). Na papierze widniały wielkie a ponsowe imiona Buddy. Papier zapalił u świętego ognia i wyniósł przed świątynię. Tu znowu zaczął się kłaniać, ale nie długo, bo papier mu w palcach jakoś bardzo prędko się spalał; poczem wsadził go do jakiegoś niby piecyka, naśladującego kształtem wieże chińskie kilkopiętrowe, który stał w przedsionku świątyni. W tej chwili rozległa się  strzelanina, jakby pluton wojska rozpoczął ogień. Narazie zgłupieliśmy, nie wiedząc co się stało, zwłaszcza, że sprawca tego wszystkiego, ów kelner nasz, najspokojniej, wzrokiem dość obojętnym, patrzył na ów piec - armatę, a doczekawszy się ostatniej detonacyi, z pewnem jakby znudzeniem wrócił do swojej łódki, nie obejrzawszy się już nawet za swym Buddą. Dalejże my więc pytać Phya - Smuth'a: what is that? — a Phya szeroko się uśmiecha, i widocznie kontent, że znalazł coś co nas zainteresowało, poczyna tłumaczyć, że Chińczycy na zakończenie modlitw zawsze spalą, według zamożności osobistej, pewną ilość prochu, aby przepłoszyć nieczyste duchy, które jak muchy do miodu, do modlącej się duszy zlatują. Dobrze jest wiedzieć o tym nabożnym a zapewne wielce skutecznym obyczaju, bo jak pełnia nastanie, to w każdem mieście chińskiem z wieczora i późno w noc nieustannie się takie pukaniny słyszy. W obecnych burzliwych czasach możnaby łatwo wziąć te wystrzały za »pierwsze strzały« kontr - europejskiego buntu.
*
Pan domu udaje przez kurtoazyę dla nas, że nie spodziewał się tak dostojnych gości, i niby to zmienia toaletę, by godnie wystąpić. Figura naturalnie nie ciekawa: zbogacony robotnik dzienny, otyły, a choć Chińczyk, przypomina od razu ogólno - światowy, zawsze jednaki typ parweniusza, tylko tu z warkoczem [trafne spostrzeżenie: pewne kategorie ludzi bez względu na rasę wyglądają bardzo podobnie...].
*
Dziwnie też przykre z początku robi wrażenie to jednozgłoskowe chrapliwo - nosowo - gardłowe szczekanie chińskie.[sam szczekasz, pacanie!]
*
Dla każdego marynarza, nazwa: »Morze Chińskie«, równo brzmi z tysiącznemi  niebezpieczeństwami, z nigdy nieustającym wichrem, ze zgubnymi prądami, które bieg jego statku wstrzymują, żeglugę utrudniają, kombinują. Morze Chińskie, to królestwo tajfunu, o którym zdawna wylękniony podróżny nasłuchiwał się od swego kapitana, od innych oficerów, od znających te okolice towarzyszów podróży. Morze Chińskie w wyobraźni każdego podróżnika nierozdzielenie się łączy z pojęciem czegoś złośliwego, złego, wrogiego; mimowoli każdy sobie przypomina owe rzezie chrześcijan w Chinach; morze to takie niegościnne, takie nieprzystępne, jak i ten kraj, od którego nazwisko wzięło; jak w tym kraju tylko z najwyższym wysiłkiem człowiek utrzymać się i wyżyć może, co chwila narażony na jakąś elementarną, nadziemskich zdawałoby się rozmiarów — klęskę, tak i na tem morzu tylko zdwojona, nieustająca uwaga, zimna krew i bystrość marynarza, tym setnym a potężnym wrogom, którzy nań czyhają, oprzeć się, ujść, wyślizgnąć ze szponów może.[Ciekawe, że tak dobrze wie, że kraj niegościnny, choć dopiero jest w drodze do. No i skoro WIE, że niegościnny, to po co się tam pcha?...]
*
Dziś piratów niema, ale w łonie swojem niesie każdy statek gorzej niż piratów, bo powracających do ojczyzny, spanoszonych, z Europejczykiem spoufalonych, nie bojących się go, a całem sercem nienawidzących, zdemoralizowanych do szpiku kości przez niezdrowy, często wieloletni pobyt w wielkich centrach handlowych: coolis'ów, robotników - emigrantów chińskich. Mamy wprawdzie rewolwery, mamy karabiny, ale niech tylko przyjdzie czas burzliwy, zły, niebezpieczny, niech Chińczyki, bojąc się strasznie śmierci na morzu (bo ciało ich jużby w ojczyźnie być nie mogło), spostrzegą się że jest źle, że załoga — choćby tylko chwilowo — daremnie z rozhukanym walczy elementem, a bunt i rzeź białych niedalekie.[Chińczyk SPOUFALONY z białym, a fe!]
*
Życie turysty dla tej to jednak przyczyny tak bardzo nam, Polakom, smakuje, że tak znakomicie naszemu lenistwu dogadza. Niby to zajęci, więc przed własnem sumieniem pokryci, z lubością i konsekwencyą nie robimy nic.[och, wybitne jednostki nie potrzebują od razu do tego podróżować, radzą sobie z konsekwentnym robieniem niczego i w domowych pieleszach :D]
*
Chińczycy między sobą, dzięki nieubłaganie srogiemu prawodawstwu, są w rzeczach handlu nader uczciwi. Szwindel w pojęciu nowo -
europejskiem, ów wynalazek braci naszych semickiego pochodzenia, tutaj jest nader rzadkim objawem, bo go karzą śmiercią.[nie po raz pierwszy tęskno mi za tamtymi czasami. Dobrze by było i u nas karę śmierci za oszustwo i szwindel wprowadzić :P]
*
[Hong Kong] Po sali rozstawionych setki malutkich stoliczków, co dwa stoliczki stoi ciemno - niebiesko ubrany Chińczyk i z posągowym spokojem czeka, by kto przy jego stoliczku usiadł. Ledwoś siadł, już Chińczyk, raptem przemieniając się z posągu w najruchliwszego i najzgrabniejszego kelnera, podaje swój kwitaryusz; tam zapisuje się, co się chce jeść i pić, nazwisko i numer pokoju; Chińczyk to wszystko porywa, znika, i w mgnieniu oka zjawia się z całem śniadaniem, winem, piwem, chasse-café, deserem i t. d. Jedzenie tu już czystej krwi angielskie, wyborne. Gęby rozdziawiałaby ilość pieprzu, papryki, kajenny w każdej potrawie, gdyby te gęby nie były już zaprawione i przyzwyczajone do tych zacnych a siarczystych zapraw.[Po pierwsze: pierwszy raz widzę, żeby Polak chwalił angielską kuchnię. Po drugie: chilli w hongkongijskim jedzeniu? Buahaha! Zapraszamy do Yunnanu :D]
*
[statek do Kantonu] Na najniższem z tych piątr, same coolis chińskie; to wzbogacona czerń chińska, która jedzie do domu. Piętro to z innemi zupełnie komunikacyi nie ma.[bo by się, nie daj Boże, cywilizowany Europejczyk z żółtym plebsem mógł zetknąć...]
*
Jak na wszystkich innych punktach, tak i pod względem reform armii, Chiny nie rzuciły się tak gwałtownie w objęcia cywilizacyi europejskiej, jak Japonia, która zmieniwszy swój dawny kalendarz, strój, alfabet, zarzuca obecnie dawną formę rządu; za jednym zamachem chce się przeistoczyć w państwo, w monarchię parlamentarną. Chiny, Chińczycy, choć wierzą w swą wyższość, przekonali się jednak, że pod niektórymi względami Europa wyżej od nich stoi. W pierwszym rzędzie trzeba było urządzić a raczej stworzyć system celny na sposób europejski, oddać całą administracyę celną w ręce europejskie; na drugiem miejscu stoi armia. Ale tu o reformie całkowitej mowy niema, być nie może; zresztą oni nie tak potrzebują armii, jak ją mają karły europejskie, siedzące jeden na drugiego nagniotkach.[ciekawa koncepcja: oddać administrację celną i armię w ręce wroga dla własnego dobra :D]
*
[Kanton] nareszcie zaczynam drzemać, ukołysany ruchem lektyki, oszołomiony, ogłupiały tym widokiem sklepów, tłumu, szyldów, wystaw sklepowych, krzykiem przechodniów, naszych policyantów, tragarzy, przekupniów! Budzi mnie szczególniejszy smród: to handel delikatesów (Hawełka chiński), koło którego taki ścisk, że musieliśmy stanąć. Na szubieniczkach żelaznych wiszą istotnie smacznie wyglądające, w rycynusie smażone i pieczone głowy świńskie i cielęce, nóżki, móżdżki, ogonki, kopytka; a między tem wszystkiem na honorowem miejscu, aby dobrze go widać było, wisi za ogon głową na dół, jeszcze żywy, przebierający nóżkami, ogromny szczur! Obstupui! — nie chciałem bowiem w te opowiadania o przysmakach chińskich wierzyć. Teraz wierzę; tak ogromnego i tłustego szczura w mojem życiu nie widziałem. Był to szczur tuczony.[wszystko, co ma cztery nogi poza stołem i wszystko, co ma skrzydła poza samolotem...]
*
Na bramie wymalowane ogromne dwie figury: to jak zwykle na zbytek krwi cierpiący bożek wojny, z ceglasto - czerwoną facyatą, a obok bożek nauki i sztuki, identycznie do swego kolegi podobny, tylko z cerą mniej skłonność do apopleksyi zdradzającą; obaj groźni, straszni, w pozach wyprężanych, którychby ich autorom nawet Michał Anioł był pozazdrościł.[domniemana apopleksja boga wojny mnie zabiła :D]
*
Praktyczny zmysł Chińczyków każe im więcej uważać na rzecz, niż na formę; to też pałaców i wspaniałych auli uniwersyteckich nie znają, może rozumiejąc, że zbyt wspaniałe wschody, sale i aule, nadtoby kosztowały i miejsca drogiego zabierały, a przytem myśl uczących się do roztargnienia skłonną czyniły. A chcąc być mandarynem, trzeba całą myśl, całą uwagę módz skupić.[och, Chińczycy też znają przerost formy nad treścią :P]
*
Trudno jednak nie zanotować uwagi cisnącej się do głowy, jak społeczeństwo to — które my, białej rasy synowie, my Galicyanie, barbarzyńskiem nazywamy — jak ono wysoko i pod tym względem stoi, a zwłaszcza stało, zanim z jednej strony Mongołowie, a z  drugiej od nich pod względem etycznym i cywilizacyjnym może gorsi, bladzi kupcy zamorscy, nie przyszli niszczyć i demoralizować tej prastarej, dziś już przerafinowanej i nieco zwiędłej cywilizacyi. W Chinach niema człowieka, któryby nie umiał czytać i pisać, i to nie od lat 50 lub 100, ale od wielu wieków, od czasów, kiedy Europy, w dzisiejszem pojęciu słowa, znaku ani śladu nie było.[ech, nasłucha się głupot, nie zweryfikuje, a analfabetów i dziś w Chinach sporo...]

Na dziś tyle, ale  to jeszcze nie koniec Chin i nie koniec Sapiehy. Lektura mnie doprawdy urzekła i mam głęboką wewnętrzną potrzebę się z Wami podzielić :D

2015-12-19

ryż w ananasie 菠蘿飯

Jedną z moich ukochanych yunnańskich kuchni jest kuchnia dajska, czyli - tajska ze specyfiką chińską. Wiele przepisów znanych z Tajlandii i tu ma swe zastosowanie. Ponieważ jednak na kuchni tajskiej znam się raczej umiarkowanie, mówić jednak będę o tym, co u nas w Yunnanie.
Jest więc w Yunnanie popisowe danie dajskie, jedna z moich ulubionych przekąsek... A może deserów? Nie, jednak obiadów... Pal licho. Jeden z moich ulubionych przysmaków: ryż w ananasie. Dziś podam Wam nie tylko przepis na oryginalny ryż, ale również na polską, łatwą w wykonaniu podróbkę.

Wersja tradycyjna:
Składniki:
  • dojrzały ananas z płaskim "dnem"
  • ryż kleisty - ilość w zależności od wielkości ananasa. Powiedzmy, że mniej więcej "woreczek" na pewno wystarczy.
  • trochę soli
  • trochę cukru
Wykonanie:
  1. ryż kleisty KONIECZNIE trzeba przed gotowaniem namoczyć, najlepiej około dwie godziny.
  2. ugotować ryż "al dente" - czyli dodać mniej wody, niż zwyczajowo byśmy dodali. Jeśli zazwyczaj na szklankę ryżu potrzebujemy dwóch szklanek wody, to tutaj dodamy maksymalnie półtorej szklanki.
  3. w międzyczasie przygotowujemy ananasa: ścinamy mu czubek i go odkładamy na później. Następnie wydrążamy miąższ, uważając, by nie przebić skóry. Miąższ drobno kroimy i wsadzamy do lekko osolonej wody. To taki trick, którego się nauczyłam w Chinach - ananas wsadzony do wody z solą jest słodszy!
  4. Odsączony ananas mieszamy pół na pół z podgotowanym ryżem. Dosładzamy do smaku - ja nigdy nie dodaję więcej niż płaską łyżkę cukru trzcinowego. Mieszanką faszerujemy nasz ananas i przykrywamy odciętym wcześniej czubkiem.
  5. wsadzamy ananas do stabilnej miseczki, a miseczkę do wysokiego garnka, w którym się on swobodnie zmieści. Wlewamy tyle wody, by nie dosięgała brzegów miseczki. Gotujemy około kwadransa/dwudziestu minut w zależności od tego, jak twardy był ryż po poprzednim gotowaniu.


W Yunnanie najczęściej używa się ryżu kleistego fioletowego, jednak z powodzeniem można go zastąpić białym albo te dwa gatunki wymieszać.



Wersja uproszczona:
Składniki:
  • dowolny ryż dobrej jakości
  • ananas - może być z puszki
  • rodzynki, suszone morele itp. - po uważaniu.
  • ewentualnie cukier
Wykonanie:
Składniki (pół na pół ryż i reszta) wymieszać i ugotować.
Ważne! Trzeba pamiętać, że cukier ma tendencje do przypalania się, więc jeśli gotujemy w zwykłym garnku, a nie w garnku do gotowania ryżu, należy często ryż mieszać. Ja nie mam tego kłopotu - garnek do gotowania ryżu doskonale ułatwia pracę. Taki ryż podawaliśmy z ZB w Polsce, gdy się okazało, że dostępne w Polsce świeże ananasy nie bardzo się nadają do spożycia...

2015-12-18

Kawa

Od czasu do czasu zabieramy świekrów na kolację. Zazwyczaj chińską, żeby nie komplikować. Ostatnio jednak dowiedzieliśmy się, że świekr pała wielką miłością do steków - wybraliśmy się więc do steakhousu.
Pierwszy steakhouse w moim życiu to był moloch w Tajpej. Wiadomo było, że trzeba kupić zestaw ze stekiem, a reszta to był szwedzki stół. To tam spróbowałam pierwszej karamboli, persymony i marakui. Tam jadłam pyszne lody o nietypowych smakach i tę całą smakowitą resztę.
W Kunmingu pewnie też są takie wypaśne, drogie steakhousy. My jednak pokochaliśmy tani. Wprawdzie wybór sałatek i owoców jest dość ubogi, a o lodach i innych takich można zapomnieć - albo zamówić je z karty - ale solidny stek z którymś z włoskich makaronów, dwiema bułkami, aperitifem, herbatką i gęstą zupą kukurydzianą wystarcza aż nadto, żeby sobie podjeść. Potem jeszcze miseczka warzyw i owoców - i nawet ZB jest najedzony. 

Nasz ulubiony steakhouse w nagrodę za wierność przyznał nam garść kuponów, dzięki którym mogliśmy zamówić kolację w jeszcze bardziej preferencyjnej cenie. W dodatku dorzucili hojną ręką kupony na świetną kawę.
Przyszliśmy więc we czwórkę, zamówiliśmy po steku, a potem padło pytanie, kto sobie życzy kawy. Świekr podziękował, ja też (gdybym wypiła kawę na noc, byłabym jednocześnie zmęczona i niewyspana, a to jest po prostu męczarnia); kawę zamówił ZB, który po kawie śpi jak dziecko i, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, świekra.
Pytam: a co, jeśli nie będziesz mogła zasnąć?
A świekra, z radosnym uśmiechem: jestem emerytką! Co niby mam jutro takiego ważnego do zrobienia? Jeśli nie będę spać w nocy to odeśpię w dzień! Jak hulać, to hulać!
Wspominałam już, że ją uwielbiam, tę moją chińską ale całkiem niechińską rodzinę? ;)

2015-12-17

Szmaragdowozielone Jezioro - jesień

Pokazując kunmińską jesień nie należy zapominać o Jeziorze. Feeria barw, przyjemne wysokogórskie słońce - jesienny ideał!
To było bardzo miłe popołudnie.

PS. Tak, w Kunmingu wczoraj spadł śnieg. Tak, jest zimno, nieprzyjemnie i piękna jesień jest już tylko wspomnieniem. Ale po prostu MUSIAŁAM opublikować ten wpis, sami rozumiecie :)

2015-12-16

Przyszła zima 冬天來了

Dziś w Kunmingu spadł pierwszy śnieg. Zawsze mówiłam, że z tą Wieczną Wiosną to jakieś oszukaństwo...
Z tej okazji dziś na blogu piosenka Ding Wei pt. Przyszła zima.



树叶黄了 
liście zżółkły
就要掉了 
zaraz spadną
被风吹了 
zdmuchnięte przez wiatr
找不到了
nie do odszukania

太阳累了 
słońce się zmęczyło
就要睡了 
chce spać
留下月亮 
zostawić księżyc
等著天亮
czekając na światło

冬天来了 
przyszła zima
觉得凉了 
czuję chłód
水不流了 
woda już nie płynie
你也走了
a Ty odszedłeś

音乐响了 
rozbrzmiała muzyka
让我哭了 
pociekły moje łzy
心已丢了 
wyrzuciłam serce
还会痛吗
czy będzie jeszcze boleć?

2015-12-15

Bajka

Czyli pani z grupy etnicznej Bai względnie pani z innej grupy etnicznej, ale ubrana w bajski strój. Gdyby to było w jakimś przedstawieniu, w knajpie czy innym skansenie, mogłabym powątpiewać w autentyzm, ale ta pani tak naturalnie niesie zakupione na targu dobroci, że pewnie jednak jest oryginalną Bajką...
Zawsze mówię, że kocham Kunming. Tak. Między innymi za to, że gdy spieszę się do pracy, udaje mi się złapać jakąś mniejszość etniczną, jakąś ciekawostkę, jakieś zupełnie niedzisiejsze kadry. Całe szczęście jeszcze mi się udaje te wspaniałości zauważać, jeszcze mi nie zszarzały i nie zbrzydły...

2015-12-14

Hongu 紅谷 Czerwona Dolina

Każdy ma jakieś guilty pleasures. Niektórzy pierwszego dnia zjadają cały kalendarz adwentowy, niektórzy mieli dokończyć rozdział, a dokańczają ostatni tom trylogii, jeszcze inni przy każdym kominiarzu chwytają za guzik, jednocześnie twierdząc, że wcale nie są przesądni.
Moje nałogi... Ech, lista długa jak książka telefoniczna. Jeden z tych nałogów jest jednak cokolwiek zaskakujący. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie cierpię chodzić na zakupy - z wyjątkiem targowisk i kupowania przysmaków, oczywiście. W sklepach odzieżowych się zwyczajnie nudzę, przy butach szlag mnie trafia, bo mam nietypowy rozmiar stopy, a w sklepach muzyczno-filmowych cierpię na oczopląs i unikam ich jak ognia, zwłaszcza w okolicach wypłaty. A jednak jest jeden sklep, pardon, sieć sklepów, do której wchodzę przy każdej nadarzającej się okazji. Są to sklepy yunnańskiej marki wyrobów skórzanych Hongu, w których mogłabym zniknąć na długie godziny.
No dobra, przesadziłam. Ale mogę wejść tam na kwadrans i wyjść zachwycona, a to rzadko spotykane.
Firma powstała w 2002 roku w Kunmingu, ale legenda firmowa głosi, że przodkowie właściciela od 600 lat zajmowali się garbarstwem w Lijiangu. Marka szturmem zdobyła rynek: już w 2012 roku mieli ponad 1500 placówek, oferujących wyłącznie ich produkty, a potem... przestali liczyć. Robią torby, torebki, piterki dla panów, portfele wszelkiej maści, paski i inne akcesoria skórzane. Część klasyczna, część współczesna, a część - inspirowana Chinami. Na przykład chińską porcelaną:
ale również kaligrafią czy wzorami ludowymi.
Wchodzę do ich sklepu i ucztuję: przymierzam, wdzięczę się przed lustrem, podziwiam piękne wykonanie... ZB pyta, którą mi kupić, ja zerkam na cenę, stwierdzam, że może jednak żadną, odpowiadam, że jeszcze się zastanowię, a panie ekspedientki mnie żegnają głębokim ukłonem, choć nigdy tam nic nie kupuję.
Kupiłam raz, w prezencie dla Mamy. U Niej się taka torebka nie zmarnuje :)
A tu ich strona internetowa, sami zerknijcie na te cuda!

2015-12-13

Podróż na wschód Azyi II

Dziś przed Wami Syjam w oczach Sapiehy.

Idziemy spać; kilkanaście koników polnych i po jednej jaszczurce stoi na straży naszych łóżek, innych bestyj jednak Bogu dzięki niema.[szczęściarze, ani komarów, ani karaluchów...]
*
Jedziemy przez miasto jedyną ulicą lądową. Pył, kurz i smród przechodzą wyobrażenie. Do niedawna nie istniały w Bang - kok wogóle ulice: Menam służył za jedną główną arteryę; całe miasto zbudowane wzdłuż jego koryta, większa część domów na bambusowych tratwach pływa na rzece; powozy zastępywano milionami czółen i czółenek, od malutkiej pirogi, w której ledwo jedna osoba ma miejsce, a wiosło to wielka łyżka, aż do ogromnych czółen popychanych żerdziami i wiosłami, a stanowiących nieraz sklep i mieszkanie właścicieli.[och, po takim Bangkoku fajnie by sobie było "pospacerować" łódkami!]
*
Choć to najleniwszy zpomiędzy narodów, jednak życie nie na ulicy, ale na werandach swych domostw, krytych rogóżka, spędzają.[Jeszcze leniwsi niż Malezyjczycy? No proszę! :D]
*
Prowadzą nas do stołu, wkoło niego krzesła, szkoda że europejskie, zupełnie jak nowomodne w salach jadalnych używane, kryte skórą ciemno - bronzową, na oparciu słonie królewskie wyciskane. Proszą siedzieć; ofiarują cygara, z puszki niestety według najgorszych europejskich modeli zrobionej, lecz całej srebrnej, bogato rzeźbionej. Dalej przynoszą herbatę; ale co za herbata! jasna, jak najjaśniejsza śliwowica, zapach idealny, o smaku nawet nie mówię.[Zawsze to samo: jak nie siedzi na krześle, tylko na macie, to dzikus, a jak siedzi na europejskim krześle, to szkoda, że tak mało egzotycznie. Ciężko dogodzić...]
*
Wszyscy starzy, więc dawne mody zachowujący, ogolone zupełnie facyaty, ogromne usta od ucha do ucha, wargi mocno czerwone od bettelu, zęby i wnętrze ust jak tabaka w rogu! Dziwnie brzydcy ci ludzie, tem śmieszniej i brzydzej wyglądają, że wcześnie zęby tracą; a krótko strzyżone włosy i golone twarze dają im jakiś pozór starorzymskich senatorów — ale w karykaturze![Też mi się nie podoba żucie betelu, ale karykaturą bym jednak drugiego człowieka nie nazywała...]
*
[Opis króla Tajlandii] Ruchy ma bardzo swobodne, spokojne, bynajmniej nie oryentalne.[I tu zagwozdka: co to znaczy "ruchy orientalne"? Wynika z kontekstu, że muszą być niespokojne i nie nazbyt swobodne - ale jakie, u licha, ruchy?! Który z ruchów człowieczego ciała można uznać za europejski, a który za orientalny i dlaczego tylko te europejskie mogą być swobodne i spokojne?]
*
Bojąc się Europy, widząc, jak wszędzie gdzie stopa białych stanie, tubylcy na zwykłych cooli czyli niewolników schodzą; widząc, jak cywilizacya europejska, przez samo tylko zetknięcie się z krajem, tępi i niszczy politycznie a nawet moralnie krajowca — król, człowiek bardzo szerokich horyzontów i rozwiniętego zmysłu politycznego, chce wziąć od białych to, bez czego czuje, że im ani politycznie ani ekonomicznie nie sprosta; ale brać chce tylko rzeczy, nie osoby.[i słusznie!]
*
Lenistwo straszne i bezgraniczne, to pierwszy zdaje mi się główny rys charakteru Syamczyka. Nietylko, że się nie broni przeciw inwazyi obcych na polu handlu i przemysłu (Chińczycy tu wszędzie jak szarańcza grasują i panują), ale prawie chętnie to widzi, byle miał bettel do żucia i spokój.[ciekawe, dlaczego niegłodny człowiek, któremu nie jest zimno, miałby się rzucać w wir pracy, jeśli nie musi?... A może Tajowie i Malezyjczycy nie są leniwi, a po prostu - nie są chciwi? :P]
*
[opis tajskich "dożynek"] Przepraszam za to powtarzające się ciągle »zdaje się«, ale nikt tu uczciwie i wyczerpująco a pewnie na nic nie chce odpowiadać, tem mniej jasnych wyjaśnień dawać.
Europejczycy tu żyjący, to gromada kupców, którzy tylko o ceny i targi się troszczą, nic prócz tego nie widząc; Syamczyków zaś trudno zrozumieć! [jak dobrze, że żyję w dobie internetu i mam takie rzeczy gdzie sprawdzać!]
*
[po opisie świątyń] Ginę formalnie z rozpaczy, że z tych świątyń ani nic ukraść ani kupić nie można; a jakby się chciało choć po jednym z tych przepysznych smoków  bronzowych i porcelanowych i kamiennych kupić — zabrać choć kilka takich tabliczek czy kafelek fajansowych — choć po kawałku takich drzwi hebanowych perłową macicą wykładanych! Są, to rzeczy, o których my pojęcia nie mamy, a rzeczy prześliczne, jedyne w swoim rodzaju, zupełnie odrębnego stylu. Kradli tu zdaje się nieraz Anglicy i inni; to też teraz argusowem na nasze palce patrzą okiem. Bardzo grzeczni ci  mnisi co nas oprowadzają, ale zostać samemu choćby na minutę — nie dadzą.[jeszcze czego! Chciałoby się zostać samemu, a już pierwsze zdanie mówi doskonale, co z ciebie za człowiek...]
*
A jednak mimo tej przyjaźni, potrafił jeden z braci królewskich swojem nietaktownem impertynenckiem postępowaniem (wszyscy są niesłychanie źle wychowani) obrazić żonę ministra - rezydenta niemieckiego, i to tak gwałtownie, że tylko na czas interwencya króla samego uchroniła Syam od zerwania stosunków z Niemcami. Biedną panią ministrową za to, że pozwoliła sobie zerwać rosnące w jednym z kanałów Menamu, przerzynających miasto, kwiaty lotosu, czy Victorii regii, w krótkiej drodze zapakowano do ciupy, i to mimo cavassa, mimo ekwipażu, który opodal na swą panią czekał, mimo wszelkich protestów wylęknionej Niemkini.[No tak, Syamczycy źle wychowani, za to Niemka wyciągająca łapy po cudze, i to bez pytania - ona miała rację!... Szkoda, że ją w ogóle z tej ciupy wypuszczono :P]
*
Ta sama klasa ludzi, która zalewała Amerykę i Australię, która zalała już i trzyma Singapore, Malakkę, Penang i t. d., ta sama klasa emigrująca, więc mówiąc dokładniej, Coolis, plebejusz chiński, zwolna zalewa i opanowuje Syam. Lądem i od morza cisną się oni tutaj; w Bang - kok cały,  jakby w Turcyi powiedziano, bazar, tj. część miasta handlowa, kramikowa, gdzie przez całe ulice ciśnie się kramik na kramiku, nazywa się już miastem chińskiem. Handel ryżem mają oni w swoich rękach; wszystkie inne gałęzie handlu, jeżeli nie oni mają, to przynajmniej są głównymi pośrednikami; a że Syam bliższy ich ojczyzny, że rasa mniej od innych, od bronzowej, czarnej, czy białej, obca ich rasie — więc Coolis taki, przybywszy tu, zaczyna od tego, że się żeni z syamską kobietą. Często bywa, że w Chinach zostawił już właściwą swą żonę — to mu jednak nie przeszkadza żenić się znowu, i zwykle po niedługim czasie cieszy się liczną progeniturą. Pobywszy tak kilka lat w Syamie, Coolis dorobi się i porośnie w pióra; zaczyna myśleć o powrocie. Żonę swą syamską wraz z dziećmi zostawia; na opędzenie codziennych potrzeb życia wyposaża swą słomianą wdowę zwykle dość hojnie, a sam rusza ku domowi, gdzie, jak twierdzą, pierwsza małżonka z radością go wita. Nie o moralną jednak stronę mi obecnie chodzi, ale o etniczą: kobieta syamska, idąca za Chińczyka, pozostaje tem czem była — dzieci jej jednak, zwykle już są Chińczykami; już noszą warkocz; a choćby go i nie nosiły, to tworzą już nową, od syamskiej różną a do chińskiej nader zbliżoną rasę, która w przyszłości stanie się panią wszystkich tych krajów. [Chińska rasa zaleje świat!]
*
Przyroda podzwrotnikowa inna niż w Egipcie. Tam piasek przechowuje i utrzymuje dzieła ludzkiej sztuki, wbrew nawet woli człowieka — tu człowiek walczyć musi i pilnować się nieustannie, by to co stworzył, nie pochłonęła, nie zburzyła matka przyroda. Klimat zabija człowieka, zwłaszcza białego (febry, bery-bery) — przyroda niszczy, zasłania, rozsadza jego dzieła.
*
Pierwszym i niezbędnym czynnikiem, zapomocą którego może misyonarz działać stale i ze skutkiem na już nawróconych, a zwłaszcza na dzieci, a przez dzieci na rodziców, tak tu jak wszędzie, jest szkoła. W Syamie szkoła elementarna najzupełniej wystarcza. Tu jednak na szalony napotykają misyonarze opór, i to opór bierny, tem straszniejszy, że ze strony samychże dzieci! Dziecko tak przychodzi z domu rozpuszczone, tak  przyzwyczajone tylko i zawsze własnego kaprysu słuchać, że biedni Ojcowie rady sobie wcale dać nie mogą. O subordynacyi w Syamie mniej jeszcze mają pojęcia, niż o samymże katolicyzmie. Używanie surowych środków przeciw dzieciom, niemożliwe, bo smarkacze skarżą się rodzicom, rodzice interweniują, i w najlepszym razie kończy się na tem, że dzieci wcale nie przysyłają ani do kościoła ani do szkoły.[buahaha! doskonała odpowiedź cywilizowanych ludzi na europejską, tak modną wówczas, przemoc wobec dzieci.]
*
Na takim więc terenie i w takich stosunkach trudno, aby cywilizacya europejska się przyjąć mogła. I religia nasza tu nie wielkie czyni postępy, choć może religii nie tyle przeżycie, zgnilizna moralna, stają na przeszkodzie, ile, w daleko wyższym stopniu, ów straszny egoizm, będący podstawą, alfą i omegą każdej istoty, tak tu, jak w Chinach, jak w Japonii. Katolicyzm dla tych ludzi strasznie jest nieprzystępny, tak wręcz ich prastarym w krew i kości przeszłym nawyknieniom i wyobrażeniom przeciwny. Syamczyk nie chce, by go nudzono, by mu przeszkadzano w tej egzystencyi, którą z dziada pradziada prowadzi, egzystencyi kociej: jeść, żuć bettel, spać i używać. Król jest wyjątkiem, a choć król wiele może, to jednak przyzwyczaić Syamczyka do pewnego porządku w zajęciach, pewnego natężenia sił w pracy, zmusić np. żołnierza, by swój biały helmet i karabin wyczyścił codziennie, tego nawet Czulalonkorn nie potrafi. Zmuszanie tych leniwych poczciwców do jakiejś pracy, a zwłaszcza nadawanie im jakiegoś poloru europejsko - cywilizowanego, robi mi wrażenie nakładania rękawiczki na rękę trupa; rękawiczka ręki nie odżywi, nie powoła do życia, ale wraz z ręką zgnije. Tu trzeba nowej krwi, nowych, świeżych sił; dodadzą ich Chińczycy, ale i kraj opanują. [Kocia egzystencja! Oczywiście, autor to mówi z pejoratywnym zabarwieniem, a mnie się to wydaje jednym z najcudowniejszych pomysłów na świecie :D]
*
Po półczwarta - godzinnem posiedzeniu, mimo że przedstawienie jeszcze trwało, moi towarzysze już wytrzymać z gorąca nie mogli, wyszliśmy więc. Że tej nocy zasnąć nie mogłem aż gdzieś koło rana, nie dziwiło mnie bynajmniej ani martwiło, bo zgasiwszy światło, miałem ciągle przed oczami te śliczne, barwne, niepojęte, fantastyczne stroje, te walki, te tańce — a w uszach tę muzykę, którą my dziką nazywamy dlatego, że jej nie rozumiemy. [bodaj pierwszy raz widzę, jak białas pisze, że obca muzyka to nie kociokwik, a piękno, którego po prostu nie rozumie. W tamtej epoce to prawdziwy cud! Szacun!]
Jak Wam się podoba?

2015-12-12

Kumkwatowa marmolada

W tym roku wyjątkowo obrodził nam kumkwat - na początku października już całe drzewko żółciło się prawie dojrzałymi owocami. Dopóki były zielone i niedojrzałe, ZB codziennie pytał, czy już mogę mu zrobić kumkwatiadę. Kiedy dojrzały, stracił zainteresowanie. Ech, te chłopy...
Kumkwatiad zrobiłam sporo, ale nie poradziłam wszystkim owocom. W końcu musiałam je zebrać, bo zaczęły się psuć na gałęziach. Szkopuł był taki, że poza kumkwatiadą nie bardzo miałam na nie pomysł. Były bowiem tak kwaśne, że nawet najtwardszemu zawodnikowi rzedła mina.
Wyszperałam więc w necie przepis na kumkwatową marmoladę, poczyniłam drobne poprawki i zamknęłam sobie słońce w słoiku.

Składniki:
  • 30 kumkwatów, poplasterkowanych
  • pomarańcza, bez skórki, bez pestek, poplasterkowana
  • cukier - ilość wyjdzie w praniu
  • sok z limonki
  • łyżeczka cynamonu
Wykonanie:
  1. Poplasterkowane owoce przełożyć do garnka z grubym dnem i zalać wodą tak, żeby owoce były zanurzone, ale żeby wody nie było za dużo. Zostawić na noc w chłodnym miejscu.
  2. Zagotować owoce z wodą, a później gotować na wolnym ogniu, aż skórki kumkwatów staną się szkliste.
  3. Zmierzyć ilość owoców (np. ile szklanek) i dodać tyle samo szklanek cukru plus sok z limonki oraz łyżeczkę cynamonu.
  4. Zagotować, a potem gotować na wolnym ogniu tak długo, aż marmolada osiągnie odpowiednią konsystencję (po wystygnięciu będzie mniej lejąca). Trzeba często mieszać; mnie to gotowanie zajęło około dwóch godzin.
  5. Gdy na powierzchni zaczną się pojawiać duże bąble, kolor stanie się ciemnopomarańczowy, a konsystencja będzie taka, że można marmoladę smarować nożem i się nie rozlewa, zdjąć z ognia i natychmiast przekładać do słoiczków, które po napełnieniu trzeba zakręcić i odwrócić do góry dnem.

Nasze kumkwaty były okropnie kwaśne; skórka zaś ma w sobie trochę goryczki. Dlatego marmolada, choć słodka, nie mdli. Uwielbiam ten smak!

2015-12-11

雲南十八怪 18 dziwactw Yunnanu I

To nie mój wymysł. Spaceruję ulicami Kunmingu i innych tutejszych miast wystarczająco długo, żeby się (prawie) niczemu nie dziwić. Ale sami Chińczycy ułożyli wierszyk, którego każdy wers opisuje kolejną specyficzną cechę - dziwactwo - Yunnanu. Pozwolę więc sobie po kolei przedstawiać Wam owe dziwactwa. Nie spodziewajcie się jednak zaledwie osiemnastu wpisów. Jako, że w różnych regionach Yunnanu funkcjonują różne dziwactwa, pozbierane do kupy tworzą imponującą liczbę 81 dziwactw! Będę je omawiać w takiej kolejności, w jakiej będę na nie natrafiać.

雞蛋串著賣
kurze jaja sprzedawane jak korale

Rzeczywiście wyglądają jak ponawlekane. W sumie to całkiem niezła metoda, pozwalająca handlarzom uniknąć wytłuczenia wszystkiego. Przydatna była zwłaszcza dawnymi czasy, gdy jajka wędrowały do Kunmingu i innych miast z pobliskich gór, gdzie kur hodowano znacznie więcej niż w mieście. Wszelkie towary na sprzedaż noszone były zazwyczaj w ogromnych bambusowych koszach. Żeby nie wytłuc delikatnych jajek, trzeba było je solidnie opakować. Niestety, dziwactwo zanika, bo pojawiły się specjalistyczne pudełka na jajka, takie same zresztą jak w Polsce. Długo więc mi przyszło czekać na jajeczne objawienie. Razu pewnego przyuważyłam na targu starowinkę, która miała kosz wypakowany... słomą. Szybkie spojrzenie, natychmiastowa decyzja, jajka kupione - a drogie były, bo takie "eko"...
Wprawdzie tak opakowane jajka nieczęsto znajdziemy na targu, ale za to możemy sobie na nie popatrzeć na jednym z głównych deptaków Kunmingu: