Strony

2015-10-25

Moje 3 ulubione yunnańskie produkty

Przyzwyczailiście się już do tego, że 25 każdego miesiąca (jeśli zdążę) powstają wpisy do akcji W 80 blogów dookoła świata. Tak jest i tym razem; znów temat trochę inny niż zwykle. Jednocześnie jednak - bardzo mój. Bo przecież kocham Yunnan! Inna rzecz, że zawężenie ulubionych produktów do zaledwie trzech było sporym wyzwaniem. Stwierdziłam, że ograniczę się do tych, z których Yunnan naprawdę słynie. No i wykluczyłam żarcie. O yunnańskim żarciu i tak u mnie bez przerwy... Tradycyjnie już na dole wpisu znajdziecie linki do innych wpisów naszej grupy blogerów.

Co więc w Yunnanie pokochałam?

1. Pu'er
Zgodnie ze zwyczajem, chińską herbatę dzieli się na 6 podstawowych typów: białą, żółtą, zieloną, czarnosmoczą (wulong/oolong), czarną i czerwoną. Tu mała zagwozdka: dla Chińczyków czerwona herbata to ta, którą Europejczycy nazywają czarną, a czarna to ta, którą w Polsce zwykło się nazywać czerwoną. Najsłynniejszą czarną chińską herbatą jest pu'er - sfermentowana herbata, mogąca leżakować latami i z każdym rokiem nabierająca smaku. W Polsce jest sprzedawana w wersji sypkiej albo - co gorsza - torebkowej i reklamuje się ją jako herbatę odchudzającą. Większość znanych mi Polek pije ją "z musu", bo wprawdzie niedobra, ale za to odchudza... Dodaje się do niej skórki pomarańczy czy inne aromaty cytrynowe, co dla każdego Yunnańczyka jest żywym dowodem na to, że Polacy to barbarzyńcy.
Prawdziwy, dobry pu'er wygląda tak:
Jak widać, liście nie są luzem, a zostały warstwa po warstwie sprasowane w tzw. ciastko. Sprzedaje się te ciastka opakowane w bibułę, a następnie wkłada do pudełka bądź okłada liśćmi bananowca czy innego bambusa:
Z takiego ciasteczka przy pomocy specjalnego noża do herbaty oddziela się warstwy, starając się nie uszkodzić nadmiernie liści, a później parzy. Z parzeniem też nie hop-siup. Pu'er można parzyć, w zależności od jakości, od piętnastu do nawet sześćdziesięciu razy. Pierwsze parzenie to w ogóle nie parzenie, a budzenie herbaty - napar należy wylać. Pierwsze parzenia właściwe trwają sekundy, bo herbata jest niemożebnie mocna. Z czajniczka, w którym parzymy, przelewamy napar natychmiast do większej czarki, z której dopiero nalewamy napar do czarek gości. I tak parędziesiąt razy - oczywiście, z czasem parzenia zaczynają być dłuższe, ale naprawdę nijak się to ma do "zalej wrzątkiem i parz pod przykryciem 3-5 minut"...
I już mam taki długi wpis, a przecież nawet jeszcze nie zaczęłam pisać o podziale na pu'ery "surowe" i "gotowane", o różnych ciekawostkach typu pu'er dojrzewający w bambusie albo w mandarynce. Nie zaczęłam nawet o imponderabiliach herbacianych ani o tym, że herbatą można się upić. No i najważniejsze: że pu'er jest jedną z najpyszniejszych herbat świata...

2. Jadeit
Ten południowo-zachodni kawałek Yunnanu, który graniczy z Birmą - to jest najbogatsze bodaj miejsce w Chinach. Tu bowiem wydobywa się jadeit. Nie pospolity nefryt, a właśnie jadeit, najcenniejszy żad na świecie. Jadeit to bogactwo i duma Yunnanu. Surowca coraz mniej, więc drożeje on niemal z dnia na dzień. Kamienie, które dawniej każdy szanujący się jubiler odrzucał ze wzgardą, dziś są troskliwie szlifowane i zmieniane w małych buddów czy delikatne perełki.
W Kunmingu sklepy z jadeitem są wszędzie. WSZĘDZIE. Wielkie salony z subiektami odzianymi w garnitury i małe sklepiki prowadzone przez staruszków z dłutkiem w dłoni. Wielkie hale i małe stoiska na targach. Wielomilionowe rzeźby nefrytowe, pyszniące się w holach nowobogackich i delikatna jak skrzydła ważki biżuteria. Są także sklepy kamienne, w których można kupić kawał skały z domniemanym jadeitem w środku.
No i... oszuści. To chyba oczywiste - skoro jadeitu coraz mniej to wiadomo, że nie na każdym straganie znajduje się prawdziwy kamień. To trochę jak z polskim bursztynem. Niby wszyscy wiedzą, jak bursztyn wygląda, a i tak niejeden dał się nabrać na sprasowaną mechanicznie żywicę. Biada ci, jeśli nie jesteś specjalistą - nie rozpoznasz, czy to jadeit, czy nefryt, czy jakiś mniej cenny, a dobrze oszlifowany minerał.
Ja bym w życiu nie robiła poważnych jadeitowych zakupów. Całe szczęście, dostałam piękną bransoletkę (na pewno prawdziwą!) w prezencie. Bransoletka ta dba o mnie tak samo, jak ja o nią i przynosi mi szczęście.

3. Yunnańskie Białe Lekarstwo

W 1902 roku słynny medyk Pieśń Lśniącej Pieczęci 曲焕章 po wielu latach prób i błędów opatentował "lek stu skarbów". Medyk ów to ciekawa postać - choć sam zajmował się wcześniej głównie urazami i opierał się wyłącznie o tradycyjną medycynę chińską, w pewnym momencie udał się w podróż w górskie ostępy Yunnanu. Zetknął się tam z szamanami i znachorami, którzy znacznie poszerzyli jego wiedzę na temat ziół i sposobów leczenia. Później ten swój "lek stu skarbów" jeszcze ulepszył, a ulepszoną recepturę oddał do zbadania placówce rządowej. Ta wystawiła pieczątkę, że lek się nadaje i już w 1917 roku rozpoczęła się masowa produkcja i dystrybucja lekarstwa po całych Chinach. Pieśń Lśniącej Pieczęci nie ustawał w wysiłkach; aż do śmierci próbował ulepszać recepturę. To ukochane dziecko medyka szybko odniosło sukces - zaczęto je sprzedawać i zagranicą, głównie w krajach Azji Południowo-Wschodniej. Z wielkich zysków korzystał w sposób nader szlachetny, ofiarowując wielkie ilości leku uwikłanym w wieloletnią wojnę wojskom rządowym.
Gdy komuniści wygrali i zaczęli rządzić, żona naszego lekarza postąpiła bardzo politycznie i podarowała "krajowi" recepturę na nasze lekarstwo. Od 1955 roku Yunnańskie Białe Lekarstwo mogło więc być produkowane we wszystkich zakładach farmaceutycznych w całym kraju.
No dobrze, ale to lekarstwo w ogóle leczy?
Przede wszystkim jest znakomitym środkiem przeciwkrwotocznym, chętnie wykorzystywanym przez żołnierzy. Poza tym pomaga w gojeniu kontuzji, opuchlizn itd. Ja spotkałam się z nim po raz pierwszy, gdy skręciłam nogę w kostce. Dzięki temu lekowi po trzech dniach psikania i czterech dniach naklejania plastrów mogłam normalnie chodzić. Ale ja to nic! Tak naprawdę lekarstwo zyskało prawdziwą sławę dlatego, że w latach '40 XXw. uratowało nogę pacjentowi, któremu francuscy lekarze powiedzieli, że jedyna nadzieja w amputacji... Więcej - w anglojęzycznej wiki.

Tak, tak. W Yunnanie da się żyć. A przecież nawet nie zaczęłam mówić o jedzeniu... ;)

A tu linki do innych wpisów powstałych w ramach dzisiejszej akcji:
Austria: Viennese breakfast - 3 austriackie produkty - marki
Francja: Francais-mon-amour - Moje ulubione produkty z Francji; Love for France - Moje ulubione francuskie kosmetyki; Francuskie i inne Notatki Niki - Moje trzy ulubione morskie produkty z Francji; Między Francją a Szwajcarią - Moje ulubione francuskie produkty; Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim - Moje francuskie TOP 3, czyli jak zatrzymać przy sobie Francuza; Madou en France - Ekosprzątanie, czyli moje ulubione francuskie produkty do domu
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Gdy mi ciebie zabraknie...
Hiszpania: Hiszpański na luzie - Trzy pyszne hiszpańskie produkty
Irlandia: W Krainie Deszczowców - Moje trzy ulubione irlandzkie produkty
Kirgistan: O języku kirgiskim po polsku - Moje ulubione produkty z Kirgistanu
Niemcy: Niemiecka Sofa - 3 rzeczy z Niemiec; Niemiecki po ludzku - 3 ważne dla mnie niemieckie produkty; Językowy Precel - Moje 3 ulubione niemieckie produkty;
Norwegia: Pat i Norway - Trzy ulubione norweskie produkty
Szwajcaria: Szwajcaria moimi oczami - Moje trzy ulubione szwajcarskie produkty; Szwajcarskie Blabliblu - Mój osobisty top 3 szwajcarskich produktów
Szwecja: Szwecjoblog - 3 ulubione wynalazki ze Szwecji
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym - Smak i zapach granatów
Wielka Brytania: Angielska Herbata - Moje trzy brytyjskie naj; Angielski C2 - Moje 3 ulubione; Head Full of Ideas - Moje 3 ulubione produkty z Wielkiej Brytanii
Wietnam: Wietnam.info - 3 produkty z Wietnamu, które warto polubić
Włochy: Studia,parla, ama - W 80 blogów dookoła świata, czyli moje trzy ulubione włoskie produkty

Jeśli podoba Wam się akcja W 80 blogów... i chcielibyście dołączyć, zapraszamy: blogi.jezykowe1@gmail.com

46 komentarzy:

  1. Z ciekawością czytam regularnie Twojego bloga i już nie pierwszy raz uderza mnie użycie słowa "imponderabilia" zamiast "utensylia". Czy to celowa zabawa słowem, czy jednak pomyłka? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, imponderabilia są wykorzystane z pełną premedytacją! Wprawdzie są jak najbardziej rzeczywiste i uchwytne, ale wywierają wielki wpływ na to, czy parzenie herbaty jest tylko parzeniem, czy już ceremonią herbacianą. Utensyliów używam, gdy po prostu tę herbatę parzę, ale gdy ma ona być ceremoniałem i misterium - korzystam oczywiście z imponderabiliów. Oczywiście, to taka moja zabawa słowem... ale wydaje mi się, że w ceremoniale herbacianym nawiązanie właśnie do nieuchwytności i do tego, że same sprzęty nie wystarczą, bo potrzebne są również gesty, atmosfera itd. - to właśnie są moje "herbaciane imponderabilia".

      Usuń
  2. Dziękuję za fragment o herbacie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam biżuterię i dekoracje z jadeitu! Bardzo to orientalne i, fakt, kruche, ale przepiękne. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje chińskie koleżanki mówią, że jadeit wcale nie jest kruchy, tylko moja gestykulacja zbyt rozwinięta...

      Usuń
  4. Kilka lat temu miałam "przyjemność" próbowania takiej prawdziwej prasowanej Pu'er. Lepsza od tego co mają w sprzedaży sklepowej ale nadal dobrowolnie po nią nie sięgnę ;)
    Jadeit i nefryt kojarzą mi się z Chinami, zwłaszcza starożytnymi i lekkim bzikiem jaki ten kraj ma ich punkcie.
    O tym cudownym lekarstwie dasz jeszcze jakiś osobny wpis, bo mnie bardzo zaciekawiłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, z tym pu'erem to jak z kaszanką - albo się kocha, albo nienawidzi ;) Ja kocham - a naprawdę dobra i dobrze zaparzona jest RE-WE-LA-CYJ-NA! Jeśli chodzi o żady - to nie lekki bzik, to ogromny bzik. Udzielający się, nie powiem ;)
      A o lekarstwie wpis "pisze się" już około roku, ale... cóż, musi jeszcze poczekać :D

      Usuń
    2. Wpadnę kiedyś do ciebie na herbatę to zrobisz mi taką po twojemu parzoną :)

      Usuń
    3. Zapraszam, zapraszam :) Mam herbat tyle, że starczy na ładnych parę dni parzenia :)

      Usuń
  5. "budzenie herbaty", "lek stu skarbów", "Pieśń Lśniącej Pieczęci" - widzę tutaj potencjał do napisania pięknej baśni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dosłowne tłumaczenia nazw chińskich potrafią brzmieć szalenie romantycznie :)

      Usuń
    2. To samo pomyślałam! Xiaotai koniecznie napisz książkę dla dzieci! :)

      Usuń
    3. Mnie też jakoś te ciekawostki z tego odcinka akcji jakoś tak magicznie u Ciebie wybrzmiały :)

      Usuń
    4. A to już zasługa zupełnie magicznego i baśniowego Yunnanu :)

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy tekst. Zainteresowała mnie herbata, czy można kupić takie "ciasteczka" w Europie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet w Polsce! (https://eherbata.pl/pu-erh-chi-tse-beeng-cha-357g-268.html). Wiem, że na pewno jest dostępna w Niemczech, Francji i Hiszpanii (duże skupiska Chińczyków).

      Usuń
  7. Chciałabym kiedyś spróbować dobrej chińskiej herbaty, zaparzonej ze znawstwem, ech... ^^*~~

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znając chińskiego, na pewno nie domyśliłabym się, że te "placuszki" to po prostu zapakowana herbata... dobrze, że uczysz nas takich rzeczy, kto wie kiedy może się przydać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jeden szok kulturowy mniej po przyjeździe do Yunnanu :)

      Usuń
  9. Piłam raz pu'er torebkowy i mi w ogóle nie smakował, już wiem dlaczego... faktycznie jesteśmy herbacianymi barbarzyńcami.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaintrygowało mnie to Białe Lekarstwo- toż to skarb mieć coś takiego! Jeśli faktycznie działa w tak ekspresowym tempie, to powinno być stosowane gdzie tylko się da!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Yunnanie jest stosowane bardzo powszechnie, np. jest dodawane do plastrów, żeby się szybciej rany goiły, na jego bazie powstają medykamenty dla sportowców itd.

      Usuń
  11. A są jakieś herbaty sprasowane w cegieĺki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nasz yunnański pu'er może mieć nie tylko formę "ciasteczek", ale i cegiełek, pralinek, tykw itd. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia twórców ;)

      Usuń
  12. Ależ bym chciała spróbować takiej prawdziwej yunnańskiej herbaty, tej sprasowanej w kształt ciastka... Lubię wszelkiego rodzaju herbaty, ale coś czuję, że taka prawdziwa, parzona w ten specjalny sposób, stałaby się szybko moją ulubioną,

    OdpowiedzUsuń
  13. Moja mama też ma bransoletkę, której prawie nigdy nie zdejmuje. W Wietnamie taka biżuteria też jest bardzo popularna. :) Miałam swego czasu zagwozdkę co do jadeitu i nefrytu, bo często występują w j. angielskim pod wspólną nazwą "jade", a potem tłumacze, idąc na łatwiznę tłumaczą to jako jadeit, podczas gdy prawidłowa polska nazwa to "żad", ale słowo jest prawie nieużywane.

    Opis lekarstwo brzmi bardzo ciekawie. Nigdy o nim nie słyszałam. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie kobiety w mojej chińskiej rodzinie noszą jadeit; ja jakiś czas temu zdjęłam, bo jednak nie jestem wystarczająco subtelna i delikatna...

      Usuń
    2. Albo tak Ci się tylko wydaje. ;) Ja wciąż marzę o swojej bransoletce, ale podobno lepiej taką dostać niż kupić, więc czekam. ;)

      Usuń
    3. Uznałam, że może jednak ściągnę, jak przywaliłam bransoletką w wok w trakcie zmywania...

      Usuń
  14. A co to za chińska herbata, która jest sprzedawana luzem? Np w takich zielonych, plastikowych opakowaniach?Kolor zielono-zgniło-trudny-do-określenia, listki zwinięte w ślimaki? Moja rodzicielka przywiozła kiedyś taką z Chin, ale bez instrukcji obsługi ;). Pu'er piłam raz, bez saszetek, ale i bez prasowania. Chętnie poczytałabym więcej na temat herbaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolor opakowania niestety nie pomaga, ani to, że jest sprzedawana luzem - tak są sprzedawane prawie wszystkie herbaty w Chinach. Bardziej kolor - jeśli nie jest to świeża zieleń, to najbardziej prawdopodobna wydaje się herbata czarnosmocza, czyli oolong. Z drugiej strony, w ślimaczki mogą być poskręcane różne typy herbaty od zielonej (np. Wiosna Malachitowego Ślimaczka http://baixiaotai.blogspot.com/2014/08/parzenie-wiosny-malachitowego-slimaczka.html) przez oolongi aż po czarne. Całkiem sporo wpisów okołoherbacianych można znaleźć u mnie pod hasłem "herbata"; polecam też blog Morze Herbaty.

      Usuń
  15. Bardzo lubię herbaty, ale cały czas mam wrażenie, że źle je pijam. Chętnie napiłabym się tej yunnańskiej pu'er.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie wiem dlaczego do tej pory nie skojarzylam faktów i nie wzięłam Cie za herbacianego eksperta!! Przeczytam wszystkie Twoje wpisy herbaciane jeszcze raz, zrobię notatki i będę z nich korzystać bo mieć taką wiedzę w zasięgu monitora i z niej nie skorzystać - profanacja :) I uważam, ze lekarstwo o którym pisałaś powinno być stosowane na światową skalę :)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym ekspertem to może trochę na wyrost - w końcu znam się trochę tylko na chińskich herbatach :) Ale chętnie pomogę i odpowiem na ewentualne pytania :)

      Usuń
  17. Niesamowicie ciekawe są Twoje wpisy, Xiaotai! Herbata, lekarstwo, kamień, wszystko jest odrobinę mistyczne i jak w baśni :) Bardzo mnie zaskoczyłaś informacjami o herbacie (jeśli Polacy to herbaciani barbarzyńcy, to naprawdę nie wiem, do jakiej kategorii zaliczyć Francuzów, którzy wodę do herbaty gotują w garnku, bo rzadko mają w domu czajnik). Chętnie dowiem się jeszcze więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na wpisy z kategorii herbata (do znalezienia na dole strony) :)

      Usuń
  18. Kazdy z tych punktow zasluguje na powiesc, a nie tylko na osobny wpis.
    CAly wpis super ciekawy i doprawdy zaskoczylo mnie w nich absolutnie wszystko. Picie hermaty to jednak cale misterium i w Europie chyba nigdy sie tego porzadnie nie nauczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak - parzenie i picie herbaty to ceremonia i misterium, a Europejczycy zazwyczaj o tym pojęcia nie mają. Dlatego staram się krzewić wiedzę herbacianą w narodzie :)

      Usuń
  19. Aż mam ochoty napić się raz z Tobą herbaty i słuchać Twoich opowieści o niej :)
    No i proszę, Francuzi to nie tylko w bitwach o swój kraj się łatwo poddają, a nawet w walce o czyjeś nogi! W jakim kraju mi przyszło mieszkać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam, zapraszam :) A Francuzi... No cóż, generalnie Europejczycy często uważali amputację za "lekarstwo", a Chińczycy jedynie za ostateczność...

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.