Strony

2015-08-31

一仆二主 Sługa dwóch panów

Jest sobie Topol (nazwisko: Topola, imię: Drzewo. No to chyba oczywiste, że Topol, nieprawdaż?). Zwykły zjadacz ryżu, wychowuje samotnie córkę, która ma lat prawie 18 i wolałaby, żeby tatuś zajął się własnym życiem osobistym niż planowaniem i pilnowaniem rozwoju sytuacji u własnej córki. Zapisuje go więc na sympatia.pl czy coś równie wspaniałego i umawia go na randki, kłamiąc jak zawzięcie co do jego statusu społecznego. Jest bowiem Topol niewykształconym szoferem, niespecjalnie zamożnym, zatrudnionym jako "prywatny kierowca" przez pewną bizneswomen, która przeszła o własnych siłach drogę od pucybuta do milionera. To między tymi dwiema kobietami biega Topol jak kot z pęcherzem, ku mojej duże uciesze. Muszę przyznać, że oglądam serial z przyjemnością, głównie dla warstwy językowej - seriale to skarbnica języka potocznego.
Gdybyście mieli ochotę i możliwość, obejrzyjcie sobie, to się pośmiejecie ;)

2015-08-30

扳罾 banzeng

Odkąd ZB pracuje siedem dni w tygodniu, rzadko dokądś wybywamy. Z drugiej strony, jeśli akurat wcześniej kończy pracę, właściwie nigdy nie zostajemy w domu (chyba, że pada rzęsisty deszcz). Po prostu wiemy, że trzeba korzystać, bo nie wiadomo, kiedy się znów trafi okazja. Unikamy miejsc przeludnionych, jak się tylko da. Cóż jednak zrobić, jeśli wolne popołudnie wypada akurat w niedzielę? W ten jedyny niepracujący dzień większości Chińczyków? Gdy wszyscy, ale to WSZYSCY wylegają na ulice?
Jeśli życie Ci miłe, nie idziesz wtedy do parku, do muzeum, do centrum handlowego ani na ulicę. Możesz za to pojechać nad Jezioro Dian tam, dokąd nie dochodzi żadna linia autobusowa z centrum Kunmingu. Tam, gdzie się kończy droga. Tam, gdzie już bliżej do kolejnego miasta niż dokądkolwiek w Kunmingu.
Tam znajdziesz miejsca, w których parki są jeszcze w budowie, miejsca, gdzie kończy się droga, a ludzi jest tak mało, że mogą spokojnie porozwieszać hamaki. Tam znajdziesz również stada wędkarzy i rybaków.
W trakcie tego bardzo przyjemnego spaceru trafiliśmy na takie cudo:
Łatwo się domyślić, że te bambusowe pręty to jakiś rybacki przyrząd. Siatka znajdująca się na dole prętów jest na zdjęciu niewidoczna; zazwyczaj jest zakopana w mule, niewidoczna również dla ryb - podczas wrzucania do wody obciąża się ją kamieniem bądź cegłą. Na niej umieszcza się przynętę - najczęściej była to uprażona mączka czy otręby, połączone z pięknie pachnącym olejem sezamowym, współcześnie jednak używa się "profesjonalnych" przynęt. Gdy ryba nieopatrznie podpłynie i znajdzie się nad siatką, rybak jednym zdecydowanym ruchem szarpie bambusową ramę i wyciąga rybę w siatce z wody. Pod ciężarem ryby siatka wygina bambusowe pręty, z płaskiej siatki robi się sakiewka, z której rybie ciężko uciec. Taka siatka nazywa się zeng 罾 a taki sposób łowienia - banzeng. Była to najbardziej tradycyjna metoda połowu w Kunmingu - nad Rzeką Wielkiego Widoku znajduje się nawet pomnik z brązu ukazujący banzengującego, mocno umięśnionego młodzieńca. Musiał być mocno umięśniony, żeby szybko wyciągnąć z wody duży ciężar.
Dziś ta metoda jest tutaj niemal niespotykana - w internecie znalazłam filmik z tajwańskiej wioski, w której używa się wprawdzie zengów, ale są one tak duże i ciężkie, że wyciąga się je maszynowo bądź kilkuosobowo. W Kunmingu metoda została zakazana, ponieważ w drobną siatkę łapie się nie tylko duże ryby, ale i całą drobnicę, a Chińczycy, zamiast ten drobiazg wypuścić, żeby zachować status quo fauny rzecznej, biorą wszystko. Poza granicami miasta proceder jednak, jak miałam się okazję przekonać, kwitnie. Ja takie połowy widziałam właśnie pierwszy raz w życiu, ale w tamtej wioseczce nikt poza mną nie był podekscytowany, czyli są one codziennością. Dzięki zengowi można łapać zarówno ryby, jak i krewetki; świeże ryby prosto z rzeki, mmmmm... Wcale się nie dziwię, że ludzie tak łowią. Dziwi mnie tylko, że robią to również w centrum Kunmingu, gdzie po parunastu minutach może się pojawić policja i wlepić mandat...

2015-08-29

Na grzyby! 吃菌

Lubicie grzyby? Ja uwielbiam. Jeden, jedyny raz w moim życiu, kiedy podziwiałam wschód słońca na własne życzenie - to było, gdy Milek zabrał mnie na grzyby. On, niczym prawdziwy twardziel, zbierał tylko prawdziwki, a ja się podniecałam na widok każdego kapelusza. A potem jajecznica, w której jajek było mniej niż grzybów i aromat suszenia. Och!
I wspomnienie Babci, jeszcze cenniejsze. Mały nożyk, żmudne oczyszczanie grzybów i ja z igłą i nitką. I te wielgachne grzyby, które po ususzeniu robiły się taaaaaakie malutkie.
Grzybowa.
Bitki w sosie grzybowym - "ja nie chcę mięsa, chcę tylko sosu do klusek!".
Można powiedzieć, że Yunnan jest spełnieniem moich grzybowych marzeń. Brakuje mi wprawdzie swobodnego łażenia po lasach i samodzielnego zbierania, ale za to mamy targ dzikich grzybów. To, że są leśne - "dzikie" - trzeba specjalnie zaznaczyć w chińskim, bo dla większości Chińczyków grzybem domyślnym są szeroko uprawiane twardniki (nie japońskie, do diabła, przecież pochodzą z Chin!) i uszaki bzowe. To znaczy: dla przeciętnego Chińczyka poza Yunnanem. W Yunnanie bowiem mówi się nie 蘑菇 tylko 菌 (yunnańska wymowa: dzier) i do tej grupy zalicza właściwie wyłącznie grzyby dzikie.
Lato to sezon grzybowy - pada i jest ciepło, czego taki grzyb może więcej chcieć? Zagrzybiają się knajpy i targowiska, ale ceny grzybów porażają. Dla Yunnańczyka cena 1000 yuanów za kilogram grzybów nie jest czymś niezwykłym. Oczywiście - są grzyby droższe i tańsze, przy czym akurat borowiki wcale nie wiodą prymu. Można je dostać niedrogo, a niżej podpisana skwapliwie z tego korzysta. Najsensowniej jednak, zamiast bawić się w targowanie nad maleńkim koszyczkiem grzybów uzbieranych przez staruszkę, jechać prosto na targ grzybowy - tam tych staruszek będzie cała hala.
Tak naprawdę to nie jest targ tylko grzybowy. Sprzedaje się tam "dzikie skarby" - zioła, bażanty, plastry larw szerszeni itd. Jednak grzyby rządzą. A taka jest obfitość kształtów, kolorów i zapachów, że można na targu spędzić niejedną godzinę.
Więc spędziliśmy. Ja kupiłam oczywiście kurki - po chińsku wabią się "grzyby kurzy tłuszcz" 鸡油菌, ze względu na barwę. Chińczycy nie bardzo się znają na przyrządzaniu kurek, nie wiedzą, że najlepsze są usmażone na maśle albo zamarynowane z cebulką. W ogóle - moja chińska rodzina samą ideę marynowania grzybów przyjęła z pewnego rodzaju niedowierzaniem...
ZB rzucił się na koźlarze 黄赖头, których Yunnańczycy w ogóle nie odróżniają od borowików. Smażone z papryką, mniam!
Ale tak naprawdę największe zapasy poczyniliśmy przy straganie z gołąbkami zielonawymi (po naszemu: grzyby z zieloną głową 青头菌) - kupiliśmy dwa i pół kilo! Są delikatne, lekko orzechowe w smaku i można je jeść nawet na surowo - nadają się więc do całej masy potraw; u nas były podstawą grzybowego gorącego kociołka.
Na odchodne zaopatrzyliśmy się jeszcze w koralówki, zwane u nas przeuroczo miotłogrzybami 扫把菌.
Polacy mają pecha - większość koralówek występujących w naszym kraju jest trująca albo niejadalna, tymczasem w Yunnanie wiele typów jest prawdziwymi przysmakami.
Dziś było o grzybach, które przy odrobinie cierpliwości można znaleźć i w Polsce. Przede mną jednak jeszcze przynajmniej kilka wpisów o grzybach, które są dumą Yunnańczyków.

2015-08-28

Chiny (1972)

Na dziś mam dla Was film. Jest to dokument zrealizowany przez Antonioniego, pokazujący Pekin w latach '70-tych. Przez lata całe był ów film w Chinach zakazany - pewnie dlatego, że pokazywał prawdę...
Enjoy!

Jeśli zaś nie nadążacie za włoskim/chińskim, tutaj znajdziecie wersję z angielskimi napisami.
Zachwyciło mnie zastosowanie akupunktury w anestezjologii. Przeraziły dzieci wrzeszczące piosenki o Mao. A ZB oglądał i płakał za Chinami, których już nie ma...

2015-08-27

radosne cukierki X

Tym razem również nietypowo, bo nie w pudełeczku, a w kartonowej, gustownej torebce. W środku cukierki z górnej półki, przy czym tylko jeden stricte weselny, z podwójnym znakiem szczęścia. Między nimi znalazł się i mój ulubiony Biały Królik, czyli taka niby krówka, ale biała :)

2015-08-26

Szmaragdowozielone Jezioro - lotosy

Ja wiem, że jestem nudna. Ale... one są takie piękne, że nawet przy moich nieszczególnych zdolnościach fotograficznych i przy niezbyt dobrym sprzęcie wychodzą fotki, które nie wymagają żadnej obróbki. Nawet przy pomocy photoshopu nie potrafiłabym ich zrobić takich pięknych...
Poza tym - na kolejne lotosy trzeba będzie czekać do przyszłego roku...

2015-08-25

chińskie powiedzenia i przysłowia

Dziś kolejna odsłona akcji W 80 blogów dookoła świata, tym razem związana z powiedzeniami i przysłowiami danego kraju. Szczerze mówiąc, choć sama chciałam pisać na ten temat, jego ogrom mnie trochę poraził. Chińskie przysłowia i powiedzenia ciężko zmieścić w jednotomowym słowniku, a jeśli chcieć jeszcze powiedzieć dokładnie, skąd się wywodzą - mogłyby być pracą życia sinologa. 
Najpierw trochę teorii. 
Po pierwsze, chińskie powiedzenia i przysłowia dzielą się na chengyu 成語 i wszystko inne. To wszystko inne to po prostu powiedzenia czy przysłowia wyrażające mądrości ludowe, takie jak to w każdym języku bywają. Czymś, co nie zdarza się w językach spoza kręgu kultury konfucjańskiej jest chengyu. Czym więc jest to chengyu?
Zgodnie z definicją Słownika współczesnego języka chińskiego z 2009 roku chengyu to:
Używane z dawien dawna, zwięzłe, przejrzyste i wnikliwe, utrwalone frazy bądź krótkie zdania. Większość chińskich chengyu składa się z czterech słów, zazwyczaj o jasnym pochodzeniu. Niektóre chengyu złożone są tak, że nietrudno je pojąć, jak np. "mały problem dużo roboty" (小題大做) [czyli nasze wiele hałasu o nic albo z igły widły]. Do zrozumienia znaczenia innych potrzebna jest znajomość ich źródła bądź literackiego odwołania czy aluzji, np. "wąż odbitym w czarce łukiem" (杯弓蛇影). 
Chengyu mogą wywodzić się z mitologii, bajek (czyli opowieści z morałem), autentycznych wydarzeń historycznych (bądź przynajmniej ich wersji utrwalonych w kronikach) oraz z klasycznej chińskiej literatury i literatury zachodniej. Długie opowieści zostają podsumowane czterema znakami i pach! - mamy chengyu. Wykształconemu Chińczykowi wystarczy powiedzieć takie chengyu, by wiedział, do czego pijemy. Mądrej głowie dość cztery słowie ;) W zależności od przyjętej definicji, liczba chengyu waha się od 5 do nawet 20 tysięcy.
Dziś specjalnie dla Was przygotowałam po jednym chengyu z każdej z w/w kategorii.

1. Mitologia
夸父追日  Kua Fu goni słońce
Powiadają, że prawnuk Gonggonga był tak samo głupi jak pradziad. Kua Fu, bo o nim tu mowa, dziwaczny stwór, zawziął się, by dogonić słońce. Gonił je i gonił, ale prędzej niż on dopadł słońce, jego dopadło nieludzkie pragnienie. Wypił całą Rzekę Żółtą i jej prawy dopływ, Rzekę Wei. Nie zaspokoiły jednak one jego pragnienia, więc zaczął podążać do wielkiego jeziora na północy, by ugasić palące pragnienie. Zanim jednak zdołał dotrzeć do jeziora, odwodnił się biedak i umarł. Odtąd na donkiszotów porywających się z motyką na słońce mawia się właśnie "To Kua Fu goni słońce!"

2. Bajki
狐假虎威 Lis korzysta z tygrysiej siły
Razu pewnego tygrys wybrał się na przechadzkę w celach konsumpcyjnych. Zobaczywszy lisa stwierdził, że byłby on doskonałą przystawką. Lis rzekł doń tak: "Nie śmiesz chyba mnie zjeść?! Niebiosa wysłały mnie tu, bym był królem zwierząt. Jeśli mnie zjesz, sprzeciwisz się woli Nieba. Jeśli sądzisz, że kłamię, łatwo to sprawdzić: przejdziemy się po lesie, będę szedł przed Tobą, a sam zobaczysz, jak wszystkie zwierzęta przede mną pierzchają". Tygrys stwierdził, że rudzielec gada nie od rzeczy i faktycznie poszedł w las za liskiem. I faktycznie, wszystkie zwierzęta uciekały w popłochu! Biedny, głupi tygrys nie wpadł na to, że lękają się nie lisa, a idącego za nim tygrysa...
Odtąd ludzi, którzy wykorzystują pozycję czy siłę innych ludzi, by straszyć innych, nazywa się właśnie lisami korzystającymi z tygrysiej siły.

Ciekawostka: właśnie na bazie tej bajki powstała słynna amerykańska bajka o Gruffalo.

3. Historia
望梅止渴 Zaspokajać pragnienie myśląc o śliwkach
Było to w epoce Trzech Królestw. Słynny generał Cao Cao ruszył właśnie na wojenną wyprawę. Problem w tym, że ruszył w nieznany teren i dopiero w drodze okazało się, że zapasy wody już dawno się skończyły, a tu palące słońce i pustynia, a wody ani widu ani słychu. Żołnierze zaczęli słabnąć i mdleć. Cao Cao wpadł jednak na iście zagłobowski koncept: rzekł żołnierzom, że on tu już drzewiej bywał i za tamtym, o, pagórkiem, jest sad śliwkowy. A śliwki te są soczyste, słodkie i kwaśne jednocześnie, doskonale gaszą one pragnienie. Żołnierze usłyszawszy te wieści, zaczęli się ślinić do wyimaginowanych śliwek. Tak oto zaspokoili pragnienie samym myśleniem o śliwkach. Odtąd powiedzenie to stosujemy do ludzi, którzy pocieszają się naiwnie nieosiągalnymi dla nich rzeczami, karmią fałszywą nadzieją.


4. Literatura chińska
杯弓蛇影 Wąż odbitym w czarce łukiem
Tę historię spisał Ying Shao, uczony z czasów Wschodniej Dynastii Han. Zawarł ją w słynnym dziele Fengsu Tongyi. Jako, że parał się zbieractwem historii ludowych, zapewne nie on jest autorem, ale to jego imię łączy się z poniższym przysłowiem.
Ying Chen zaprosił Du Xuana na wino. Pili sobie w niezobowiązującej atmosferze, gdy nagle Du Xuan ujrzał w czarce węża. Przerażony, pożegnał się szybko i pognał w te pędy do domu. Przekonany, że spożył wężową truciznę, okropnie się rozchorował. Usłyszał o tym Ying Chen i zaprosił on Du Xuana do siebie raz jeszcze. Tym razem Du Xuan przyglądał się światu okiem niezmąconym alkoholowymi majakami i zobaczył, co go tak poprzednio przeraziło: otóż na ścianie wisiał łuk, który rzucał na czarkę cień wyglądający jak wężowe cielsko. Du Xuan natychmiast wrócił do zdrowia, a przysłowie odtąd opisuje tchórzy bojących się własnego cienia i we wszystkim dopatrujących się podstępu.


5. Literatura zachodnia
杀鸡取卵 Zabić kurę, by wyjąć jajka
Tu znajdziemy m.in. chengyu zaczerpnięte z bajki Ezopa o gęsi znoszącej złote jajka, którą w Europie rozpowszechnił La Fontaine, zmieniając gęś na kurę.

Muszę się przyznać: mam do chengyu ogromną słabość. Większość z nich mi ciężko zapamiętać, bo pojawiają się w nich słowa, które we współczesnym chińskim są rzadko używane, albo po prostu dlatego, że mam pamięć dobrą, ale krótką. Kiedy trafiam na sytuację, do której jakieś chengyu pasuje mi jak ulał, zazwyczaj chwytam ZB za rękę i nerwowo pytam, które chengyu właśnie mam na myśli, bo wiem, że dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele... Kiedy powtórzę je pięćdziesiąty czy setny raz, w końcu zapamiętuję. Ale przede wszystkim - straszliwie mnie cieszy odkrywanie etymologii tych powiedzeń i to, że większość mogę pod pozorem rzetelnej nauki przyswajać w postaci kreskówek.
Jeśli macie ochotę na więcej, poszperajcie w blogu pod etykietą "przysłowia". Zresztą, wielu polskich blogerów pasjonują chengyu i chętnie o nich piszą - internet jest pod tym względem prawdziwą skarbnicą wiedzy.

Tyle o Chinach. Poniżej znajdziecie linki do wpisów na temat innych języków. Jeśli zaś akcja Wam się spodobała i chcielibyście wziąć czynny udział w którejś z następnych, piszcie na adres naszej grupy: blogi.jezykowe1@gmail.com i dołączcie do nas!
 
Francja: Madou en France - Piękne francuskie cytaty; Français-mon-amour - Francuskie powiedzenia i przysłowia; Między Francją a Szwajcarią - Francuskie przysłowia z kotami w roli głównej; Blog o Francji, francuzach i języku francuskim - 5 francuskich mądrości ludowych
Kirgistan: O języku kirgiskim po polsku - Kirgiskie przysłowia
Niemcy: Niemiecki po ludzku - Przysłowia związane z czasem
Rosja: Blog o tłumaczeniach i języku rosyjskim - rosyjskie powiedzenia związane z jedzeniem
Tanzania: Suahili online - Suahilijskie przysłowia

2015-08-24

Christopher Tin 田志仁

Przy okazji ostatniej edycji "W 80 blogów dookoła świata" dowiedziałam się o istnieniu całkiem nietypowego chińskiego kompozytora. No, może sformułowanie "chiński kompozytor" nie jest do końca trafne, bo Christopher Tin jest Amerykaninem - ale chińskiego pochodzenia i ma chińskie imię: 田志仁. Swoją drogą ciekawe, dlaczego nazwisko Tian zostało zaadaptowane na Tin.
Tin komponuje muzykę poważną i całkiem niepoważną. Trochę neoklasycznie, trochę New Age'u, muzyki świata - do jednego worka, porządnie wymieszać i... wsadzić do gry komputerowej. Albo do reklamy. Albo do filmu. Można się śmiać, że takie komponowanie to żadne komponowanie, że prawdziwy kompozytor itd. Chłopak się tym raczej nie przejmie, bo zdobył już dwie statuetki Grammy. Ale mnie wcisnęło w fotel coś zupełnie innego. O jego istnieniu dowiedziałam się z bloga o... nauce suahili. Tak! Tin wylądował tam dlatego, że skomponował muzykę do poniższej pieśni:

Urocza, optymistyczna, fajna energia... No i świetny tekst. Jak to, nie zrozumieliście? To przecież "Ojcze nasz"!
Tak to się można modlić!
Nie żebym miała coś przeciwko chorałowi gregoriańskiemu czy wspaniałym pieśniom chóralnym - uwielbiam ich słuchać i je śpiewać. Ale... ta modlitwa naprawdę dała mi niezłego kopa, bardzo pozytywnego.
No i nadal cieszy mnie, że amerykański Chińczyk napisał muzykę do tekstu suahili będącego tłumaczeniem najstarszej aramejskiej modlitwy chrześcijańskiej. Kto powiedział, że globalizacja jest zła? :)

2015-08-23

Kitaj i Kitajka

Buszowanie po internecie to często okropna strata czasu. Ale uwielbiam to robić, bo czasem trafiam na perełki takie jak ta: Biblioteka Literatury Polskiej w Internecie. Już teraz wiem, że będę miała sporo czytania rozmaitych ramotek, ale najbardziej zachwyciła mnie Encyklopedia staropolska Glogera. Nie mogłam się powstrzymać, musiałam sprawdzić, czy będzie coś o Chinach. W literce C pustka, ale za to pod K się znalazło jedno hasło:

Kitaj i Kitajka. Od ruskiej nazwy Chin, nazywali Polacy kitajem bawełnicę, t. j. płótno bawełniane, cienkie, glansowne chińskie. Kitajką zaś lub taftą nazywali materję jedwabną chińską. Krasicki w „Bajkach” pisze:

Atłas w sklepie z kitaju żartował do woli.
Kupił atłas pan Sędzic, kitaj pan Podstoli,
A że trzeba pieniędzy dać było kupcowi,
Kłaniał się bardzo nizko atłas kitajowi.

W fabrykach założonych w Grodnie przez Antoniego Tyzenhauza, podskarbiego nadwor. lit. za Stanisława Augusta, wyrabiano i jedwabne kitajki.

/Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska/

Nie znałam bajki o atłasie i jedwabiu, straszliwie mi się spodobała, a Wam? I sama nazwa jedwabiu - kitajka. Urocza, prawda? :D

2015-08-22

茅瓜 trzcinowa dynia

Przy okazji pobytu w Puzhehei udało mi się spróbować kilku nieznanych mi wcześniej przysmaków. Jednym z nich jest wspomniana w tytule "trzcinowa dynia", zwana również dziką czerwienią, psim/szczurzym/kurczaczym ogórkiem, niebiańską bądź królewską dynią a także - pardon le mot - dynią psie gówno. Wbrew ostatniej nazwie jest przepyszna, a jej świeża czerwień w niczym psich ekskrementów nie przypomina. Solena amplexicaulis, bo o niej tu mowa, rodzi małe owoce, wyglądające trochę jak przerośnięte winogronka, tyle że nie są zebrane w kiście i mają jasnoczerwoną barwę. Nie sądziłam, że uda nam się spróbować, bo w teorii rodzi owoce dopiero w sierpniu, ale jak zwykle teoria z praktyką się nieznacznie rozjechały i już na początku lipca sprzedawano w pełni dojrzałe owoce.
Których nie powinno się spożywać, bo są trujące. Serio. Można z nich przyrządzić trutkę na szczury. Z drugiej strony, w każdym lekarstwie jest i trucizna. Można się więc przy pomocy trzcinowej dyni leczyć - pomaga pozbyć się flegmy i stanów zapalnych, leczy oparzenia i kaszel, a także dolegliwości poalkoholowe.
Przede wszystkim jednak - jest pyszna. Sam owoc - lekko mdły. Knif w tym, żeby solidnie pogryźć pestki, które są w smaku mlecznokremowe, a w połączeniu z miąższem wprost boskie!
Jeśli kiedyś ujrzycie takie owocki w sprzedaży, spróbujcie koniecznie.

2015-08-21

mandarynkowy pu'er 桔香普洱

Herbata pu'er nie smakuje i nie pachnie jak stary sandał względnie zgniła ziemia. Howgh.
To na przystawkę.
A danie główne to dojrzały pu'er aromatyzowany mandarynką:
Znam herbaty jaśminowe i inne kwiatowe, znam bambusową, ale z mandarynkową spotkałam się po raz pierwszy. I w dodatku pu'er! Zazwyczaj aromatyzuje się herbaty zielone, czarnosmocze bądź, w ostateczności, czarne. Jeśli pu'ery to wtedy, gdy są jeszcze zielone. A tu ciemny pu'er zapakowany w skórkę mandarynki! Byłam bardzo ciekawa smaku.
Zaparzyłam w czajniczku do pu'erów, bardzo ucieszona cudnym, mandarynkowym aromatem.
Smak ledwo wyczuwalny. Smak pu'era okazał się zbyt mocny, by dużo mandarynkowości przetrwało. Herbata niezła, ale bez przesady - zaparzyłam bodaj dziesięć razy, a na pu'er to trochę mało. Oczywiście podzieliłam się z trójnogą żabą w nadziei, że ta nie poskąpi datków (krach na chińskiej giełdzie wprawia ZB w przerażenie przechodzące w panikę). Ładny, przejrzysty kolor, ale parzyć będę raczej dla gości, z powodu uroczego mandarynkowego opakowania, nie z racji niepowtarzalnego smaku...
Wskazówki odnośnie parzenia: można parzyć około 10 razy. Parzymy wrzątkiem. Pierwsze zalanie wodą herbaty to jeszcze nie parzenie, tylko "otwieranie" herbaty, wodę należy wylać. Pierwsze parzenie to kilka sekund, napar trzeba natychmiast odcedzić. Każde następne parzenie kilka sekund dłuższe.