Kunmińczycy w średnim wieku nie zapomnieli może jeszcze urwiska u stóp Góry Yuantong, od południowej strony, za Świątynią Yuantong - tam, gdzie jest Jaskinia Przypływu Dźwięku.
Nikt nie wie, jak głęboka jest ta jaskinia, ale dorośli zawsze wmawiali dzieciom, że drugi koniec jest już w Syczuanie.
Za dziecięctwa chadzaliśmy się bawić na Górę Yuantong, a naszym celem była właśnie ta jaskinia. Było tam kilka czarnych jak noc otworów, otoczonych wysokimi urwiskami, zarośniętych różnorakimi pnączami. Można było się wysoko wspinać, a także szukać przygody w głębokich tunelach - to dopiero była zabawa!
W tamtych czasach eksplorowaliśmy tunele, a przecież nie było nas stać nawet na małe latarki. Umawiało się kilka dzieciaków, że przyniesiemy gumę, sosnowe żagwie itd. Po ich zaświeceniu wchodziliśmy gęsiego, trzymając się siebie wzajemnie. Jaskinia była ciemna i zimna, im dalej wgłąb, tym zimniejsza, a nasze małe dłonie oblewał zimny pot. Przy najmniejszym dźwięku czy poruszeniu serce waliło jak szalone. Koniec końców nasze źródła światła nie były niewyczerpane, korzystając z tego, że jeszcze nie do końca pogasły, biegiem wracaliśmy, bojąc się zostać z tyłu. Potykaliśmy się w popłochu, nie dbając zupełnie o stłuczenia i drobne rany. Niebo nigdy nie było tak niebieskie, a chmury tak cudowne, jak tuż po wydostaniu się z jaskini. Nigdy nie zbadaliśmy, jak głęboko sięga jaskinia. Przy każdym podejściu do jaskini byliśmy trochę starsi, czuliśmy się nieco pewniej; w innym wypadku moglibyśmy samych siebie wystraszyć na śmierć. Właśnie dlatego jaskinia wydawała nam się tak tajemnicza i wspaniała.
W sercach dzieciaków "pójść do Jaskini Przypływu Dźwięku" było aktem niezwykłej odwagi. Po wyjściu z niej zaczynaliśmy się wspinać po skarpach; chwytaliśmy pnącza i śmiało wdrapywaliśmy się na górę. Niejeden raz pnącze urwało się z trzaskiem, a dla nas kończyło się to rozbitym nosem i siniakami. Oczywiście i tak się wspinaliśmy.
Wśród różnych pnącz było i takie, które przełamane ukazywało wąziutką szparę, jak rurka. Gdy się je zapaliło, można się było "zaciągnąć". Dzieci nazywały je wówczas "pnączowymi papierosami". Po każdej wycieczce przynosiliśmy takie z sobą, ukrywaliśmy się w ustronnym miejscu i paliliśmy "papierosy".
W latach '60 XX wieku, pod wpływem szeroko zakrojonej akcji społecznej "kopać głębokie jaskinie, by przechowywać zboże", jaskinię zmieniono w schron przeciwlotniczy. Gdyby to przetrwała, to przy dzisiejszym rozwoju turystyki można by z niej zrobić atrakcję turystyczną. Dla miastowych byłaby wygodna, bo blisko, a już najlepsza dla seniorów czy osób słabszych - zamiast się tłuc setki kilometrów, mogliby pochodzić po jaskini na miejscu. Poza tym zapewne przyciągnęłaby rzeszę turystów jako punkt wycieczkowy - zwłaszcza dla dzieci. Niestety, jest ona cały czas zamknięta - dlaczego nie możemy z niej korzystać?
/Zhao Zhengwan, Kunmińskie wspomnienia 赵正万, 昆明忆旧/
Mój mąż nie jest w średnim wieku, jest młodzieńcem - bo nie pamięta jaskiń. Inna rzecz, że kiedy był całkiem mały, mieszkał na Końskiej Ulicy, daleeeeeeko od centrum, więc nawet gdyby jaskinie były wówczas dostępne, i tak by się tam nie bawił.
Dziś do jaskiń czy innych pawilonów na Górze Yuantong, za Świątynią, nie można się dostać. Wszystkie drogi są pozamykane, a my możemy tylko czekać na remont. Inna rzecz, że lwią - nomen omen - część góry oddano miastu, które stworzyło tam miejskie ZOO. Obawiam się, że o dawnych grotach, jaskiniach i urwiskach można już spokojnie zapomnieć...