W prezencie urodzinowym pojechałam z koleżanką na wycieczkę. Wszystko mnie w tym wyjeździe cieszyło: fakt, że wyrwę się z Kunmingu, to, że oderwę się od najbliższej rodziny, ale też to, że przez tydzień będę miała w bezpośrednim otoczeniu same dorosłe osoby. Ale smaczków jest więcej: pojechałyśmy na kilka dni do Lijiangu, a z niego do słynnego Wąwozu Skaczącego Tygrysa. Miałyśmy czas na zwiedzanie, łażenie po górach, kawę na tarasie, obżarstwo, pogaduchy i oczywiście robienie zdjęć. W dodatku w obie strony jechałyśmy szybkim pociągiem! Ja oprócz tego przeczytałam dwie książki - odkąd Tajfuniątko jest mobilne, nie udało mi się dokonać takiej sztuki. Jakby tego wszystkiego było mało, dzień po naszym wyjeździe w Kunmingu nastąpiło załamanie pogody i kiedy wszyscy kunmińczycy szczękali zębami, my grzałyśmy się w ostrym, górskim słońcu. Idealnie!
W związku z obopólną niechęcią do tak zwanej starówki w Lijiangu, zamieszkałyśmy na obrzeżach miasta, w wioseczce, która wszakże została już wchłonięta przez miasto, położonej nad zbiornikiem zaporowym Czysty Strumień 清溪水库. Zbiornik zaporowy został upiększony parkiem, takim dość konkretnym - można połazić jakieś dwie godziny, zanim się znudzi. Nic wielkiego - chiński mostek, alejka, ładne widoczki.
Tym razem przyjechałam do Lijiangu nie jako studentka, a jako burżujka w średnim wieku. Zamieszkałyśmy więc w hotelu z widokiem, ze śniadaniem i przekąskami gratis i nawet z suszarkami do włosów w każdym pokoju!
Dla nas jednak najważniejszy był widok: