„Nie widziałeś jeszcze przedstawienia teatru kukiełkowego na wodzie? To znaczy, że wcale nie byłeś w Wietnamie”.
Ja wcale nie wiedziałam, że tak się mówi. W ogóle do zwiedzania Wietnamu byłam przygotowana raczej średnio, zresztą wszyscy wiedzą, że pojechałam tam z pobudek raczej osobistych niż podróżniczo-naukowych, więc pretensji mieć do mnie nie można. Ale w Hanoi udało mi się zobaczyć właśnie ten cud nad cudami – pełne radości i kolorów, zaskakujące i cieszące serce przedstawienie.
Oczywiście, równie dobrze nadawałby się po prostu staw, jak w dawnych, dobrych czasach, ale plastykowe brzegi „jeziora” wcale nie odbierały uroku przedstawieniu. Na powierzchni wody bowiem ukazały się drewniane figurki ludzi i smoków,
które mnie zaczarowały na następną godzinę. Dlaczego są aż tak czarowne? Cóż, zacząć trzeba od tego, że wykonują akrobacje godne najsprawniejszych linoskoczków, a widzowie nie dopatrzą się ani sznurków, których tu oczywiście nie ma, ani nawet tych palików, na których są kukiełki umieszczone, a które zostały skrzętnie zakryte wodą, o aktorach w ogóle nie wspominając. Nie dziwota, że tak wspaniała sztuka przetrwała już tysiąc lat i z delty Rzeki Czerwonej rozprzestrzeniła się na cały Wietnam. Dziwić może raczej fakt, że pierwszy raz oficjalnie trafiły kukiełki do Hanoi dopiero w latach '50 XX wieku, a pierwszy finansowany przez państwo profesjonalny zespół kukiełkowy ruszył dopiero w latach '70. Wcześniej bowiem było to widowisko wystawiane na wsiach, uważane za niegodne wstępu na salony – bo przecież nie może być Prawdziwą Sztuką przedstawienie w całości wymyślone przez wieśniaków, dotyczące życia na wsi i miejscowych legend... Kiedy jednak Wietnamczycy zauważyli wartość marketingową tej sztuki, występy w kraju i za granicą posypały się obficie. Powstały profesjonalne sceny, orkiestry, programy... A ja oczywiście marzę o ujrzeniu prawdziwego przedstawienia, w jakiejś malutkiej wiosce, w której sekrety poruszania kukiełkami przekazywane są z pokolenia na pokolenie od setek lat, w której przedstawienie o życiu na wsi pokazuje prawdę o tym życiu... Może kiedyś będzie mi to dane.
Z racji tego, że się zakochałam w tych kukiełkach, a także z racji zboczenia zawodowego, zaczęłam zadawać moim Wietnamczykom pytania o historię i o te wszystkie czary. Niestety, kompletny brak znajomości języka a także brak czasu uniemożliwiły mi przeprowadzenie dokładnych badań, mogę się jednak podzielić garścią informacji.
Najstarsze wzmianki o przedstawieniach na wodzie pochodzą z kamiennej steli datowanej na 1121 rok, a umiejscowionej w prowincji Ha Nam, w pobliżu Hanoi. Znajduje się tam opis sceny: „Złoty żółw z trzema górami na grzbiecie pojawił się na falującej powierzchni wody. Pokazał on zarówno swą skorupę, jak i wszystkie cztery nogi... Rzeźbione wrota się otwarły i pojawiły się wróżki... Stada ptaków i zwierząt śpiewały i tańczyły...”.
Żółw jest ważny. Skąd przedstawienie o żółwiu? Brzydkie to to, powolne, nie śpiewa, nie tańczy, rusza się bez gracji – po cholerę w przedstawieniu kukiełkowym żółwie? Dla Wietnamczyków bowiem żółwie choć powolne, są wytrwałe i cierpliwe. Mogą żyć zarówno w wodzie, jak i na lądzie. Są długowieczne i mądre, potrafią przetrwać długie dni głodu i pragnienia. Jako takie, uważane były za posłańców bogów, albo i za ich wcielenia (pamiętacie, jak kiedyś pisałam o
Złotym Bogu Żółwiu?).
Dlaczego tańczą akurat na wodzie? Przecież na ziemi wygodniej! No niby tak, ale gdy zerknąć na warunki geograficzne w Wietnamie, uwielbienie dla wody staje się jasne. W wielu miejscach w tym kraju życie się toczy w wodzie bądź na wodzie. Po pierwsze – zalane wodą pola ryżowe. Po drugie: całe miasteczka na wodzie, sypianie w łódkach, targi na barkach, łódź jako podstawowy środek transportu w wielu miejscach – to wszystko doprowadziło do tego, że w języku wietnamskim „ziemia i woda” (đất nước) oznaczają ojczyznę. Sądzę jednak, że najważniejszą inspiracją do powstania kukiełek nawodnych był fakt, że niemal każda rodzina w dawnym Wietnamie miała swój przydomowy "basen". Wiąże się to z tradycyjnym wietnamskim budownictwem – aby uzyskać materiał do budowy fundamentów, Wietnamczycy wygrzebywali ogromną dziurę w ziemi, która później, w czasie pory deszczowej, napełniała się wodą, wykorzystywaną do codziennego użytku. Ba, w tych basenach hodowano również ryby (podstawa wyżywienia) oraz paproć wodną, która była cudną karmą dla świń a także rewelacyjnym nawozem pól ryżowych. Tak wiele zastosowań „basenu” powodowało, że Wietnamczycy moczyli się w nim pewnie ładnych parę razy dziennie – biorąc zaś pod uwagę, że wszystkie dzieci świata uwielbiają się taplać w kałużach, sądzę, że właśnie z nawyku brodzenia w takiej wodzie wzięły się nasze wodne kukiełki.
Kukiełki, które pojawiają się na powierzchni wody, sterowane są z "wodnego pawilonu" (thủy đình), w którym ukrywają się artyści wraz z całym magicznym oprzyrządowaniem. W dawnych czasach na potrzeby przedstawienia po prostu budowano pawilon bambusowy na chybcika, cała wioska zrzucała się na dekoracje itd. Później w miejscach, w których tradycja przedstawień na wodzie była szczególnie żywa, zaczęły powstawać wypasione, solidne budynki. Niestety, do dziś przetrwały tylko dwa:
Thay Pagoda i Saint Giong's Temple, oba w pobliżu Hanoi. Oczywiście, w zastępstwie zabytkowych "wodnych scen", w XX wieku zaczęły się pojawiać głębokie na metr plastikowe baseny z bambusową/drewnianą dobudówką - ja oglądałam przedstawienie odbywające się właśnie w takich warunkach.
Dziś internet pełen jest nagrań, zazwyczaj kiepskiej jakości, jak choćby
to; nagranie nie oddaje jednak w najmniejszym stopniu tych emocji, które czułam patrząc, jak piękne kukiełki tańczą na wodzie...