Strony

2009-02-17

kolacja wigilijna 除夕大餐

Zanim usiedliśmy do kolacji, wszyscy umyli sobie stopy. Nie twarz. Nie ręce. Nie jakieś inne mało ważne części. Właśnie stopy - higiena stóp jest tam ważniejsza od całej reszty, a bez oporządzenia nóg nie można WEJŚĆ odpowiednio w Nowy Rok.
Potem żarcie. Żadne tam czekanie do pierwszej gwiazdki. Tym bardziej nie czekaliśmy do północy. Ani nawet do kolacji. Zaczęliśmy zajadać już o trzeciej z hakiem, coby zdążyć przed występem Jaya Chou, czyli podstawowej pokraki megagwiazdy chińskiego szołbiznesu. Ale o tym za chwilę. Najpierw o tym, co na stole: W kolejności od lewej kolumnami z góry na dół: kłącza tułacza pstrego, kurczak, zupa rybna z tofu domowej produkcji, w drugiej kolumnie wołowina z kalafiorem i chilli, maczajka chilli, smażone ziemniaki z zieloną cebulką (oto, co wniosłam w jadłospis wigilijny Yi) i wieprzowina, a w ostatniej kolumnie surou czyli resztki mięsne w panierce oraz kłącze lotosu.
Piliśmy, jak widać, kolę i wódkę. Wyborową (to mój drugi, jakże istotny, wkład w ucztę wigilijną)! Dopiero po obiedzie była herbata (oto trzeci mój wkład).
Garść informacji: na stole wigilijnym MUSI się znaleźć ryba, bo ryba to 魚 yu, a to homofon naddatku 餘. Musi się też znaleźć kurczak 雞 ji, bo to homofon pomyślności 吉. Ciekawe, że tak ochoczo przyswoili te tradycje, choć oczywiście po yijsku się nic nie zgadza. Ech, ta postępująca sinizacja...
Dlaczego zrobiłam ziemniaki w talarkach? Dlaczego nie jakieś wykwintne danie, ukazujące zarówno mój niewątpliwy kunszt kulinarny, jak i wspaniałość polskiej kuchni?
Mięsa nie chciałam "zmarnować". To znaczy: skoro zostało ubite specjalnie na tę okazję, szkoda by była wielka, gdyby nikomu nie smakowało i trzeba by było wyrzucić. A przecież ich smaki są różne niż polskie, o moich prywatnych smakach nie wspominając. Stwierdziłam więc, że zrobię coś, czego nie żal będzie wyrzucić, co nie jest specjalnie czasochłonne i do czego składniki są na miejscu. Szczerze? Zastanawiałam się nad jajecznicą z cebulką. Potem pomyślałam o marchewce na gęsto. Ale - nie tylko oni nie mają marchewki. Nie tylko sąsiedzi nie mają marchewki. Najgorsze, że nawet w dzień targowy, gdy zeszli się wszyscy gospodarze z okolicy - też nikt nie miał marchewki! Oni tego po prostu nie jadają. Pomysł upadł. Jak i kilkanaście następnych, z przyczyn podobnych. Na dodatek  pani domu nie lubi pomidorów... No i skończyło się na talarkach... Gospodarze spróbowali, pochwalili, po czym ich pałeczki nie zawędrowały już do tej miseczki. Ale młodsze i najmłodsze pokolenie spałaszowało wszystko. Polski honor uratowany!
Ciekawą potrawą jest kłącze lotosu. W Kunmingu uliczne stragany oferują wersję mocno pikantną, opiekaną na grillu. Tutaj jadłam gotowane i wreszcie wiem, dlaczego kolor różowoszary nazywa się po chińsku kolorem lotosu 藕色 - bez dodatku chilli kłącze naprawdę ma właśnie taki kolor.
Kiedy nikt się już nie mogł ruszać z przeżarcia, siedliśmy zgodnie przy palenisku i, rozmawiając o życiu, pijąc herbatę tudziez skubiąc pestki dyni, czekaliśmy na najważniejszy moment wigilii chińskiego Nowego Roku.
Punkt o ósmej rozpoczął się telewizyjny show przednoworoczny; same gwiazdy z Jayem Chou na czele (on NAPRAWDĘ nie tylko niewyraźnie melorecytuje - śpiewem tego nie nazwę, rapem też z trudnością - ale również ma krzywe nogi). Były piosenki, tańce, skecze, wydekoltowane sukienki i dobrze dobrane garnitury; razzle dazzle w chińskim wydaniu.
Cóż.
W Polsce unikam tego typu hucpy jak ognia. Tutaj nie miałam dokąd uciec...

Wyobrażacie sobie, jak cierpiał mój wewnętrzny muzykolog?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.