Strony

2022-08-31

Mooncakes

Zawiesiłam się czytelniczo i mimo nagromadzenia świetnej literatury na dysku, czytniku i półkach, jakoś sięgam tylko po literaturę całkiem leciutką. Tym razem wpadł mi w ręce komiks, ewidentnie dla nastolatek. Pozwoliłam jednak sobie na tę odrobinę luzu ze względu na azjatyckie nazwisko jednej z autorek (rysunki autorstwa Wendy Xu, Amerykanki chińskiego pochodzenia), a także dlatego, że zbliża się Święto Środka Jesieni, a komiks nazywa się Ciasteczka księżycowe. Jest tu kilka ciekawych wątków - poczucie zagubienia związane z brakiem przynależności, kulturowej, gatunkowej i rodzinnej, dorastanie we własnym tempie, miłość...

Chociaż ta kreska to nie moja bajka, a i na opowieść trafiłam jakieś trzydzieści lat za późno, to przyznać muszę, że uśmiechnęłam się do kilku myśli. A to dużo - zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio uśmiecham się raczej mało.

2022-08-29

Opera yunnańska 滇剧

Pod koniec lipca nadarzyła mi się okazja, by pójść na operę yunnańską, a dokładniej - na benefis z okazji sześćdziesiątych urodzin świetnej yunnańskiej śpiewaczki operowej Chen Yaping 陈亚萍, składający się z wyjątków z trzech lokalnych oper, w których Chen zabłysła. Wzięłam więc Tajfuniątko pod pachę i wybrałam się do centrum, za paifangi Konia i Koguta, do Wielkiego Teatru Południowo-Zachodniego 西南大戏院. Przechodziłam tamtędy setki razy; pierwszy raz udało mi się wejść na przedstawienie. 

Opera yunnańska powstała ze zlepków innych tradycji operowych podkręconych yunnańskim folklorem mniej więcej za czasów cesarza Daoguanga, czyli w pierwszej połowie XIX wieku, a największy jej rozkwit przypadł na pierwszą połowę XX w. Od wojny z Japonią, gdy artyści zaczęli uciekać bądź parać się innym rzemiosłem, aż po dojście komunistów do władzy stopniowo traci na popularności, a już lata '90 XX wieku były gwoździem do trumny. Obecnie trwają prace nad przywróceniem Yunnanowi jego dziedzictwa, jednak w parkach i niewielkich teatrzykach łatwiej trafić na muzyków-speców od opery pekińskiej niż yunnańskiej. Nawet moja świekra, która w Yunnanie spędziła prawie całe życie, nie zna melodii i sposobu śpiewania właściwych operze yunnańskiej i szkoli się w pekińskiej. Dziś inscenizacjami tych szalenie popularnych niegdyś oper zajmują się głównie zespoły zawodowe z Kunmingu czy Yuxi, jednak w czasach świetności trupy opery yunnańskiej podróżowały nie tylko po sąsiednich prowincjach Guizhou czy Sichuan, ale też do Birmy, Tajlandii, Malezji czy Singapuru. W owych czasach istniały nie tylko zespoły zawodowe, ale również trupy amatorskie, stojące nieraz na bardzo wysokim poziomie. Teatry wystawiające przedstawienia opery yunnańskiej istniały nawet w takich maleńkich mieścinkach jak Mengzi, Gejiu czy Dongchuan. Miejmy nadzieję, że wpisanie opery yunnańskiej na chińską listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego (nastąpiło to dopiero w 2008 roku) pozwoli ocalić ją od zapomnienia. 

Opera yunnańska charakteryzuje się mocnym połączeniem sztuki z życiem - nawet jeśli zdarzy się jakiś wydumany problem, zostanie opatrzony dosadnym komentarzem, nawet jeśli scena jest żywcem wyjęta z wielkiej klasycznej powieści, zostanie dodany lokalny smaczek. Postaci naszej opery są charakterne, zadziorne, pełne życia - to raczej nie łzawe diwy rodem z XIXwiecznych oper europejskich. Również i język jest bardziej niż w np. operze pekińskiej zbliżony do zwykłej, codziennej mowy reprezentantów niższych klas społecznych, co dodaje przedstawieniu kolorytu i ułatwia zrozumienie fabuły. Od siebie mogę dodać, że nawet w raczej smutnych "numerach" pojawiają się tu wątki komediowe, czasem bardzo rubaszne. 

W sumie powstało około tysiąca yunnańskich oper. Niektóre opowiadają historie dobrze znane z innych chińskich tradycji operowych - jak opowieści o Sun Wukongu czy też rodem ze Snu o Czerwonym Pawilonie; inne związane są ściśle z historią czy legendami Yunnanu - mamy na przykład opowieść o ostatnim cesarzu dynastii Ming, który, zdradzony przez pewnego watażkę, dokonał żywota właśnie w Kunmingu czy też operę o Chen Yuanyuan czyli konkubinie tegoż watażki. Najważniejsze typy opery yunnańskiej łączą się z miejscami, w których powstały: opera z Yiliang (宜良滇剧) oraz opera z Fengqing (凤庆滇剧) są najbardziej znane, choć obecnie, ze względu na to, jak bardzo podupadła tutejsza tradycja operowa, trudno znaleźć specjalistów od konkretnych stylów yunnańskiej opery.

Niestety, żadna z oper, których wyjątki mogłam poznać, nie zaistniała na szeroką skalę w internetach. Znalazłam jednak na youtube jedną yunnańską operę - zapraszam do posłuchania i pooglądania:
 

2022-08-27

Sputnik Sweetheart

Niektóre książki Murakamiego bardzo lubię. Dobrze mi się go czyta; do tego stopnia, że w sumie niewiele się przejmuję, iż mało pamiętam treść. Jednak na wszelki wypadek tym razem zaczęłam pisać tę notkę tuż po skończeniu powiastki. 

O samej treści rozpisywać się nie będę. Tylko o jednym rozczarowaniu i ciekawostce językowej przy okazji. Otóż główna bohaterka książki otrzymała imię na cześć pieśni Mozarta - matka uwielbiała pieśń pod tym tytułem. Główna bohaterka ma na imię Sumire. Jestem zupełnie absolutnie pewna, że żadna pieśń Mozarta nie nazywa się Sumire - jest to oczywiście tłumaczenie. Ale nie znam japońskiego, a z książki się nie dowiem, co ma piernik do wiatraka, bo tłumaczka, tłumacząca zresztą z angielskiego, a nie z oryginału, nie zadała sobie trudu, by to imię wyjaśnić. Gdzieś tam kiedyś się pojawi wzmianka, o co chodzi, ale niezbyt dokładna. 

Mnie to oczywiście zaczęło dręczyć. Więc najpierw znalazłam imię głównej bohaterki po japońsku: すみれ. Później znalazłam stronę w japońskiej wiki z masą odnośników. Strzeliłam, że to imię jest jakąś rośliną i udało się - to fiołek mandżurski (pisany zresztą kataganą, a nie hiraganą, więc wygląda tak: スミレ), znakami pisany 菫, a po chińsku zwący się 东北堇菜. Założywszy, że Mozart nie pisał o fiołkach mandżurskich, a po prostu o fiołkach, znalazłam nazwę fiołka po niemiecku i dzięki temu mogę Wam zaprezentować pieśń, od której Sumire wzięła swoje imię:

  

I chyba przypomnienie sobie tej przepięknej pieśni to największy zysk z przeczytania tej książki. Sama historia - ciekawa, książkę pochłonęłam szybko i bezboleśnie. Ten szczególny rodzaj realizmu magicznego łamanego przez melancholijny oniryzm - łatwo mi było wejść w skóry bohaterów. Podobało mi się... ale pewnie już do tej książki nie wrócę.

2022-08-25

Herbaciany Smok

 
A skoro jesteśmy już przy herbacie, wpadł mi niedawno w ręce śliczny komiks: The Tea Dragon Society. Opowiada o opiece nad herbacianymi smokami (smoki, których różki to jakby maleńkie krzewy herbaciane, cudny pomysł!), ale też o przyjaźni, miłości, pasji, cierpliwości... Choć nie jestem już dawno w grupie wiekowej, dla której takie komiksy powstają, zauroczył mnie on bardzo. Już nie mówiąc o tym, że koncepcja smoczej herbaty, która przynosi smocze wspomnienia tym, którzy ją piją jest absolutnie fantastyczna! Filiżanka herbaty z przyjaciółmi zawsze sprzyja przywoływaniu miłych wspomnień - a filiżanka smoczej herbaty jeszcze bardziej! 
Serdecznie polecam - nie tylko dzieciom.
PS. Jest to pierwszy tom trylogii. Pozostałe tomy polecam równie serdecznie :)

2022-08-23

herbaciane zakupy

Koleżanka wyjechała z Kunmingu. Pół roku - to tak długo i tak niedługo jednocześnie! Wystarczająco długo, żeby zatęsknić. I stąd zakupy na telefon na gorącej linii Chiny-Portugalia. Które czarki? Które gaiwany? Jaka herbata? Ile kilo? 

Nie muszę Wam chyba mówić, że dla mnie to czysta przyjemność. Z rozkoszą poświęcę przedpołudnie albo i cały dzień na herbaciane zakupy i pogawędki ze starymi herbacianymi znajomymi. W Mieście Herbaty życie toczy się niespiesznie; każdy musi znaleźć przecież czas na czarkę herbaty...  

Paczka została wysłana i szła sobie powolutku, bo obecnie nawet lotniczość nie zapewnia poczcie szybkiego dotarcia do celu. Ale gdyby problemem było tylko to, jak wolno podróżuje, zacisnęłabym tylko zęby i westchnęła. 

Niestety, paczka dotarła na miejsce mocno zdekompletowana - o ponad kilogram lżejsza niż wyszła z mojej poczty, a ceramikę, którą tak ostrożnie zapakowałam, ktoś wyjął z folii bąbelkowej i innych warstw ochronnych, a potem nie chciało mu się już tego z powrotem zapakować i na miejsce dotarła potłuczona. Nie dotarł też niestety prezent ślubny, tak bardzo yunnański i nie do dostania gdziekolwiek indziej...

Znak podwójnego szczęścia wygrawerowany w herbacie miał być prezentem ślubnym. Niestety, został skradziony po drodze.
Tak obładowana wracałam do domu (miałam jeszcze plecak).
Takie ceny należą już niestety do rzadkości...
Tak okropnie, okropnie mi żal! Sądzę, że to ostatnia paczka, jaką wysłałam z Chin...

2022-08-21

moczary

Kiedy znajomi oznajmili, że chcą nas zabrać na lunch i wycieczkę do Bagiennego Parku Xihua, byłam zachwycona. Wieki tam nie byłam, a miejsce jest przepiękne. Ileż ja tam zdjęć nacykałam i ile mnie nacykano! 

Nie wiedziałam, jak boleśnie się rozczaruję. 

Początek wycieczki był udany - lunch w dobrym i tanim "chłopskim jadle" i spacer do parku. Nie mogłam się już doczekać, kiedy wreszcie skończy się asfalt. No i skończył się! Wkroczyliśmy na niepozorną ścieżkę i zanurzyliśmy się w pięknym krajobrazie:

Oczywiście, przyroda nas nie rozczarowała - jest tam tak samo pięknie, jak dawniej. Ale po dawnych mosteczkach, długaśnych molo i pięknie zaopiekowanych zakątkach nie zostało wiele:

Właśnie o to mam zawsze największe pretensje do Chińczyków: mają pieniądze. Robią projekt. Projekt jest zajefajny. Wykonują go, z mniejszym lub większym powodzeniem, ale jednak. Akurat w tym wypadku wykonanie było przecudne. Władza przyjeżdża, przecina czerwoną wstęgę, wszyscy biją brawo... I koniec. Pies z kulawą nogą już się tym nie zainteresuje. Pieniądze wyrzucone w błoto. A nawet w bagno... 

Ech. 

Trzymam kciuki nawet nie za to, żeby ktoś to odrestaurował, a o to, by znaleźli się chętni do regularnego dbania o ten jeden z nacudniejszych kunmińskich parków... 

PS. Tajfuniątku i tak się podobało. Pewnie dlatego, że nie widziała wcześniejszej wersji...