Strony

2015-05-01

Pan Wu i Pani Zhen

Mam wspaniałą świekrę. Pogodna, chorobliwie optymistyczna, łatwo nawiązująca kontakty z ludźmi każdego rodzaju. Bardzo ją lubię, więc gdy wylądowała w szpitalu, odwiedzałam ją codziennie, przynosząc dietetyczne żarcie. Karmiłam, pomagałam skorzystać z toalety - każdy, kto opiekował się kimś w szpitalu na pewno rozumie.
Świekra mieszkała w czteroosobowym pokoju, współlokatorki w wieku 28-45 bardzo ją polubiły. Tak się wszystkie zżyły, że obiecały sobie nie stracić kontaktu po wyjściu ze szpitala. Ja je oczywiście również poznałam; wysłuchałam wielu historii, poćwiczyłam dialekt...
Jedna dziewczyna to dwudziestoośmiolatka, dzieciata, cicha dziewczyna. Miała być na restrykcyjnej diecie, więc jadła maocai, bo przecież gotowany.
Jedna ma lat 31, kobieta sukcesu, więc niezamężna, bo nie chce jakiegoś barana, co z kolei jest powodem do rozpaczy jej mamy, która zrobi wszystko, by jej córka nie była kobietą-resztką.
No i najstarsza z nich, Pani Zhen, współwłaścicielka dużej firmy. Mąż jest od "kontaktów", a ona od roboty. Poza tym również wykonuje wszystkie prace domowe, stara się (dość bezskutecznie niestety) wychowywać trzynastoletnią córkę i jest wcieleniem skromności. Oboje z mężem pochodzą z Guizhou; choć mieszkają w Kunmingu od lat, nigdy tego miasta nie polubili.
To właśnie pani Zhen najbardziej polubiła moją świekrę. Było tak: pani Zhen powiedziała mojej świekrze, że w szpitalu czuje się jak na wakacjach, bo wreszcie nie musi nic robić, a jej mąż to wałkoń, który niczego nie tknie nawet palcem. Kiedy więc Pan Wu - mąż - przyszedł, moja świekra pyta go prosto z mostu: lubisz swoją żonę? No lubię. Kochasz? Kocham. To dlaczego nie pomagasz jej w niczym w domu? Mój stary nie umie gotować ani sprzątać, ale sam sobie pierze, robi zakupy "do domu" i spożywcze, a nawet pomaga mi przygotować warzywa: myje, kroi, doprawia... Kochasz swoją żonę, to jej to okaż.
Pan Wu pokiwał głową, zaśmiał się dwa razy i potakiwał gorliwie. Dziś jednak na zaproszenie Pani Zhen pojechaliśmy do nich na obiad i - nic się nie zmieniło. Mąż jest wałkoniem. Co zresztą było do przewidzenia. Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Czym skorupka. I tak dalej.
A swoją drogą, wizyta przeciekawa. Pozwolę sobie przedstawić "myśli nieuczesane" z tymi ludźmi i naszą wizytą związane.
***
Zaproszeni zostaliśmy (my, czyli świekr, świekra i ja) dlatego, że w szpitalu wywiązała się dyskusja na temat jedzenia i Pani Zhen oświadczyła, że w szpitalu to najbardziej tęskni za guizhouskim żarciem, bo w Kunmingu wszystko jest ohydne, a już najgorsze są te misieny. Jak to ohydztwo w ogóle można jeść! A żarcie w ogóle niedoprawione itp., itd... Powiedziała, że jak już wszyscy będą zdrowi, to nas zaprosi na guizhouski obiad.
Jeśli uznać, że Pani Zhen faktycznie gotuje po guizhousku, znaczyłoby to, że dania tradycyjne tej kuchni MUSZĄ zawierać chilli i glutaminian sodu. W każdej potrawie była solidna garść suszonego chilli i solidna łyżeczka glutaminianu. Wyszłam niepojedzona...
A, przepraszam. Było jedno danie bez glutaminianu: bakłażan ugotowany na parze. Nie zawierał też żadnych innych przypraw, ale za to podano do niego sos. Złożony z chilli, sosu sojowego i glutaminianu...
Jedyną kulinarną korzyścią, jaką odniosłam, było dostanie na wynos jednej ze specjalności Guizhou, w Kunmingu nie do dostania. No i przypatrywanie się, jak Pani Zhen gotuje; jeśli ominę glutaminian, ze dwie czy trzy potrawy powinny mi wyjść przepyszne.
***
Pan Wu przyjechał po nas na przystanek metra Land Roverem. Każdy bogaty Chińczyk ma Land Rovera, bo tylko bogatych Chińczyków na niego stać i dzięki temu nie muszą się nawzajem obwąchiwać pod ogonem, tylko od razu to bogactwo widzą. Świekra się grzecznie zachwyciła: jakie wygodne auto! Pewnie drogie? Pan Wu odparł: tanie jak barszcz.
***
Pan Wu przyjechał po nas wprawdzie Land Roverem, ale ubrany w piżamę. Gdy przyszliśmy do domu, Pani Zhen zapytała, czy nie miałby się ochoty przebrać. Spojrzał na nią z mieszaniną pogardy i obrzydzenia i rzekł, że przecież jest u siebie w domu. Inna rzecz, że Pani Zhen też była w piżamie, ale wyjściowej - z koronkami i kołnierzykiem. A na tym fartuszek, bo przecież robiła obiad...
I kiedy już myślałam, że piżama, gdy do domu po raz pierwszy przychodzą do Ciebie goście, to taki guizhouski zwyczaj, przyszedł kolega Pana Wu. Pan Wu w parę minut zdążył się przebrać w garnitur. Poplamiony, ale jednak garnitur...
***
Po odebraniu nas z przystanku, Pan Wu podjechał pod supermarket, żeby odebrać córeczkę, która robiła zakupy. Córeczka przyszła, weszła do auta, ani be ani me, podjechaliśmy na parking, zaprowadziła nas (nadal bez słowa przywitania) do domu. Pani Zhen zapytała, czy córcia już się przywitała ze wszystkimi, a ze mną w szczególności (ukrytym motywem zaproszenia mnie na obiad była próba zrobienia ze mnie nauczycielki tego leniwca). Córcia się zaśmiała i nadal milczy. Pani Zhen mówi, że jej się to nie podoba. Córka jakby nagle mowę straciła. I słuch. I wzrok. Ale nie, nie straciła! Po chwili zadzwoniła jej komórka i poszła, ignorując matkę tak samo jak nas.
***
Pierwszym meblem zauważalnym po wejściu do mieszkania był stół do madżonga. Były też marmury, przepiękny stół herbaciany, rzeźbiona niska komoda, na której spoczywał milionowocalowy telewizor. Skórzane kanapy, dużo drewna. M.in. wyrzeźbiona z jednego kawałka drewna, a postawiona na honorowym miejscu statuetka Mao...
A dalej - wielka na prawie całą ścianę biblioteczka, wypełniona butelkami drogich chińskich alkoholi.
Piękne pokoje, urządzone jak na nuworyszy przystało. Serio: dwieście metrów kwadratowych i ani jednej książki poza pokojem nastolatki. Tam podręczniki i lektury. W całym domu również ani jednej płyty kompaktowej. Za to dużo alkoholowych butelek i, ku mojemu zdumieniu, herbaty.
***
Zaraz na początku została nam zaparzona pu-er. Pan Wu z dumą powiedział, że to herbata produkowana przez jego firmę. Nie, nie jest to firma herbaciana. To trochę jakby DHL był dumny z, bo ja wiem, wyrobu firmowych pasztetów. Nie zdziwiło mnie, że herbata była ohydna w smaku - nawet gdyby rzeczony DHL był w stanie wyprodukować dobrą herbatę, sposób zaparzenia wykluczył dobry smak.
Gospodarz zorientował się, że gościom nie bardzo smakuje, więc wyciągnął hicior: guizhouską herbatę z pędów herbacianych: Duyun maojian 都匀毛尖*, delikatną, pachnącą, pyszną. Po czym wyciągnął papierowe kubeczki, wsypał po łyżce herbaty do każdego i zalał wrzątkiem. OMG... Nie muszę chyba mówić, że ta "herbata" w smaku przypominała rozgotowany piołun...
***
Pan Wu ma ogoloną głowę; gdy się odwrócił, zauważyliśmy wielką bliznę z tyłu głowy. Świekra pyta, co to takiego i czy już jest zdrowy. Pan Wu odpowiada: stare dzieje, to blizna wojenna. Wracaliśmy w przeszpiegów i zostałem ugodzony w tył głowy przez nieprzyjaciela. Gdyby nie towarzysz wycieczki, nie byłoby mnie dzisiaj między żywymi...
Ponieważ świekra ma dobre serce i jest dobrze wychowana, pokiwała głową i rozczuliła się nad wojennymi przyjaźniami. Pani Zhen zrobiło się głupio za męża i wytłumaczyła, że on tylko żartował, że nigdy nie był żołnierzem, że blizna to pamiątka po chuligańskich wybrykach młodości.
Jak na kogoś, kto "tylko żartował", pan Wu był dość zezłoszczony, że żona ośmieliła się powiedzieć prawdę...
***
Pan Wu opowiada o samochodzie. Że są pewne koszta stałe wliczone w posiadanie Land Rovera. Poza spalaniem dużej ilości paliwa i częstymi naprawami jest to dodatkowe 7000 yuanów miesięcznie (ok. 3500 zł) na mandaty. Bo przecież nie po to się ma takie auto, żeby nie daj buddo jeździć zgodnie z przepisami...
***
Pani Zhen narzeka, że córka nie ma zainteresowań. Cóż, pewnie też bym nie miała, gdybym mieszkała w domu składającym się z madżonga (nie dla dzieci, bo Chińczycy grają w zasadzie wyłącznie na pieniądze), herbaty (dzieciom nie wolno pić, bo teina) i alkoholu (...). Ale Pani Zhen niezmordowanie mówi, jak to ona sama nie miała szansy, by się uczyć, bo byli biedni i dlatego ona sama nie ma wykształcenia ani kultury, ale bardzo chciałaby, żeby jej córka otrzymała wszystko, czego ona sama nie miała. Pan Wu na to: kultura, na co komu kultura? Ważne, żeby odniosła taki sam sukces, jak my!
***
Obiad podano. Panu domu nie przeszkadzało, że goście, czyli 55-letnia mama 31-letniej kobiety sukcesu i ja, podawałyśmy do stołu. To, że córce nie wpadło do głowy pomóc, jest oczywiste. Siadamy, pan domu bez pytania nalewa wszystkim 50%owej wódki i się zaczyna: przesoliłaś wieprzowinę. Wołowina źle pokrojona. Pan domu nie miał litości dla kucharskich kompetencji żony. Litości nie miała też córka: kurczak jest niedobry i w ogóle jak mogłaś dodać tyle chilli do sałatki z sałacianego bambusa? Przecież wiesz, że nie lubię!
Innym smakowało. Ja się nie wtrącałam, choć dla mnie jedynym przewinieniem pani domu był ten nieszczęsny glutaminian sodu...
Dziecko się nażarło, otarło ryj, wstało od stołu i chciało pójść; ani dziękuję, ani pocałuj mnie w d... Pani Zhen próbowała zwrócić uwagę - wstajesz od stołu i wychodzisz, może pożegnaj się z gośćmi? Dziecko mruknęło "dobra", ale nie pożegnało się i wyszło. Szkoda, że jeszcze drzwiami nie trzasnęła.
***
Pan Wu pyta, czy mi smakuje. Odpowiadam, że oczywiście. Wtrąca się siostrzeniec pani domu: bo chińska kuchnia jest przepyszna i wszystkim smakuje, nie to, co na przykład kuchnia indyjska. Tydzień byłem w delegacji w Indiach, a już po 2 dniach mi się tym curry chciało rzygać. Pominęłam milczeniem, ale Pan Wu stwierdził, że temat jest interesujący i pociągnął jak kura ze spluwaczki: bo my w Chinach mamy wszystko, a na Zachodzie to jak nie chleb, to pizza. Nic dziwnego, że biali przyjeżdżają tłumnie do Chin, przecież tam u nich nic nie ma...
***
Siostrzeniec prowadzi własny biznes: hodowlę psów i świń. Sprzedają pięć ras psów, w tym beagle, owczarki niemieckie itd. Wszystkie sprowadzane do hodowli z Europy, bo "chińskie rasy są niesmaczne". Tak, tak. Starannie selekcjonuje psy; te, które pozdają egzaminy na węch itd. idą do policji i wojska, a reszta... cóż. Specjalnie w tym celu "udoskonalił" wzorzec owczarka niemieckiego: wyplenił podpalaną kufę i pierś, żeby psy były prawie całkiem czarne. Czarne psy się lepiej sprzedają na mięso**.
"A w ogóle to cieszę się, że za rodziną przyjechałem do Yunnanu. Jestem świetny w tym co robię, a Yunnańczycy w ogóle nie potrafią zarabiać".
***
Pan Wu przepija do wszystkich naraz. Potem do wszystkich po kolei. Choć nienawidzę tego zwyczaju, nie będę gospodarza upominać; po każdym toaście maczam usta w ohydnej cieczy. Pan domu zauważył, że mi niewiele z kieliszka ubywa i postanowił się ze mną rozprawić: przepił do mnie mówiąc 白老师, 干! Nauczycielko Biała, sucho! Że niby mam opróżnić kielich do dna i zostawić go suchym. Umoczyłam usta i odpowiadam: 昆明确实很干. Kunming zaprawdę jest bardzo suchy. Nawiązuję do suchego klimatu Kunmingu, udając, że nie zrozumiałam, co mi nakazuje Pan Wu. Na chwilę zapomniałam, że jest to źle wychowany matoł; wśród dobrze wychowanych Chińczyków nie istnieje zwyczaj chamskiego zmuszania kogokolwiek do picia. Można zastąpić toast alkoholowy herbatą, można zamiast 干杯 do sucha pić 随意 czyli po własnym uważaniu. Kiedy ZB wznosi toast, sam pije do dna, bo taki zwyczaj, ale zawsze dodaje: 我干,您随意. Czyli ja piję do dna, ale Pan/Pani niech nie czuje się przymuszana. Nigdy mu się nie zdarzyło zmuszać kogoś do picia. Czymś zupełnie absolutnie niestosownym jest zmuszanie kogoś do picia wbrew jego woli, a czymś jeszcze gorszym - robienie czegoś takiego własnemu gościowi.
Jak mówiłam, zapomniałam, że mam do czynienia z prostakiem. Na moją próbę wykręcenia się od picia, gospodarz powtórzył głośno i wyraźnie, na wszelki wypadek gdybym nie zrozumiała: ja nie mówię o kunmińskiej pogodzie, tylko o Twoim kieliszku, powinnaś wypić do dna. Uśmiechnęłam się, spojrzałam mu w oczy i odstawiłam kieliszek na stół, ignorując go kompletnie. Pani Zhen pociągnęła go za rękaw i zmitygowała. Gdyby nie ona, on by nadal próbował mnie zmusić, a ja musiałabym opuścić jego dom w trybie natychmiastowym. Już dawno przysięgłam sobie, że nigdy nikt nie będzie już mnie zmuszał do marnowania własnego zdrowia wbrew mojej woli...
***
Pan Wu poszedł, zanim skończyliśmy posiłek; reszta jeszcze posiedziała przy stole. Kiedy już wszyscy odłożyli na dobre pałeczki, Pani Zhen zaczęła zbierać naczynia. Wszyscy zaczęli pomagać, m.in. jej siostrzeniec. Bardzo mi się to spodobało. Niestety, nie było mu dane pomóc. Mama kobiety sukcesu wyjęła mu miseczki z dłoni i powiedziała: to sprawa kobieca, Ty idź zapalić i odpocząć.
I ona się dziwi, że jej córka nie zamierza wyjść za mąż...
***
Ich mieszkanie znajduje się na osiedlu 世纪城, osiedlu nowobogackich. Zostało one zbudowane w miejscu wyznaczonym przez specjalistę od fengshui; plan osiedla przypomina cielsko smoka. Jak wielu innych biznesmenów czy szefów firm, Pan Wu i Pani Zhen wybrali mieszkanie w "głowie smoka". To właśnie dlatego tak dobrze im się powodzi. Popatrz: ledwo się przeprowadzili, a ich firma dwukrotnie zwiększyła obroty!

Przez całą wizytę ani raz nie zdjęłam z twarzy uśmiechu. Za bardzo lubię moich świekrów, by im sprawić przykrość. Ale jeśli jeszcze kiedyś zostanę przez tych ludzi zaproszona, nie pójdę. Niby po co? I nie, nie zostanę nauczycielką tej trzynastoletniej księżniczki, bez względu na to, ile by mi chcieli zapłacić.

*nazywana jest także Herbatą Pawi Języczek albo Herbatą Haczyków Na Ryby - wszystko dlatego, że nierozwinięte, delikatne pędy herbaciane przypominają kształtem właśnie ptasie języczki albo haczyki.
**o klasyfikacji kolorystycznej psiny pisałam już tutaj.

14 komentarzy:

  1. Anonimowy1/5/15 19:45

    Te historyjki to można by złączyć i wydać w postaci książki, haha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Patrząc na zdjęcie wnętrza - czy w mieszkaniach nowobogackich zawsze panuje syf i tandeta? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Boska historia, ubawiłam się przednio i nie mogłam oderwać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że moje poświęcenie nie poszło na marne :D

      Usuń
  4. Anonimowy2/5/15 15:13

    Takie "rodzinki" mozna znalezc wszedzie na swiecie. Szkoda tylko, ze dzieci nie maja szacunku dla matki a ona godzi sie na takie traktowanie. Kiedys odbije sie to rakoszetem.

    Zadziwiajace jest to ze taki rodzaj "nowobogackich" lacza te same przywary na calym swiecie: brak taktu i smaku polaczone z pogardliwym traktowaniem kobiety w takiej rodzinie i przedkladanie sukcesow natury materialnej ponad wszystko.

    Smutna rodzina
    Kiara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się oni wydają przede wszystkim smutni. Wolę swoje 45 m kw z Najlepszym Mężem Świata niż ich 200 z takimi układami rodzinnymi.

      Usuń
  5. Anonimowy10/5/15 20:57

    ,,Dziecko się nażarło, otarło ryj, wstało od stołu i chciało pójść; ani dziękuję, ani pocałuj mnie w d... ''
    Powiedz, że wciąż jesteś tą samą miłą osobą, a to był twój najgorszy dzień życia/dziewczyna wyjątkowo Ci podpadła.
    P.S. Dalej będę Cię kochać:)
    Lanshin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Celowy zabieg językowy - inni jedli, ale ona żarła (sądząc po odgłosach i sposobie jedzenia), nie wytarła ust chusteczką, tylko.... no, właśnie - skojarzenie ze świnią samo się narzucało. Sposób potraktowania innych biesiadników... ech. Szalenie się cieszę, że już nigdy nie siądę z nią do stołu.

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.