Strony

2013-09-23

大宅門 Brama Wielkiej Rezydencji

U schyłku dynastii Qing w rodzinie pekińskich medyków i farmaceutów urodził się urwipołeć, który nie umiał płakać. Mała zaraza cały czas broiła, więc w końcu wygoniony został z domu. Niegłupi jednak był, choć krnąbrny, więc udał się do Jinanu i utworzył swoje własne imperium farmaceutyczne. Potem pogodził się z rodem, bił się z Japończykami, no, normalne życie mężczyzny z tamtych czasów.
Historia jego życia do tego stopnia przemówiła Chińczykom do wyobraźni, że stała się kanwą serialu, o którym dzisiaj piszę.
Serial zaprezentowano widzom w dwóch rzutach, historia została więc rozbita na 70 odcinków. Niby tego typu historię można sprzedać również w dwugodzinnym filmie (który zresztą powstał), ale moim zdaniem to właśnie jest przykład serialu, który bije film na głowę. Dlaczego?
1) Historia jest interesująca, trzyma w napięciu. To oczywiście powinno być podstawą każdego serialu, ale wiemy, jak to wygląda w praktyce. Dość powiedzieć, że kilka razy klęłam w złości na postać, która się źle zachowywała. Płaczu nie liczę w ogóle, bo ja to miękkie serce mam...
2) Żywy język. Każda postać inaczej mówi. To właśnie stąd nauczyłam się większości ładnych obelg, ale też miłych uchu komplementów - bo naprawdę sposób mówienia i charaktery postaci się bardzo różnią.
3) Świetni aktorzy. Polakowi nic te nazwiska nie powiedzą. Dla każdego Chińczyka obsada sama w sobie jest gwarancją dobrego widowiska. Ja kilkoro z nich widziałam wcześniej. I - nie poznałam. A to chyba największy komplement. Dodatkowym smaczkiem są pojawiające się w drobnych rólkach sławy takie jak Zhang Yimou, który na potrzeby roli ogolił sobie dwukrotnie głowę (bo zawalił scenę i musiał powtarzać ujęcie) czy Chen Kaige.
4) Reżyser jest świetny. Guo Baochang, w Polsce znany być może raczej z tego, że wystąpił jako aktor w "Błękitnym latawcu". W Chinach jest znany, podziwiany i szanowany. Po obejrzeniu tego serialu rozumiem dlaczego. Dopracował ujęcia do ostatniego szczegółu. Jest precyzyjny i nie dopuszcza bylejakości.
5) Właśnie. Szczegóły. Ubrania, jedzenie, przyrządy, zwyczaje. Ileż ja się o Chinach dowiedziałam z tego serialu! Wcześniej o niektórych elementach słyszałam, ale absolutnie nie potrafiłam ich sobie wyobrazić. Teraz lepiej rozumiem życie w dawnych, tradycyjnych chińskich domostwach. Chyba pierwszy raz w życiu serial był dla mnie lekcją kultury.
6) Pokazuje cudownie skomplikowane relacje międzyludzkie, współzawodnictwo bądź jego brak między licznymi paniami domu (ważniejsze poniżają mniej ważne, mniej ważne próbują przez pana domu zmienić status quo), wpływ możnych na życie maluczkich (za trafną acz niepomyślną diagnozę lekarz trafia do więzienia), współzawodnictwo handlarzy... No całą masę różnych dość egzotycznych dla Polaka zagadnień.
Jest jeszcze wiele innych plusów. A jednak jest coś, za co serialu nienawidzę. Od pewnego momentu (kilka odcinków przed końcem pierwszej serii) zaczyna mnie drażnić i to tak, że sinieję ze złości. Chodzi o Japonię.
W serialu przedstawione są dwie wojny z Japonią. Podczas tej wcześniejszej młody jeszcze bohater zaprzyjaźnia się z równie młodym Japończykiem, przeciwnikiem, ale hołdującym zasadom, pla pla pla. Przy rozstaniu obiecują sobie dozgonną przyjaźń i to, że jeśli kiedyś ich państwa nie będą z sobą walczyć, to w Japonii powstanie filia zakładu farmaceutycznego naszego Chińczyka.
Po wojnie syn Japończyka przyjeżdża do Chin, przywożąc żonę i córkę, przyjaźń kwitnie, ale za chwilę wybucha następny konflikt i wtedy obietnice wiecznej przyjaźni zostają w imię idei patriotycznych wyrzucone do kosza. Jeszcze to się da zrozumieć, chociaż ciężko - biorąc pod uwagę to, że poprzednio też była wojna i jakoś nikomu to w zawieraniu przyjaźni nie przeszkadzało. Potem do wszystkiego zostaje wmieszany komunizm, i jeszcze to, że chińskie leki nie mogą leczyć Japończyków, bo to jest wbijanie noża w plecy ojczyźnie itd. Ja wiem, że Chińczycy nie składają przysięgi Hipokratesa, ale... Te fragmenty opowieści zrobione są tak nachalnie, tak siermiężnie, że naprawdę robi mi się niedobrze.
Nie rozumiem tak pojmowanego patriotyzmu. Nie rozumiem sytuacji, w której ktoś mi mówi, z kim mogę się przyjaźnić, a z kim nie. Nie ma złych nacji. Są źli i głupi ludzie, wszędzie na świecie. W serialu jest ładnie pokazane, jak to rodzinie wybacza się, prędzej czy później, wszystko - bo to rodzina, nawet jeśli złożona z bandy sku zwyrodnialców, a dobrymi i szlachetnymi ludźmi z innych stron się gardzi i na nich klnie - nawet jeśli mają zerowy wpływ na politykę własnego państwa i nie chcą się bić. Nigdy, nigdy nie nazwałabym tego patriotyzmem.
No dobrze. Wracając do serialu - może właśnie dlatego, że wzbudza we mnie wiele emocji, chętnie go Wam polecam. Link poniżej odsyła do pierwszego odcinka pierwszej serii - a resztę już na pewno sami znajdziecie. Polecam każdej osobie ćwiczącej chiński :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.