Strony

2008-07-26

światowej klasy nauczycielka chińskiego

Tak, wiem, że znowu się przechwalam. Ale po pierwsze w Chinach nie będę mogła (i nie będę mieć czym), więc teraz się nacieszam, a po drugie tym razem naprawdę mam czym. Uczyłam trzech uczniów. Jeden się nie liczy, bo to siedmiolatek - też mnie lubił, ale w sumie nic dziwnego, że się do mnie jakoś specjalnie nie przywiązał. Oprócz tego dwóch facetów. Jeden na ostatnią lekcję przytachał bukiet róż i powiedział, że już nigdy w życiu takiej nauczycielki nie znajdzie, że jestem the best i że czeka na mój powrót z Chin. Drugi jednak zwyciężył w klasyfikacji generalnej: przyjechał do mnie dzisiaj na lekcje z Krakowa. Jakież to było miłe! I to, jak pamięta to, co Mu do głowy wtłukiwałam. I onieśmielenie, kiedy się okazuje, że o czymś jednak zapomniał. I w ogóle :D Naprawdę lubię uczyć chińskiego. I chyba nawet umiem, skoro uczniowie do mnie wracają mimo obecności innych nauczycieli na miejscu...

Sajgonki smażone 炸春捲

Składniki:
papier ryżowy, farsz:
*rozdrobnione mięsko krewetek i mielona wieprzowina (im tłustsza tym lepsza) w proporcji 1:1, ale bez krewetek też będzie git
*drobno posiekana kapusta pekińska
*czosnek (moim zdaniem grubo posiekany lepszy od ściamkanego)
*imbir (dać go mniej niż czosnku)
*zielona cebulka (lepiej więcej niż mniej)
*chińskie grzyby - uszaki bzowe albo twardziaki japońskie, wcześniej namoczone. Do zastąpienia na przykład pieczarkami
*zblanszowany makaron sojowy
*przyprawy: sól, pieprz, sos sojowy, kapka alkoholu, oleju sezamowego - nie za dużo, żeby farsz się nie zrobił zbyt wodnisty
Wykonanie:
1) czosnek i imbir podsmażamy na oleju, najlepiej arachidowym
2) dodajemy resztę składnikow farszu i smażymy aż mięso zniesurowieje
3) studzimy - nie z pobudek ideologicznych, tylko po pierwsze nie lubimy sobie parzyć paluchów, a po drugie ciasto ryżowe jest cienkie, więc jak włożymy na nie dużo gorącego farszu, efekty mogą być opłakane.
4) krokiecimy farsz w papierze ryżowym; jeśli się nie chce zlepić, można potraktować ubite jajko jako klej, ale zazwyczaj nie jest to konieczne. Aha! Pamiętajcie, ze papier ryżowy trzeba przed użyciem zamoczyć na chwilę w ciepłej wodzie, aby stał się miękki i wygodny w użyciu :)
5) smażymy. W wersji idealnej na głębokim oleju przez 4 minuty, aż zbrązowieją, w życiu - jak wypadnie, byleby nie spalić i byleby smaczne było ;)
6) warto osączyć na papierze kuchennym, bo to tłuste jak cholera.
Usmażone podajemy z sosem słodko-kwaśnym (można kupić, albo przyrządzić namiastkę: woda, cukier, ocet ryżowy, keczup, sól, pieprz, zagęstnik z mąki kukurydzianej podgotowane razem do połączenia składników), albo z którymś z innych dipów sajgonkowych - przepisów jest mnóstwo.
To by było na tyle. Generalnie jest to pyszna przystawka. A co jest w tym wszystkim najlepsze? Składniki można podmieniać! Zamiast kapusty pekińskiej - zwykła biała. Zamiast dymki zwykła cebula. Można dodać marchewkę. Jak się nie ma krewetek, można je zastąpić czymś, co się lubi. Być może Chińczycy mnie za to zganią, ale według mnie marynata i czosnek z imbirem tworzą azjatyckość tej potrawy, a reszta to tylko kwestia gustu... Wypróbowałam milion wersji - i naprawdę za każdym razem wychodzi przepyszne...
PS. Ten wpis specjalnie dla Ciebie, MZ :*

2008-07-24

stypendium

Dostałam je. TAK!
Tam, gdzie chciałam, czyli najlepszy uniwerek w Kunmingu - Yunnan University. Przyjmą mnie. Podobno dadzą mi wystarczająco dużo pieniędzy, żebym mogła przeżyć. Podobno nie będzie tak źle... Na wszelki wypadek za pomocą Tagged, Skype'a i czego bądz szukam jakichś azjatyckich znajomych na miejscu. Znowu mam ataki paniki związane z wrodzoną nieśmiałością i trudnością w nawiązywaniu znajomości.
Jeszcze nie mam dyplomu. MUSZĘ go dostać przed wyjazdem, w przeciwnym razie mogę się pożegnać z wyższym stypendium.
Nastepna książkowa pseudoazjatczyzna zaliczona: Malowany welon Maughama. Błaha historyjka o głupiej babie, która przechodzi przemianę duchową; niestety, po drodze wykańcza faceta, który ją kochał. Drobiażdżek niewart chyba zachwytów. Acz chętnie zobaczyłabym film na tej podstawie. Jako, że cała azjatyckość owego dzieła tkwi w osadzeniu banalnej historii w Chinach, film by mógł urzec przynajmniej obrazami... Słyszałam, że wyszedł naprawdę nieźle.
Wracam do przygotowań. I do paniki, a co!

2008-07-20

Kosciół sw. Tytonusa :)

Rozbawilo mnie to do lez. Z racji wakacji wreszcie nie zaniedbywam prasowki, co skutkuje probami utopienia mnie przez dziennikarzy. Pilam sobie dzis poranną kawunię, gdy natrafilam w Wybiorczej na artykul o zalozonym przez pomyslowych Holendrow kosciele. Jako, ze zabroniono juz u nich palenia tytoniu w barach, klubach, knajpach itp., zalozyli nowy kosciol, w ktorym czci sie boga papierosow za pomoca palenia tychze :D A ze wolnosc wyznania jest gwarantowana przez prawo...
Nienawidze papierosow. Ich zapach jest dla mnie obrzydliwy. Godze sie jednak na ich istnienie w moim zyciu - jakos tak sie zlozylo, ze część moich Przyjaciół pali i nie pozbawie sie ich towarzystwa w imie ideologii. Rozwiązanie tajwanskie przemawia do mnie najbardziej: w knajpach pali sie za szklanymi drzwiami, a potem wraca do towarzystwa. Zapalenie papierosa jest traktowane jak kontrolowane puszczenie bąka: moze sie zdarzyc, ale lepiej wyjsc i nie narazac innych na wdychanie fetoru, a potem wrocic do milej i swiezej atmosfery.
Machnelam ostatnio kilka azjatyckich książek. Cesarzowa autorstwa Shan Sa - taka sobie. Jakos ta wizja Wu Zetian mnie nie przekonala. K: Sztuka miłosci pióra Hong Ying to rozerotyzowane takie sobie. Ot, wakacyjny szmatlawiec, choc oparty o ciekawą historię siostrzeńca Wirginii Woolf przeżywającego romans z chińską pisarką. Niestety, same stereotypy, nic ciekawego. Zdecydowanie lepsza fikcja to Imperium Smoków. Manfredi Valerio Massimo pokazuje jak MÓGŁ wyglądac pierwszy kontakt Chinczykow z Rzymianami. Choc autor lepiej sie zna na Rzymianach niz na Chinczykach, ma sprawne pioro, wiec opowiesc sie czyta z przyjemnoscia. Jestem laikiem, wiec nie wiem, czy w ksiazce nie ma bledow merytorycznych, ale to nie o to chodzi. Podoba mi sie wykrycie cech wspolnych w tych wielkich kulturach i zalozenie, ze ludzie szlachetni zawsze sie ze soba nawzajem dogadają :)
Nie moge zmoc Krainy wodki Mo Yana. Zaczelam czytac w zlym dla siebie czasie i ksiazka zle mi sie kojarzy, jakos nie umiem samej siebie przekonac, by do niej wrocic. By sobie wytlumaczyc, ze nie mam czasu na glupoty, wypielilam wczoraj nastepne dwie grządki ;) Dobrze mi z ciemnym, schlodzonym piwkiem w ogrodku, do ktorego przylatują sroki, slucham Stinga i Gary Moore'a, ktorych nabylam drogą kupna za ostanią w Krakóffku bytnoscią, NIC nie musze na zabij sie, tylko krzakow mi, do cholery brak. I skosnych oczu.
Moja mama wymyslila nazwe: narzeczony od górnej połowy. W tej definicji mieszcza się atrakcyjni faceci, ktorzy mnie lubią, ale ktorzy z roznych przyczyn mogą stanowić dla mnie podnietę wyłącznie intelektualną, w zwiazku z czym ewentualny seks nie wchodzi w grę ;)
...i inne głupoty.

2008-07-18

Chih-San Long 郎靜山

Nawet nie wiem, jak się go pisze w krzakach, bo mam bezkrzaczasty komputer :( Ale pokochałam go od pierwszego wejrzenia, i to ZNOWU przez Wei (dzieki, jesteś kochana! :*), która przysłała kilka fotek i linka, którego dla Was kopiuję:
Pod tym adresem znajdziecie kilka słów o tym genialnym fotografie chińskim, łączącym fotografię z kaligrafią i malarstwem chińskim. Synkretyzm górą!
Kilka moich ulubionych na dobry początek:


PS. Teraz już wiem, jak się nazywa po krzaczastemu i w pinyinie: Lang Jingshan 郎靜山. Można o nim poczytać nawet w anglojęzycznej wikipedii.

2008-07-10

a moze to jakas choroba?

Moglaby to byc na przyklad choroba oczu. Albo rozstroj nerwowy. Albo depresja. No bo jak wytlumaczyc fakt, ze wczoraj znowu ryczalam jak bobr podczas "Pieknego umyslu"? To byl ten moment, kiedy ciezko chory czlowiek, nominowany do Nobla, po raz pierwszy od lat odwiedza stolowke uniwersytecka, a tam po kolei do jego stolika podchodza dawni studenci, koledzy, wspolpracownicy - by ofiarowac swe piora najtezszemu umyslowi. To byl ten moment, kiedy zona nie odeszla, bo powiedzial, ze przeciez ta dziewczynka nie rosnie - czyli nie moze byc prawdziwa. To byl ten moment, kiedy rozdrapal rękę w poszukiwaniu implantu.
To chyba jednak histeria - bo poza placzem jeszcze byl smiech (przez lzy, oczywiscie) - na przyklad wtedy, kiedy w zasadzie sie oswiadczyl, a jego wybranke wmurowalo i odpowiada: czekaj, musze najpierw przedefiniowac swoje dziewczece romantyczne wyobrazenia. Albo wtedy gdy, swiadom swej choroby, na przedstawiajacego sie mu obcego reaguje pytaniem do studentki: Ty tez go widzisz? Gdy ona odpowiada, ze tak, on wyciaga reke do obcego i mowi mu, ze jest cokolwiek nieufny w stosunku do nieznajomych... Ten film to setki momentow i uswiadamianie sobie, jak cienka jest granica. Ale dla mnie postacią zdecydowanie pierwszoplanową jest zona geniusza - ktos, kto trwa bez wzgledu na wszystko. Kto bierze na siebie opiekę nad chorym, pracę zarobkową, opiekę nad dzieckiem - i cały czas kocha.
Ten film tez juz widzialam.
Zareagowalam byc moze przesadnie.
Panie Boze, nie pozwol mi nigdy stracic tej reakcji, rozmyc sie w codziennosci. Niech ksiazki, muzyka i filmy nadal będą wyjątkowe. Niech istnieją zachody slonca, galop konia, trzepot skrzydel motyla i mruczenie kota - a wraz z nimi niech istnieje szczescie :)

2008-07-09

Nostalgia

Ten wpis jest w zasadzie o niczym; jesli oczekujesz tresci, wpadnij kiedy indziej. Dzis po prostu musze cos z siebie wylac...
Zanim o nostalgii, opowiem o nerwach.
JESTEM TAK WPIENIONA, ZE MOGLABYM UGRYZC NAWET COS NIEAPETYCZNEGO!! Brakuje mi krzakow. Odkad moj komp jest u lekarza na obserwacji, a ja bawie sie gruchocikiem Taty, jestem odkrzaczona. Nie moge poskajpowac, nie moge popisac chinskojezycznie bloga, gdyby nie krzaki w komorce, wscieklabym sie!
Za to pisze listy (listy, nie mejle!) do skosnych Przyjaciol. Moze niektorzy sie nawet ucieszą, ze będę gdzies niedaleko? Chociaż... taki na przyklad Satoshi dlugo juz znaku zycia nie daje, Jitian i Pyco takoz - ale milczenie Satoshiego bardziej mi doskwiera, bosmy sie swego czasu naprawde bardzo zzyli... Coz. Stare przyjaznie usychają, nawet jesli probujesz sobie wmawiac, ze tak nigdy nie bedzie.
Z okazji generalnych porzadkow zajrzalam w pamietniki. Wiecie, trzeba bylo zdecydowac, co wreszcie trafi do kosza (trafila tam na przyklad zdecydowana wiekszosc "pamiatek" - wprawdzie jelenia na rykowisku nigdy nie mialam, ale miniaturowa wieza Eiffela tudziez mikroskopijny straznik Palacu Buckingham gdzies tam sie kurzyly... Koniec z tym! No i w tym wlasnie ferworze porzadkow natrafilam na knigi, w ktorych rejestrowalam swoje, cokolwiek nudne, zycie. Byloby co palic - ze dwadziescia tomow obejmuje czas tak zwanego dorastania. Czego tam nie ma! Szpargaly, zasuszone kwiatki, teksty piosenek, ulubione wiersze, zdjecia Bruce'a Willisa i Erica Claptona, a w pewnym okresie nawet Humphreya Bogarta :D Moje wlasne wierszydla (horror!), proby rysunku (ze trzy udane, reszta to chlam jakich malo), zadanie z matematyki i ta lekcja z biologii, co to zeszytu wtedy zapomnialam... I listy. Ja wlasnie o tym. Listow mam z piec ton - tak na oko. Są miłym świadectwem istnienia przyjazni - przyjazni przebrzmialej, ktorej echa dawno się rozmyly. Ilez nazwisk, miast, pytan, wątpliwosci, ilez razy "zawsze" i "nigdy"! Najgorsze, ze kiedys naprawde w to wierzylam. Dbalam, podlewalam, karmilam, dzwonilam, pamietalam o urodzinach, listy co tydzien sztuk kilka, kartki na Swieta itd.
Przeszlo mi.
Wyegoiscilam sie.
Chce tez cos dostawac.
A poza tym... Drogi moich dawnych Przyjaciol i moje sie rozeszly. Oni weszli w zycie, a ja chce wejsc w Przygode. Ich zywoty są poukladane, przykladne. Ja ciągle odkrywam, caly czas sie ucze i ze wszystkiego chce uszczknac, wyrwac cos dla siebie.
Jeszcze nie doroslam? A moze zawsze taka będę? Moze nigdy nie dam sie wsadzic w kierat Zwyklego Zycia?
...a przeciez wlasnie o tym ZWYKLYM ZYCIU najbardziej marze...

PS. Przepraszam za zasmiecanie bloga czyms nieazjatyckim. Tak jakos wyszlo :P
PS. 2. A caly ten smutnawy nastroj mi sie wzial z "Tanczacego z wilkami". Zawsze przy nim placze. To ta scena, w ktorej bezmyslni, okrutni zoldacy zabijają dla zabawy oswojonego wilka...

2008-07-06

przerwany Wimbledon

z powodu deszczu... Jestem tym tak poirytowana, ze az musialam wlaczyc kompa :P Do diaska! Dlaczego Federer daje sie tak beznadziejnie ogrywac? Najpier w piec minut szatanskim serwisem roznosi Nadala na strzepy, a potem przy przewadze w gemach 4-1 daje sie orznac... Ma swietne woleje, a potem robi idiotyczne bledy. Bez sensu. Ale za to komentator (jesli mnie sluch nie myli, to Tomaszewski) popelnia takie kalabraki, ze az uszy wykreca... "slyszymy tupot stop chlopca sprzatajacego pileczki", "ma gorsze woleje... wzrok juz nie ten... wprawdzie Federer ma dopiero 27 lat, ale...", ale najbardziej odkrywcze bylo stwierdzenie, ze "on trafia w kort" - co jest OKROPNIE zaskakujace w finale Wimbledonu, prawda?
Uwielbiam Federera, ale Nadal to... po pierwsze ciacho, po drugie ciacho grajace rowno. Jest swietny. Nie bede smutna, jesli tym razem to on wygra :) Wracam do telewizora; nawet komentator nie jest mnie w stanie od tego odwiesc ;)
Kurde, pogralabym sobie... Niedawno trafilam na dyplom z czasow obozu tenisowego - za sprawa swietnego partnera doszlam do finalu debla, ale zesmy przerzneli :P Tym niemniej cztery lata tenisowe byly wspaniale :) Szkoda, ze nic mi z tego nie zostalo...



PS. Nadal wygral. Biedny Federer, nie dawal rady. Najpierw przerznal dwa sety, nastepne dwa wygral tylko dzieki tie-breakom, no ale w piatym secie wielkoszlemowym nigdy nie ma tie-breaku, trzeba grac do skutku, wiec gdy w pietnastym (!) gemie Nadal zlamal serwis Federera, nie mial on juz szans... Za czesto sie mylil, oslabl, nagle Nadal przestal sie bac podchodzic do siatki i wykonczyl Federerka...

Na deser kilka zdjatek; wszystkie stare i wszystkie nie moje. Federer z Nadalem, Nadal pokazujacy cialko i Nadal z seksowym usmiechem :)



W zasadzie to ten usmiech wynagrodzic mi moze kleske Federera...

PS. 2. Nie, nigdy sie nie kochalam w Michaelu Changu (張德培), mimo ze to Tajwanczyk (coz z tego, ze grajacy jako Amerykanin?). Kiedy jeszcze grywal, ja sie kochalam na zaboj w Samprasie, ktorego swego czasu Chang systematycznie ogrywal :P Poza tym mimo wszystko Chang prawie zawsze byl "tym drugim"... No i, nie oszukujmy sie, specjalnie atrakcyjny wizualnie nie byl :P

Co sie dzieje z azjatyckim tenisem? Dlaczego nie istnieje?? Przeciez sama widzialam korty obok National Taiwan Normal University, wypelnione cwiczacymi tubylcami...

Jezu, xiangxin nin!

To nie ja to znalazlam :P
Dzieki, Aniu :) Ostatnio tak mnie zszokowala lat kilka temu czarnoskora Maryja...

2008-07-05

Jestem anonimową romantyczką...

...poryczałam się przy Murakamim. Przy Norwegian Wood konkretnie. Wtedy, gdy Reiko grała na gitarze i piła z Watanbem... I parę razy pozniej.
Od wieków nie czytalam tak po prostu. Czytanie "takie po prostu" musi spelniac kilka warunkow. Przede wszystkim musze miec duuuzy wybor. Duzy to znaczy otwieram szafe i widze sterte nieczytanych wymieszana ze sterta wyczytanych ksiazek. Decyduje czy powtorka z rozrywki czy nowosc, lekko, latwo i przyjemnie czy cos mądrego w pogoni za rozumem :P. Czasami to nie tresc jest wazna, a okladka, rodzaj papieru, skojarzenie.
Gdy juz wybiore, musi byc wiadomo, ze mam pod reka przekaski, a takze obiekt sluzacy do spoczynku - od lozka poprzez lezaczek az po poduszke opartą o sciane. Musze miec notatnik, w ktorym znajda sie mile cytaty do przepisania i przetworzenia. Z tego ostatniego zrezygnowalam na przyklad przy Pratchetcie, bo cytatow bylo za duzo :P. No i musze miec CZAS. A tego ostatnio malo miewalam...
Bycie w domu duzo ulatwia. Mozna pielic, gotowac, lazic z psem, odswiezac stare przyjaznie... Ale czytanie to cos, czemu w domu oddaja sie wszyscy, wiec jest przyzwolenie na rozgotowane ziemniaki, jesli trzeba bylo dokonczyc rozdzial :P
Upajam sie faktem, ze mam ksiazek duzo. Do wyboru, do koloru, do tematu. Ostatnia chwila, zeby sie nacieszyc polską literaturą (obiecuję sobie, ze w Chinach zajme sie tą chińską :P). Uwielbiam czytac!
Wracam do Quo Vadis. Mam ochote jeszcze sobie poplakac (zawsze sie rozczulam smiercia Petroniusza. I NIE, NIE JEST ON PODOBNY DO LINDY!!!!

2008-07-03

kilka słów więcej o wyjezdzie

Jako studentka Katedry Bliskiego i Dalekiego Wschodu złożyłam podanie o stypendium. Nic nie pisałam, bo chętnych było dużo, a ja nie wierzę w siebie. Moja uczelnia po dogłębnym przeanalizowaniu mojej średniej, kompetencji językowych, aktywności i umiejętności organizacyjnych przesłała moje papiery dalej - czyli do Biura Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej. Nawiasem mówiąc, osoby marzące o wyjeździe na stypendium winny stronę BUWiWMu pilnie obserwować. Potem poszło szybko. Ministerstwo zdecydowało się dać mi szansę i mnie zarekomendować. Wybrałam miasto (Kunming, bo tam podobno ciepło), zrobiłam badania, zebrałam podpisy kadry o tym, jaka to jestem wspaniała, wysłałam i... czekam. Dlatego nie piszę. Bo niby wiem, że moje papiery są już na uniwerku w Kunmingu, niby wiem, że to czysta formalność, ale nadal nie dostałam potwierdzenia przyjęcia na Yunnan University - a co za tym idzie nie mogę się, na przykład, starać o studencką wizę. Mam już kupiony bilet do HongKongu, ale jeszcze nie do Kunmingu, bo mogą mi w ostatniej chwili wykręcić jakiś numer i wysłać mnie do jakiejś dziury na Północy. Robię więc badania, chodzę po lekarzach, pozbyłam się krakowskiego miejsca w mieszkaniu i wróciłam z tobołami na stare śmiecie. Ale... tak naprawdę to jeszcze nic nie wiadomo tak na 100%, więc - nie piszę. 

No. To by było na tyle. Jak tylko dostanę jakieś PEWNE wieści, dam znać. A póki co - tych, co są pod ręką, zapraszam na porzeczki. A tym, co są daleko mówię: do zobaczenia!