Strony

2018-12-30

Japoński wachlarz

Czytam sobie książkę o Japonii, traktując ją trochę jak powtórkę części materiału ze studiów dalekowschodnich. Trochę. Bo reszta to jest przyjemność m.in. językowa - pięciosylabowe wyrazy po polsku sprawiają mi wielką przyjemność - co jakiś czas przeplatana irytacją - przecież mangę się (jak widać) odmienia! Nie będę się jednak skupiać na irytacji, skoro mogę na rzeczach przyjemniejszych. A tych jest sporo.
Przede wszystkim - bardzo wiele rzeczy czułam dokładnie tak jak Autorka. A konkretniej - czułam, gdy byłam na Tajwanie i w pierwszych latach pobytu w Chinach. Ba, nadal czasem tak czuję. Cudowna, siostrzana więź w japońskich łaźniach (na Tajwanie też ich sporo), otwieranie się na nowe doznania, próby nawiązania nowych znajomości, które nie skończą się po jednym spotkaniu... Każda rozmowa może się - zupełnie niespodziewanie - stać przyczynkiem do szperania w źródłach, do pogłębiania wiedzy, która zawsze pozostanie zbyt płytka, do nowych doznań, które czasem tak ciężko opisać. Nie wiemy bowiem, czy doświadczyliśmy czegoś typowego, czy wyjątkowego. Nie wiemy, czy będziemy jeszcze mieli okazję ujrzeć coś podobnego, czy też była to okazja jedna na tysiąc. Tradycja czy nowa świecka tradycja? Rzecz oczywista dla każdego tubylca czy znana tylko lokalnie? Pół bidy, jeśli możemy coś wyguglać albo podpytać znajomych. Co jednak, jeśli wszystkie opisy są w języku, którego nie znamy, a tubylcy to akurat grupa etniczna, z którą w ogóle nie potrafisz się dogadać? Zostaje zewnętrzny opis, Twój opis - ale jeśli się na czymś nie znasz, to nie wiesz, CO masz opisywać. W oczy rzucają ci się rzeczy, które są kompletnie drugorzędne i nie mają dla tubylców znaczenia, a twoja wiedza jest zbyt płytka, by dostrzec głębszy sens.
Przeczytałam wiele bardzo krytycznych recenzji - że autorka się nie zna, bo była w Japonii tylko dwa lata, a książki wydaje. Że pewne sprawy traktuje powierzchownie. Że skupia się na czymś tam, a o czymś innym nawet nie wspomni. Że język.
Pomijam te błędy, które wynikają ze zbyt małej wiedzy i nieznajomości języka. Autorka na samym początku przeprasza za to, że w sposób niedoskonały próbuje opisać nieopisywalne. Przymykam więc oko na te rzeczy i staram się wgryźć w doświadczenia autorki.
Jak to jest jechać gdzieś, nie znając języka, starając się nie żyć w kompletnej samotności bądź w otoczeniu tylko innych Obcych, starając się co dzień uczyć czegoś nowego i nie zwariować od nadmiaru danych? Jak to jest, codziennie próbować się do kogoś zbliżyć i być odrzucaną raz po raz, by w końcu raz się udało? Jak to jest, próbować żyć jak tubylcy, choć czasem tak mocno tęskni się za domem i chciałoby się mieć w nosie panujące zwyczaje - choćby ten jeden raz? Jak to jest próbować rozmawiać na trudne tematy z kompletnie obcymi ludźmi?
Ja to wiem. Czuję przez karty tej książki nie tylko te rzeczy, które się udały, ale również te wszystkie zmagania Obcego w dziwacznym miejscu, samotnego, choć otwartego. Chyba nawet bardziej czuję te rzeczy, o których autorka nie pisze, a które wydarzać się musiały - te wszystkie porażki, dla których nie ma miejsca w annałach, a które są wstępem do prób poznania i zrozumienia kultury i ludzi innego kraju.
Czytam i wzruszenie mnie dławi. Czytam, bo ona to ja. Mój blog jest świadectwem tego, jak miłość i zrozumienie do miejsca i jego mieszkańców rozwija się latami, jak po kilku latach wraca się do starych tekstów i je zmienia, nie wierząc, że napisało się tyle głupot - z czystego niezrozumienia. Niestety, nie zachowały się moje zapiski z czasów, gdy pojechałam na Tajwan - a szkoda. Ciekawe, na co zwracałam uwagę wtedy...
Dwa lata to tak strasznie mało!
Po pierwszych dwóch latach wiedziałam o Kunmingu ułamek tego, co teraz. A przecież - znam język, mam na wyciągnięcie ręki rozmaite źródła, włącznie z mężem i wszystkimi Krewnymi-i-Znajomymi-Królika no i - Chiny są moim podstawowym hobby, a nawet zawodem! Gdy czytam, że po dwóch latach Autorka powinna mieć na koncie rozmowy z większą ilością Japończyków i opisywać więcej osobistych doświadczeń, zamiast dawać pokaz erudycji stricte akademickiej, śmiech pusty mnie ogarnia. Bo wiem, że nie jest tak łatwo nawiązywać sensowne znajomości. Bo wiem, że zawsze ma się niedosyt wiedzy. Bo wiem, że zawsze ktoś będzie wiedział lepiej. Czy to znaczy, że mam nie pisać? Że nie mogę się dzielić tym, co dla mnie ważne, tą wiedzą, którą z takim trudem wyszarpałam miejscu, o którym piszę? Czy mogłam jakoś uniknąć tych dziesiątek znajomości, które nie przetrwały, w których byłam zbyt obca, w których zostałam zraniona, które nie były warte nawet jednej notki na blogu, czy mogłam uniknąć straty czasu, związanej z tym, że poznawałam i poznaję "niewłaściwych" ludzi? Jak uniknąć tych niewłaściwych, nudnych miejsc, knajp, wydarzeń? I właściwie dlaczego trzeba ich unikać? Są taką samą częścią życia, jak te wspaniałe. Może tylko niekoniecznie chcę o nich pisać...
Co jakiś czas ktoś mówi: "powinnaś wydać książkę", "ależ Ty masz wiedzę!" i tak dalej. O tak. Mam wiedzę. Ale są tacy, którzy mają bogatszą. Są tacy, którzy lepiej piszą. Którzy robią lepsze zdjęcia. Którzy nie marnują czasu na powroty do tej samej, ukochanej restauracji, tylko zwiedzają sto różnych i piszą przewodnik "sto najlepszych knajp w mieście X". Którzy nie chcą co tydzień wracać do tego samego parku, tylko za każdym razem robią coś nowego, a potem wydają przewodnik po danym mieście, regionie, kraju. Są tacy, którzy z każdego napotkanego człowieka potrafią wycisnąć historię, zanim się ta osoba spostrzeże. I powstaje książka-reportaż o losach zwykłych ludzi. Są tacy, którym przydarzają się przygody, które mnie by przeraziły, a im udaje się ze swadą zmienić je w barwną anegdotę. Są tacy, którzy, jeśli wieczorem wymyślą świetny akapit, to rano nadal go pamiętają.
Bardzo tych ludzi podziwiam. Ja sama jestem dużo bardziej jak Joanna Bator, która wychodzi od małych, codziennych doświadczeń. Której udaje się oswoić ogromne miasto - a przynajmniej jego wycinki - i jednocześnie zachować pokorę. Ona wie, że nie dowie się wszystkiego, że nie wszystko zrozumie, że może opowiadać tylko o kawałkach kultury japońskiej. Całe szczęście, akurat u Niej te drobinki zmieniają się w piękny kalejdoskop, z bardzo osobistym obrazem.
I na koniec cytat, w którym Bator opowiadająca o Tokio zawarła kwintesencję mojego oglądu Kunmingu:
Tak skolonizowana wyobraźnia wydala na świat miasto, które bardzo chciało zapomnieć o swojej przeszłości. Na szczęście nie do końca mu się to udało. Przeszłości, która ukryta jest w betonowej tkance Tokio, nie dostrzeże jednak niewprawne oko kilkudniowego turysty. Nawet dla jego rdzennych mieszkańców nie zawsze jest ona widoczna. Tylko zapaleni "tokiofile" potrafią czytać to marsjańskie miasto jak palimpsest, gdzie mała szczelina w zewnętrznym tekście pozwala dotrzeć wgłąb, do jego spodnich warstw, przywrócić zapomniane konteksty zniekształconego znaczenia.
/Joanna Bator - Japoński wachlarz/

Podłóżcie sobie Kunming zamiast Tokio - i już macie jak na dłoni obraz moich zmagań z miastem, w którym żyję już od dziesięciu lat...
W nadchodzącym Nowym Roku życzę Wam - i sobie - byśmy umieli oglądać świat tak uważnie, jak Joanna Bator. Uważnie, z sympatią, z chęcią dowiedzenia się czegoś więcej. By cały świat był dla nas równie jak dla niej ciekawy.

16 komentarzy:

  1. Tak sobie mysle, ze czym sa dwa lata , aby poznac czyjas kuture, mentalnosc? Niczym i chyba ktos z dwuletnim stazem zycia w jakims miejscu nie powinien robic za eksperta mentalnosci ludzi, z ktorymi przyszlo mu te dwa lata spedzic.

    Zyje w kraju nie, az tak daleko od Polakow odbiegajacego, jezeli wezmie sie pod uwage religie, odzywianie, muzyke…. a jednak. Po dwoch latach bytnosci w Niemczech to ja zauwazalam pewne innosci zwiazane z rodzajami ziemniakow rosnacymi u nich i u nas. Ze nie wiedza co to kisiel, a my ze co to Rote Grütze. Ze nie znaja polskiego twarogu, ze w kosciele rzedami wychodza z lawek i podchodza do komunii… takie tam ciekawostki dnia codziennego, ktore obecnie mi znormalnialy, spowszednialy…
    Natomiast ich sposob myslenia , ksztaltujacy ich mentalnosc, to nadal bywa dla mnie zagadka. A co tu mowic o tak kulturowo oddalonych od siebie ludziach jak Azjaci i Europejczycy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że dwa lata to mało. Dlatego mnie akurat się podoba sposób podejścia Bator do rzeczywistości - codzienność jako prztyczek zachęty do badań, poszukiwań, czytania autorów, którzy na Japonii "zęby zjedli". Ona nie uzurpuje sobie roli eksperta i między innymi dlatego mi się ją tak dobrze czytało.

      Usuń
  2. Być może przeczytałabym książkę tej autorki gdyby właśnie nie te rozbudowanie porównania. Są one dla mnie zbyt bogate (i trochę się w nich gubię). Może mój umysł jest za bardzo techniczny ale wolę jednak mniej pompatyczne opisy. Cieszę się jednak, że Ci się spodobała i możesz się utożsamić z autorką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, podobała mi się i zostawiła we mnie ślad - a to chyba najważniejsze :)

      Usuń
  3. Czytałam już dawno temu, pamiętam niewiele, ale dobrze mi się ją czytało. Pamiętam jednak, że odczytywałam ją jako osobistą opowieść o doświadczeniach i przeżyciach autorki, a przecież każdy ma prawo do własnego opisu rzeczywistości. Z tego co wiem, autorka napisała jeszcze drugą część, ale tytułu nie znam. I ostatnio czytałam jej "Purezento", ale to już typowa powieść. Pozdrawiam serdecznie z Mazur, Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Ja też odebrałam tę książkę jako coś bardzo osobistego, dlatego dziwią mnie zarzuty, że jest za bardzo akademicka, a za mało o własnych wrażeniach. Właśnie za tę intymność ją polubiłam - już kiedyś wspominałam, że wolę, gdy ktoś, kto niekoniecznie "się zna", opowiada o swoich wrażeniach, niż gdyby miał generalizować w jakiś idiotyczny sposób...

      Usuń
    2. Z zarzutami to chodzi o dwie, chyba, rzeczy.
      1/ Pani jest kulturoznawcą, a jakoś nie próbuje wykorzystać warsztatu, tylko idzie w zdziwieniach na żywioł - nie stara się dociec, czemu, skąd, po co.
      2/ Każdy ma oczywiście prawo do opisywania rzeczywistości w taki sposób, jak ją widzi, ale niechże to będą właśnie osobiste spostrzeżenia. Ja tam takie osobiste spostrzeżenia bardzo lubię, bo mogę obejrzeć jakieś zjawisko cudzymi oczami. I nie jest ważne, czy wypisuje on dyrdymały, czy nie. Ważne jest spostrzeżenie, spojrzenie na coś pod innym kątem, z nowej perspektywy. Takie opisy rzeczywistości są super, nawet jeśli nie są "akademickie". Zarzut "nieakademickości" w przypadku "Wachlarza" wziął się głównie stąd (o ile rozumiem), że Pani z pozycji naukowca opisuje swoje zdziwienia metodą z pkt. 1. To się po prostu trzeba zdecydować i tyle :-)

      Usuń
    3. Hmmm... nie da się całkiem odrzucić akademickich przyzwyczajeń. Kiedy trafia się na całkiem nowy temat, próbuje się go poznać i zrozumieć wszystkimi dostępnymi środkami i sposobami. I ja tak właśnie widzę "Japoński wachlarz" - Bator nie próbuje nam wmówić, że jej książka jest czymś więcej niż osobistymi przemyśleniami na temat japońskiej kultury, jednak nawet na własny użytek poznaje Japonię nie tylko organoleptycznie, ale również poprzez materiały źródłowe - czyli książki o Japonii. Wyciąga z nich to, co jej pasuje do osobistych wrażeń, próbując je sobie (i nam przy okazji) uporządkować. Osobiście uważam, że to wspaniałe. Myślę, że przesadna dociekliwość mogłaby ją tylko sprowadzić na manowce - nie zna tej kultury, tego języka, tych ludzi, ani nie są oni tematem jej badań. Więc cóż dobrego mogłoby wyjść z ewentualnych teorii na ich temat?

      Usuń
    4. No ale J.B. nie prostuje, wzmianek o naukowym charakterze obserwacji z "Wachlarza", np. w Culture.pl (https://culture.pl/pl/tworca/joanna-bator):

      "Z kolei "Japoński wachlarz" (2004) to książka, którą można czytać dwutorowo: jako eseistyczną relację z pobytu autorki w Japonii oraz jako luźny, gawędziarski miejscami, lecz jednocześnie oparty na naukowej podbudowie opis kultury japońskiej, a zwłaszcza jednego jej aspektu, jaki stanowią relacje między płciami. Autorka jest nie tylko świetną obserwatorką, lecz dodatkowo korzysta także z metody obserwacji uczestniczącej (w tym celu zatrudniła się m.in. jako hostessa). Połączenie osobistego, emocjonalnego punktu widzenia ze spojrzeniem naukowca czyni tę książkę nader interesującą."

      Wydaje mi się, że J.B. nie zna się japońskiego, więc ta obserwacja uczestnicząca, to trochę dziwna chyba była.

      Ale faktem jest, że to przyjemne czytadełko, zgrabnie napisane, ładnym językiem. Tylko powinno to być zachwalane jako zbiór obserwacji i przemyśleń p. J.B., a p. J.B. [tu tytuły i uczelnie].

      A co do czepialstwa - to różne rzeczy wypunktował prof. Arkadiusz Jabłoński. Pisał i o ignorowaniu faktów, i o tworzeniu własnych, i o brakach w warsztacie badacza. Książka nazywa się "Japoński miszmasz". W Chinach pewnie nie do dostania, ale zajrzyj do artykułu tu: http://japonia-online.pl/article/536 Jest tam (jak w książce) nie tylko o Autorce "Wachlarza" - ładnie opowiedziane "o co chodzi japonistom" ;-) Choć, żeby zachować uczciwość, należy dodać, że książka profesora nie raz i nie dwa sprawia wrażenie podśmiechujek z feminizmu, pozycji kobiet i takich tam (w części poświęconej J.B.).

      Usuń
    5. Cóż, wg mnie jako hostessa Bator doskonale wypróbowała obserwację uczestniczącą - przecież nie pisze o tym, czego nie zrozumiała (czyli o języku), a o tym, co robiła, z kim, jak ją traktowano - i podpowiada, dlaczego było tak a nie inaczej, powołując się na lektury. To nie jest książka japonisty, ale moim zdaniem - Bator naprawdę fajnie pisze o swoim odkrywaniu Japonii właśnie na dwóch płaszczyznach, łącząc osobiste doświadczenie z, nazwijmy to, oczytaniem. Nie z wiedzą, bo tej - jak już ustalono i jak autorka sama mówi - nie posiada. Czyli mamy wrażenia, rozmowy, które na te wrażenia wpływają oraz literaturę, która pomaga jej to ułożyć w głowie. Ktoś bez wiedzy nie wie, czy lektura, którą przeczytał, jest rzetelnym źródłem naukowym. Ale kiedy fragmenty literatury korespondują z własnymi przemyśleniami czy wrażeniami, ma się wrażenie, że się coś odkryło. Też tak robię - mając nadzieję, że to, co czytam, to prawda, a nie jakieś wydumanie i wierząc, że moja obserwacja jest sensowna i w jakiś sposób miarodajna. Arkadiusz Jabłoński czepia się m.in. stwierdzenia "Tokio jest jak Mars". Może on nie zrozumiał, o co Autorce chodziło. Ja zrozumiałam. Mimo, że obie nie byłyśmy na Marsie i mimo że to stwierdzenie nie jest naukowe :)

      Usuń
    6. E, no chyba jednak jakąś tam wiedzę od pierwszego wydania "Wachlarza" posiadła, skoro wykładała na PJWSTK i pozwala Wikipedii pisać o sobie "Jest znawczynią i wielbicielką japońskiej kultury." (z wielbicielką nie dyskutuję). Piszę "pozwala", bo swego czasu stoczyła batalię o poprawienie błędu w dacie urodzenia, więc jest świadoma istnienia biogramu.

      No i mówię - czytadło przyjemne, miło patrzy się na świat cudzymi oczami, super, gdy czyjaś obserwacja skłania nas do ponownego przyjrzenia się jakiemuś zjawisku, przyjemnie też przeczytać coś napisane ładnym językiem (dzisiaj o takie rzeczy coraz trudniej). Z tych powodów książka jest OK. Ale ta książka nie jest o osobistym odkrywaniu Japonii - jest miszmaszem zdziwień i kategorycznych sformułowań.

      Ale myślę, że ma jeszcze jedną zaletę, wynikającą z tych, które już wymieniłam - może zachęcić do dalszego poznawania Japonii.

      Usuń
    7. Widzisz - i tutaj się właśnie rozmijamy: ja w tej książce nic nie odebrałam jako kategoryczne stwierdzenia, a wszystko - jako osobiste impresje...

      Usuń
    8. No pewnie tak - to dlatego, że jestem marudna, upierdliwa i czepialska.

      A tak przy okazji genderów, feminizmów i sytuacji kobiet - jeśli uda Ci się zdobyć, to polecam "Kwiaty w pudełku" Karoliny Bednarz. Mikołaj wrzucił mi pod choinkę. Bardzo ważne i trudne tematy, Japonia całkowicie bez lukru a dla fanów bezkrytycznych to może być nawet kubeł zimnej wody.

      Czyta się ciężko, ale to ze względu na tematykę. Mnie się udaje po rozdziale dziennie, a rozdziały są dość krótkie. Nie, że nie wiedziałam o tych zjawiskach, ale nagromadzenie przykładów, rozmów, omówień sytuacji prawnej itp. naprawdę przytłacza.

      O Chinach chyba częściej pisze się w kontekście uprzedzeń względem kobiet, ale ciekawa jestem, czy to też tylko wierzchołek góry lodowej, czy może temat jest taktowany mniej powierzchownie niż w przypadku Japonii (książka K.B. to pierwsza taka pozycja po polsku). Czy może się mylę?

      Usuń
    9. Nie sądzę, żebyś była marudna, upierdliwa i czepialska - pewnie po prostu lepiej się znasz na temacie, więc więcej rzeczy Cię wkurza. Ale... no właśnie, podejrzewam, że jednak to książka skierowana przede wszystkim do laików takich jak ja. A ja... pewnie ja się czepiam książek o Chinach :D A co do Kwiatów w pudełku - stoją na półce i czekają na lepsze czasy, to znaczy na moment, kiedy będę mogła wziąć do ręki prawdziwą książkę, a nie ebook po ciemku, gdy usypiam dziecko ;)

      Usuń
  4. Daj spokoj. Nie umniejszaj sie. Zapominasz ciagle o tym, ze ty masz wiedze w szczegolach, ze ty zglebiasz dokladnie jedna, kilka rzeczy, a nie piszesz powierzchownie o milionie jak ci ludzie, ktorych wymieniasz. Upraszczajac, wole przeczytac ksiazke o spostrzezeniach czlowieka zyjacego kilkanasie lat na Warszawskiej Pradze niz ksiazke czlowieka, ktory zwiedzil wiekszosc Polski w tym czasie, bo ten drugi tak naprawde nie wie nic.
    Gdyby bylo tak jak twierdzisz, nie byloby sensu, zebys prowadzila ten blog i nie bylby on tak lubiany, ciekawy i popularny. Naprawde napisz te ksiazke, jako odtrutke na te wszystkie blogerki i ytuberki, ktora zachlystuja sie Szanghajem i maja 20 pare lat itp.
    A co do ksiazek o Japonii... Czytalam Kwiaty w pudelku Bednarz i mam niemile wrazenie, ze autorka te ksiazke i te historyjki w niej wymyslila sobie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdobywam okruchy wiedzy i się nimi dzielę. Oczywiście mam nadzieję, że to ma jakąś wartość poznawczą... Każdy, kto pisze o jakimś miejscu, ma pewnie taką nadzieję. To, jak głęboko udaje się wejść jest jednak inne u każdego. Wydaje mi się, że każdy poziom jest interesujący, pod warunkiem, że pisze się o własnej perspektywie, jeśli się wie, że się nie ma wystarczającej wiedzy... Stąd mnie osobiście Japoński Wachlarz wydał się bardzo przyjemną lekturą.
      Jeśli zaś chodzi o Kwiaty w pudełku, to byłam na bieżąco z tym, jak zdobywała materiał do książki, bo dzieliła się tym na fanpejdżu (jej blog czytam od dawna! Bardzo go lubię <3 ). Oczywiście nie siedzę w jej skórze, więc pewności nie mam, ale wydaje mi się, że powinny to być bardzo solidnie zrobione reportaże. Jednak na razie przejrzałam je tylko pobieżnie; czekam z utęsknieniem na moment, gdy będę mieć trochę więcej czasu.

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.