Strony

2018-05-11

targowisko oczami Tajfuniątka

Tajfuniątko na targu chce wszystkiego dotknąć, wszystko zabrać, wszystko od razu wsadzić do dzioba. Dlatego wizyta na targu jest męcząca. Ale! Są produkty, które kocham za to, że już w trakcie wizyty na targu Tajfuniątko może je spożyć. I nie mówię tu o banalnych bananach czy bułeczkach, a o produktach, bez których wizyty na targu byłyby znacznie mniej przyjemne.
Po pierwsze: są stragany z gotowym już mięsem. Pieczone kaczki i kurczęta, szynka duszona z fasolą, wreszcie - gotowana wołowina. Rozmaite kawałki: pyszny ozór, flaczki, mięso i - ciekawostka! - same ścięgna, przypominające mięsną gumę do żucia.
Po drugie: warzywa gotowane na parze lub pieczone na grillu. Bakłażany, bataty, ziemniaki, kukurydze i najukochańsze "fasolki" Tajfuniątka czyli fistaszki:
Co ciekawe, podczas każdej wizyty na targu Tajfuniątko coś wyżebrze. A to dostanie kawał mięsa, a to strąk groszku, a to ciasteczko czy mandarynkę. Zawsze tak jakoś się uśmiechnie, zagadnie, podejdzie, że zawojowani sprzedawcy wciskają jej łup w ręce. Oczywiście, ona nie uśmiecha się interesownie. Samo tak wychodzi :D A ja oczywiście czuję się zobligowana, by u miłego sprzedawcy natychmiast coś kupić... :D
Kochane dziecię, bądź nadal taka ciekawa świata, łakoma i słodka :) Wszystkiego najlepszego! (to już dwa lata!)

19 komentarzy:

  1. Uczysz swoje dziecko przyjmowania łakoci i jedzenia od obcych. To może mieć dla niego daleko idące złe konsekwencje zdrowotne teraz, a w przyszłości także w zakresie jego bezpieczeństwa. Kwestię przyzwyczajenia od dzieciństwa do podjadania i skutków tego w wieku dorosłym pomijam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczę moje dziecko rozróżniać, które prezenty może przyjmować, a których nie powinna. Uczę też, od kogo może przyjąć prezent, a od kogo nie. Wizyta na targu to doprawdy doskonała okazja do takich nauk. Właśnie dzięki temu będzie kiedyś całkiem bezpieczna. Zdrowotnych konsekwencji brak. Na targu lądujemy zawsze w porze Tajfuniątkowego posiłku. Bardzo dziękuję za troskę :)

      Usuń
    2. We mnie generalnie wzbudza przerażenie jedzenie i dawanie do jedzenia dzieciom czegokolwiek, co nie posiada śladu podstawowych choćby procedur sanitarno-epidemiologicznych, a daję głowę, że ani te stosy żywności jej nie posiadają, ani to, czym je przewieziono, ani muchy, które po nich łazić muszą, też nie.

      Usuń
    3. Przepraszam, że się wtrącę - "Z Polski", gdyby patrzeć na targi chińskie oczami sanepidu, to chyba by się z głodu umarło. Nigdy też nie możnaby jeść w małych restauracyjkach czy też kupować różnych smakołyków prosto od ulicznego sprzedawcy. Wszyscy jednak kupują na targach i jedzą na ulicy i ... jakoś nie chorują i żyją. Takie są azjatyckie realia. ☺️

      Usuń
    4. Dokładnie! Dodam jeszcze, że bardzo często stragany, które na pierwszy rzut oka wyglądają najmniej "higienicznie", często są sprawdzonymi, starymi markami, które pilnują procedur sanitarnych po prostu dlatego, żeby sobie nie zepsuć marki. Wystarczyłaby jedna wpadka z zatrutym chociaż tuzinem osób, żeby taki stragan już nigdy nie odżył. Właścicielom się to po prostu nie opłaca.

      Usuń
    5. Hihihi. A są muchy, które "posiadają ślad podstawowych choćby procedur sanitarno-epidemiologicznych"? Ja zazdroszczę Ci, Biały Mały Tajfunie, dostępu do tylu produktow, które nie mają za sobą setek kilometrów transportu w plastikowych pojemnikach, nim do mnie dotrą. Tęsknię za różnorodnością warzyw i owoców. Cudownie też byłoby zjeść teraz mango prosto od pani ze straganu, zamiast tego ze sklepu, mimo że to drugie przeszło wszelkie procedury.��

      Usuń
    6. tak, lokalność tutejszego jedzenia też mi się podoba :)

      Usuń
  2. Współczuję dziecku przedpiścy, o ile ma takowe (bo najlepiej się zwykle znają na wychowaniu - i są pierwsi do pouczania - ci, co nie mają).

    Nie ma nic złego w samym przyjmowaniu jedzenia od obcych, wszystko zależy od kontekstu (czy jest przy tym obecny rodzic, czy wyraża zgodę, czy odpowiednio skomentuje to dziecku itp.). Poza tym przecież sprzedawcy nie wyciągają tych przysmaków z kieszeni, tylko są to te same normalnie oferowane produkty. Poza tym nie muszą być tacy obcy, skoro jest to lokalny, często odwiedzany targ. Poza tym zarzut o podjadaniu jest absurdalny - zależy jaka jest pora, co dziecko je poza tym... Niech rzuci kamieniem, kto nigdy nie był głodny poza domem.
    Krótko mówiąc irytuje mnie postawa - "prawie nic nie wiem, nie znam sytuacji, ale się wypowiem".

    A Tajfuniątku - smacznego. Sama bym zjadła kawałek takiego ozora... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Tak, ozór jest wspaniały! Nigdy nie przygotowuję sama w domu, bo po prostu nie potrafię go zrobić aż tak smacznie :)

      Usuń
    2. W przyjmowaniu jedzenia od obcych jest bardzo wiele złego - począwszy od braku naszej orientacji, co i komu tam po wizycie w wc pod paznokciami potem kwitło w czasie przyrządzania tegoż jedzenia, po zwykły brak takiej konieczności.
      A już tak maleńkie dziecko narażać... Odważne mamy tutaj piszące chyba nie słyszały o skutkach zakażeń E.coli lub Salmonella enterica. No bo chyba nie stwierdziłyście braku ich obecności w Chinach?
      Powiem tyle: jest dobrze, póki jest dobrze. Jednak niekoniecznie zawsze tak jest. Małe dzieci, szczególnie po skończeniu 2 lat, kiedy to mija odporność czerpana z mleka matki, są wyjatkowo bezbronne wobec tych mikrobów - które to potrafią w kilka dni powalić pół miasta. Radzę się zastanowić.

      Usuń
    3. Ale co właściwie jest tak naganne? Przyjmowanie jedzenia? Czy samo jedzenie poza domem w Chinach? Próbuję zrozumieć, w jaki sposob uiszczenie żądanej przez sprzedawcę opłaty magicznie zabija wszelkie grzyby i zarazki, skoro to "przyjmowanie" jest problemem.

      Usuń
    4. Odniosłam się do przyjmowania (przez dziecko) jedzenia od obcych, ale problemem nie jest samo jego przyjmowanie, OMG.Problemem jest kupowanie/przyjmowanie/dawanie_dziecku_wprost_do_buzi jedzenia od OBCYCH - czyli z nieznanego sanitarnie źródła. Czyli takiego, o którego stanie epidemiologicznym niczego się nie wie.
      Oczywiście można iść na żywioł w tym względzie i w sumie nic mi do tego.

      Usuń
    5. Och, źródło oczywiście jest znane. Nie sprawdzam sanepidowskiego statusu, ale pozwalam Tajfuniątku spożywać tylko produkty, co do których mam przekonanie, że jej nie zaszkodzą. Takie, które sama spożywałam wielokrotnie i nigdy nie było najmniejszych wątpliwości, że jest czyste i świeże. To chyba oczywiste? W całej Azji istnieje kultura spożywania z dziećmi posiłków ulicznych i kupowanych na rozmaitych targach. Ci ludzie nie umierają, nie mają robaków ani nawet statystyka biegunkowa nie odbiega od europejskiej. Warto zrozumieć, że nie ma w tym nic złego. W Polsce za to takiej kultury nie ma i, patrząc na standardy higieniczne prezentowane przez większość Polaków, być może słusznie. W Polsce inaczej się żyje i inaczej się jada, a ja piszę o tym, co w moim rejonie Chin jest normą, a nie ekstremalną przygodą dla "odważnych mam".

      Usuń
    6. Co nie zaszkodzi Tobie, może nawet śmiertelnie zaszkodzić dwuletniemu dzuecku. Różnice w odporności dorosłego i dziecka to są zbadane naukowo fakty potwierdzone także smutnymi realnymi przypadkami. Akurat co do „niemania robaków” to możesz jedynie snuć pobożne przypuszczenia. Ale - Twoje dziecko, Twoja sprawa. Do pierwszego zetknięcia z E.coli w ilości większej, niż zakładasz.

      Usuń
    7. Niemanie robaków jest dość łatwo sprawdzalne, mianowicie badaniem kału. Badamy. "pozwalam Tajfuniątku spożywać tylko produkty, co do których mam przekonanie, że jej nie zaszkodzą". Jej. Nie mnie. Ja sobie mogę pozwolić na jedzenie różnych paskudztw, ale przy dziecku pilnuję, żeby było ok. Jeszcze raz - dziękuję za troskę.

      Usuń
    8. Robaki oczywiście. Na polu bitwy ZAWSZE pozostaje w pogotowiu Escherichia coli. I inne takie. Wystarczy raz, a dobrze. Oczywiście spluwam tu przez lewe ramię.
      https://portal.abczdrowie.pl/escherichia-coli
      PS. Nawet w Europie lepiej mieć się na baczności - np. NIGDY nie zamawiam w restauracji wody mineralnej z plastrami cytryny. Twierdzę, że prawdopodobieństwo, iż pracownik, który tę cytrynę kroił, nie umył rąk po wyjściu z WC, jest bliskie 1.
      O, nawet to zbadano, właśnie znalazłam: https://dompelenpomyslow.pl/zamawiasz-wode-cytryna-restauracjach-zobacz-dlaczego-zly-pomysl/

      Usuń
  3. "Z Polski", czytam Twoje komentarze.
    Krytykują negatywnie działania autorki bloga. Nie jestem pewna, czy wynikajaz autentycznej trodkto dobro dziecka. Czuję się tym zaniepokojona, bo chciała
    bym wśród współczytających i współko
    mentujących widzieć glownie osoby zainteresowane tematem życia w Kunmingu. Obawiam się, że autorka, będąc niekonstruktywnie krytykowana za postępowanie niebędące głównym przedmiotem bloga, stanowiące jej prywatny wybór, może w przyszłości nie dzielić się tak chętnie scenkami ze swojej codzienności (a te żywo mnie interesują, bo oddają atmosferę miejsca). Dlatego... bardzo Ciebie, droga "Z Polski", proszę, żebyś jeśli masz ochotę skrytykować, zastanowiła się, czy to faktycznie uczyni świat lepszym miejscem, a jeśli tak, to zrób to, proszę, konstruktywnie - np. w tym konkretnym przypadku mogłaś podać działanie alternatywne do tego, któremu jesteś przeciwna. Jak sądzisz, co autorka powinna zrobić zamiast pozwalać małej jeść jedzenie z targowiska? Gdzie robić zakupy? Jak zapobiec kontaktowi dziecka z "obcymi" i jak je bezpiecznie żywić w miejscu, gdzie żyją? Co Ty na to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że nieco przesadzasz. Każdy dobry bloger powinien mieć swojego trolla! Pomysł, ile wysiłku i czasu kosztuje takie drobiazgowe czepianiesię wszystkiego. J bym to traktowała raczej jako wyraz głębokiej zazdrosci, czyli uznania :)

      Usuń
  4. Jeżeli to nie jest trolling, to gorąco namawiam "Z Polski" na wizytę u psychologa, bo nieleczona nerwica iże sie skończyć katadtrofalnie.
    Autorce zaś dziękuję za cudowną lekturę i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.