Strony

2018-01-09

白竹山云雾茶 Chmurnomglista herbata z Gór Białego Bambusa

Kiedyś już wspominałam, że koło Chuxiongu znajduje się Góra Białego Bambusa, piękny rejon do górskich spacerów (najwyższy szczyt ma wprawdzie zaledwie 2554 m.n.p.m, ale i tak jest tu przyjemnie) i jednocześnie tutejsze zagłębie herbaciane. Poprzednim razem opisywałam wiosenną herbatę z pędów liści herbacianych, która była bardzo przyjemna w parzeniu i smaku. Tym razem otrzymaliśmy inny prezent z tego regionu - Herbatę Chmurnomglistą.
Po dłuuugim odpoczynku wydobyłam z pudła stół herbaciany, gaiwan i resztę akcesoriów. Spojrzałam z wyrzutem na śpiące Tajfuniątko - główną przyczynę mojej separacji z herbatą - i, westchnąwszy ciężko, przygotowałam się do parzenia.
Susz prezentował się ładnie - lekko poskręcane, małe listki, trochę podobne do złej jakości Wiosny Malachitowego Ślimaczka. Chwilę porozkoszowałam się ich wyglądem - zawsze mam na to czas, bo przecież trzeba zagotować wodę ;)

W tym samym czasie mój najukochańszy mąż tę samo herbatę ostentacyjnie wypał do kubka i zalał wrzątkiem, prychając nad moim sprzętem herbacianym:
I tak go kocham, ale... Sami rozumiecie. Postawić napełniony gorzką cieczą kubek z misiem tuż obok mojego uroczego gaiwana to prawi świętokradztwo. Staram się go ignorować i wyciągam piękne, ręcznie robione, birmańskie czarki.
Krok pierwszy: uspokoić myśli i gesty, oczyścić nie tylko przyrządy, ale i własną duszę. Wrzątek do gaiwanu, powoli obracam pokrywkę, by i ona została dokładnie sparzona. Przelewam wrzątek do Morza Herbaty/Czary Równości, którą delikatnie płuczę, by z niej przelać wrzątek do czarek. Nadmiar płynu rozlewa się po herbacianym stole, przyjemnie parując.
Wsypuję susz herbaciany do gaiwana. Ledwo zakrywa dno; nie chcę przesadzić z ilością, bo pamiętam, że herbaty z Gór Białego Bambusa bywają gorzkawe. Zalewam ciepłą wodą do jednej trzeciej wysokości gaiwana i czekam, aż liście zaczną się rozwijać. Mam więc chwilę, by przygotować herbacianą przekąskę - tym razem będą to nugatowe cukierki, również dar od jednego z uczniów ZB.
Liście zaczynają wychodzić na powierzchnię - można więc dolać wody do pełna. Nie trzeba nawet czekać, napar jest już gotowy. Pamiętajcie, by zostawić liście przykryte wodą, czyli żeby nigdy w trakcie parzenia zielonej herbaty nie odlewać wody do końca.
Złocisty napar jest mało fotogeniczny. Nic to. Na pamiątkę zawsze się przyda. Uzupełniam płyn w gaiwanie - następne parzenie będzie nieco dłuższe.
Na sitku zostaje ułamany liść; pyłu herbacianego jest niewiele, nie tworzy się też obecna w brudnych herbatach piana. Z zadowoleniem zaparzam liście jeszcze kilka razy, czekając, aż rozwiną się do końca i częstując po drodze herbacianą żabę. Dodatkowym groszem nigdy nie pogardzę.
Jak widać, nie jest to herbata wysokiej jakości. Zrobiona z liści różnej wielkości, w dodatku liście są bardzo uszkodzone. Ma jedną wielką zaletę - można ją parzyć sześć czy siedem razy, cały czas ciesząc się pysznym naparem. Ale - nie będę już psioczyć, że ZB zaparza ją w kubku. Jest zbyt niskiej jakości i zbyt podłego wyglądu, by używać jej do ceremonialnego parzenia. Zostawię ją więc dla ZB, któremu pasuje goryczka i cierpliwość herbaty w parzeniu, a sama wezmę się za jakieś inne cudo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.